... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Pitt skinął głową, a potem wraz z Giordinem poszli do cataliny. Rozmawiali ze sobą, jakby Julie Mendoza przestała nagle istnieć. - Mam nadzieję, że zapakowała mój sprzęt wędkarski - oznajmił głośno Giordino. - Tam powinno aż kipieć od łososi. - Chciałbym przejechać się na karibu - odparł Pitt. - Słyszałem, że potrafią przegonić psi zaprzęg. Mendoza szła za nimi. Przypomniała sobie słowa admirała Sandeckera: “Nie zazdroszczę pani roboty z tymi dwoma szatanami, a zwłaszcza z Pittem. Mógłby namówić białego żarłacza ludojada, żeby stał się jaroszem. Niech pani uważa i dobrze zaciska kolana”. Rozdział 4 Jamesa Sandeckera uważano w damskich kręgach waszyngtońskiego towarzystwa za pierwszorzędną partię. Był jednak zdeklarowanym kawalerem, a jego jedyną prawdziwą kochanką była praca. Sporadyczne związki z płcią odmienną rzadko trwały dłużej niż kilka tygodni. Sentymentalizm i romantyczność, uczucia tak wysoko cenione przez kobiety, były czymś, czego zupełnie nie rozumiał. W swoim poprzednim życiu musiał być pustelnikiem albo, jak niektórzy uważali - Ebenezerem Scrooge’em. Niewysoki, muskularny, o rudych włosach i brodzie bez najmniejszego śladu siwizny, miał już prawie sześćdziesiąt lat, lecz dzięki stałym ćwiczeniom zachował smukłą sylwetkę. Jego wyniosłość i szorstkość robiły na kobietach wrażenie. Wiele z nich zarzucało przynętę, ale żadnej nie udało się go złapać na haczyk. Bonnie Cowan, prawniczka pracująca w jednej z najbardziej prestiżowych firm adwokackich, mogła uważać się za szczęśliwą, bo zdołała umówić się z nim na obiad. - Wyglądasz na zamyślonego, Jim - powiedziała. Nie patrzył na nią. Jego spojrzenie błądziło po innych gościach urządzonej ze spokojną elegancją restauracji “Company Inkwell”. - Zastanawiam się, ilu ludzi przyszłoby tu na obiad, gdyby nie podawano frutti di mare. Spojrzała na niego ze zdziwieniem i roześmiała się. - Przyznam, że po całym dniu spędzonym wśród nudnych prawniczych umysłów przebywanie w towarzystwie kogoś takiego jak ty przypomina łyk ożywczego górskiego powietrza. Admirał Sandecker popatrzył w płomień świecy, a potem w oczy swojej towarzyszki. Bonnie Cowan miała trzydzieści pięć lat i była bardzo przystojna. Od dawna wiedziała, że uroda stanowi dodatkowy atut przy robieniu kariery. Miała piękne jedwabiste włosy, które sięgały poniżej ramion, i drobne, lecz kształtne piersi oraz zgrabne nogi, doskonale widoczne spod krótkiej spódniczki. Była również inteligentna i zawsze doskonale radziła sobie w sądzie. Sandecker poczuł się zakłopotany swoim brakiem uwagi. - Masz piękną sukienkę - rzekł, próbując jakoś naprawić swój nietakt. - Sądzę, że czerwony materiał pasuje do moich blond włosów. - Bardzo dobrze pasuje - odparł z roztargnieniem. - Jesteś beznadziejny, Jimie Sandeckerze - stwierdziła kręcąc głową. - Powiedziałbyś tak nawet wtedy, gdybym siedziała tu nago. - Hmmm? - Mój drogi, mam brązową spódniczkę i kasztanowe włosy... Potrząsnął głową, jakby próbował zrzucić z twarzy pajęczynę. - Przepraszam, ale ostrzegałem cię, że będę dziś marnym kompanem. - Sprawiasz wrażenie, że myślami jesteś o tysiące mil stąd. Niemal z zawstydzeniem wyciągnął rękę nad stołem i ujął jej dłoń. - Obiecuję, że przez pozostałą część wieczoru skupię swoją uwagę wyłącznie na tobie. - Kobiety najłatwiej nabierają się na takich małych chłopczyków, którzy potrzebują matkowania. A ty jesteś najżałośniejszym ze wszystkich, jakich widziałam. - Uważaj, co mówisz, kobieto. Admirałowie nie bardzo lubią, kiedy nazywa się ich żałosnymi chłopczykami. - W porządku, Johnie Paulu Jonesie, co w takim razie powiesz o kęsie strawy dla umierającego z głodu majtka? - Zrobię wszystko, by zapobiec buntowi na pokładzie - odparł i uśmiechnął się po raz pierwszy tego wieczoru. Z lekkomyślną brawurą zamówił szampana i najdroższe delikatesy z frutti di mare, zupełnie jakby to była ostatnia szansa. Wypytywał Bonnie o sprawy, które prowadziła, i z powodzeniem usiłował ukryć brak zainteresowania plotkami o Sądzie Najwyższym i prawnych manewrach w Kongresie. Skończyli główne danie i właśnie zabierali się do gruszek duszonych w czerwonym winie, kiedy do holu wszedł mężczyzna zbudowany jak środkowy napastnik futbolowej drużyny Denver Bronco, rozejrzał się wokół i ujrzawszy Sandeckera, skierował się w stronę ich stolika. Uśmiechnął się do Bonnie. - Przepraszam panią, że przeszkadzam. Potem pochylił się i szeptem powiedział coś Sandeckerowi do ucha. Admirał skinął głową i spojrzał ze smutkiem na Bonnie. - Wybacz mi, ale muszę iść. - Sprawy wagi państwowej? Skinął głową. - No cóż - stwierdziła z rezygnacją. - W każdym razie miałam cię dla siebie aż do deseru