... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
A co oni uczynili z prawdą? Sprzedali na żydowskim jarmarku za marne kopiejki. Nie ma już prawdy ani sprawiedliwości. Czarna noc zapada nad światem. A my, Polacy, czyśmy utracili niepodległość z własnej winy, czy było nam to pisane? Rodzić się niewolnikami i niewolnikami umierać. "Point de r~everies" - powiedział wielki car Rosji tuż przed naszym powstaniem - żadnych złudzeń... Cyprian wytrząsnął ostatnie krople z butelki do kieliszka, wypił powoli. - To wszystko - powiedział do siebie. Potem nie spiesząc się zaczepił sznur o hak żyrandola, ustawił krzesło. Kiedy umykało mu spod nóg, miał wrażenie, że Ewelina stanęła w drzwiach, w czarnej sukni, z wysoko upiętą fryzurą, ale nie zdążył już tego sprawdzić. Ukochana Ewelino, żono moja, nie chciałbym, żebyś dowiedziała się o wszystkim z ust obcych ludzi. Człowiek staje kiedyś przed taką decyzją, która ma tylko związek z nim samym. Chwila najgłębszej ludzkiej samotności i jednocześnie zrozumienia samego siebie. Wydaje się, żem stanął w takim punkcie swojego losu, z którego najjaśniej widać przebytą drogę. Tyle błędów, tyle błędów, Ewelino. Nie chciałbym, żebyś pozostała w przeświadczeniu, żeś opuściła prześladowanego za wierność prawdzie i ojczyźnie, legendarnego generała powstania. Opuściłaś tchórza, człowieka, któremu zabrakło charakteru, by wydać się pod publiczny osąd. Wojna, Ewelino, jest machiną, która rozpędzona zmiażdży każdego. Ci, co zwyciężają, są nią zarażeni, będą powracali na miejsca wygranych bitew, ci, co przegrali, będą szukać zadośćuczynienia, tak oto zwyciężeni zostaną wszyscy. Wojna, chociaż nie ma twarzy, ma swoje serce i płuca, potrzebuje więc krwi... Nie mamy syna, Ewelino, ale gdybyśmy go mieli, nie chciałbym, abyś mu opowiadała o bohaterskich czynach powstańczych. Takich czynów nie ma, jest tylko pot, nieludzkie zmęczenie i wszy. Wojna demoralizuje. Przed bitwą grałem w karty i piłem wódkę, zaniedbałem swoich obowiązków. Straciłem wszystko. Zginęli moi żołnierze, zginęli moi oficerowie. Nie wystawiliśmy wart, oddział kozacki zaskoczył nas we śnie. Wczołgałem się w leśny gąszcz, widziałem stamtąd, jak nieprzyjaciel przysposabia moje wojsko na ostatnią drogę, pozbawiając je twarzy. Moje wojsko zostało zabite, Ewelino, a potem zbezczeszczone, a ja trwałem o parę kroków od tej jatki, sparaliżowany strachem. Szedłem potem przez leśne ostępy, powracałem jako bohater przegranej bitwy. Ale ja już szedłem, Ewelino, ku śmierci, która co prawda ociągała się z wyjściem mi na spotkanie. Żyj, moja ukochana, szczęśliwie, jesteś z tym, którego kochasz. Obojgu Wam życzę szczęścia. Cyprian Lechicki Czytała ten list struchlała, przejęta do głębi. Wiedziała już od matki Jana, że Cyprian nie żyje. Znała też rodzaj śmierci, jaką wybrał, i nie mogła się z tym pogodzić. Dlaczego tak strasznie siebie ukarał? Czy sądził, że inna śmierć mu nie przystoi? Boże, Boże - kołatało jej w mózgu - jakże bardzo był nieszczęśliwy. Gdyby zwierzył jej się wcześniej, gdyby wyznał wszystko jeszcze tam, przed wyjazdem na Sybir, być może teraz byłby uratowany. Nie czuła odrazy do jego czynu, tak bardzo wstrząśnięta tą spóźnioną spowiedzią. Może dlatego, że okupił to straszną śmiercią. Śmiercią niegodną mężczyzny. Tego najbardziej nie potrafiła mu wybaczyć. Cyprian stał już przed najwyższym sądem, tam zapadały na niego wyroki. Ona mogła tylko po nim płakać... I rozumiała go dobrze. Sama miała poczucie, że popełniła coś niegodnego, wbrew prawom życia zmieniła sobie los. Człowiek otrzymuje go w chwili urodzenia, by w momencie śmierci się z niego rozliczyć. A co będzie z nią? Jak ma zdać sprawę z nie swojego życia? Nie umiała sobie z tym poradzić. Jan istniał w odrębnym świecie, do którego właściwie nie miała wstępu. Jan się jej coraz bardziej wymykał. Czyniła wysiłki, aby go przy sobie zatrzymać, ale coraz mniej miała nadziei. Któregoś dnia powiedział, że chciałby się wyspowiadać. Poszła po księdza Bradeckiego, bardzo tą prośbą Jana poruszona. Ksiądz udał się do pokoiku na górce, a ona pozostała w kuchni, nie chcąc zakłócać im spokoju. Siedziała przy stole z gospodynią, a jednocześnie kątem oka widziała Jaszę. Od jakiegoś czasu Jasza stał się jej problemem, prześladował ją niemal na każdym kroku. Była między nimi taka scena. Poszła do łaźni, to były zawsze takie dobre chwile. Zdjęła ubranie i powoli z rozmysłem namydlała ciało. Było w tym coś przyjemnego, tak jakby wolno jej się było rozmarzyć... Dotykała skóry, która była młoda i jędrna, rozpuszczone włosy pod wpływem wilgoci poczęły naturalnie się skręcać, Ewelina przeczesywała je palcami. I wtedy wszedł Jasza z naręczem brzozowych rózeg, zrzucił je pod ścianę, wpatrując się w nią jak zahipnotyzowany. Ewelina osłaniała się przed nim rękoma, ale ciągle była przecież naga. - Wyjdź stąd - rzekła groźnie. - Wynoś się..