... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Marco sam za nim pospieszył. Młody Armas, przewyższający wzrostem wszystkich zebranych tutaj, przesunął dłonią po ścianie. Smukłe palce, które w miarę jak dorastał, upodabniały się do sześciokątnych palców Obcych, lekko muskały metal. Z pytaniem w oczach popatrzył na trzech pozostałych. Zachęcająco pokiwali głowami. Armas starał się ukryć swoją niepewność. Co będzie, jeśli jego intuicja okaże się zawodna, jeśli zniweczy ich szansę? Ale czy to naprawdę tylko intuicja wskazała mu akurat tę część ściany? Uczucie, jakie się w nim odezwało, było na to jakby zbyt mocne, to była świadomość, absolutna pewność, a kiedy usiłował myśleć inaczej, za nic mu to nie wychodziło. Ludzie odznaczający się paranormalnymi zdolnościami, zwłaszcza zdolnością jasnowidzenia, natychmiast rozpoznaliby doznania Armasa. Mowa tutaj o niezłomnej pewności, której należy zaufać, wiedzą o tym wszyscy obdarzeni zdolnością odczytywania przyszłości lub odnajdywania zaginionych ludzi i zwierząt. Armas nabrał powietrza w płuca. – To tutaj. Móri i Dolgo, skupcie swoją czarnoksięską moc na tym miejscu. – Doskonale, Armasie – cicho pochwalił go Marco. Młody chłopak prędko odegnał niepokojącą myśl, że Marco sam by sobie z tym poradził i tylko pomógł mu ujawnić jego ukryte zdolności. Teraz musieli działać wspólnie, wszyscy czterej. Móri i Dolgo podeszli bliżej. Móri przycisnął jedną z run w punkcie wskazanym przez Armasa i obaj wyszeptali coś, czego nikt inny nie zrozumiał. Marco wciąż czekał. Ze ściany dobiegł jakiś cichy odgłos, żaden trzask, po prostu delikatnie zadźwięczał metal. Jak gdyby jakiś zamek niechętnie ustępował, ale tylko trochę. Potem zapadła cisza. Ściana odpowiedziała na ich atak, wciąż jednak się nie poddawała. I wtedy do akcji włączył się Marco. W kompletnie nieznanym języku wydał jakiś krótki rozkaz. Ponieważ jednak oni rozumieli wszystkie języki, zorientowali się, że przemawia do różnych metali. Armas rozpoznał nazwy niektórych pierwiastków, o których uczył się w szkole, i zaraz Marco umilkł. Bez najmniejszego szmeru ściana podzieliła się na dwie części w miejscu, gdzie przedtem nie widać było żadnego spojenia. Obie połowy rozsunęły się. Nastąpiło to tak, jak przy użyciu elektronicznego kodu. Złamali kod. Armas odnalazł właściwe miejsce, czarnoksiężnicy osłabili zamknięcie, a Marco dokończył dzieła. Schrony zostały otwarte. Szef policji osunął się na podłogę. Strażnicy zatroszczyli się o to, by nikt nie mógł się wymknąć podczas trwania seansu, ale Indra kątem oka zarejestrowała bezradne spojrzenia, jakieś dziwaczne miotanie się, które teraz ustało. Nie wiedziała jednak, kto próbował się stąd wydostać. Udało im się ocucić szefa policji. Poprosił, by pozwolono mu wrócić do biura i odpocząć, nie zgodzono się jednak na to. Usiadł na jakiejś skrzynce i zasłonił twarz rękami, przedstawiał sobą obraz totalnej beznadziei. Zdaniem Indry sprawiał wrażenie, że płacze. Z wahaniem weszli do pierwszego wielkiego pomieszczenia, stały tu między innymi półki pełne książek i papierów i wielki stół na kółkach, który bardzo nie pasował do wnętrza. – Przypuszczam, że na nim właśnie przywieziono Misę – orzekł Ram. – Inaczej nie bardzo sobie wyobrażam, w jaki sposób ją tutaj przetransportowano, w dodatku zdaje się nieprzytomną. Czy istnieje bezpośrednie wejście do piwnicy? Burmistrz potwierdził ten fakt. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego, a zarazem zasmuconego, jakby nic nie rozumiał. Strażnicy zajęli się badaniem zawartości półek. Jeden z nich zatrzymał się przy jakichś papierach. – Nie za dobrze to wygląda – oznajmił złowieszczo. – Co to ma znaczyć, panie komendancie? Otyły mężczyzna tylko pokręcił głową, nie odsuwając nawet rąk od twarzy. Inny Strażnik stanął z dokumentem w dłoni. – Mam wrażenie, że pachnie tu korupcją. Firmy, które nie istnieją albo cieszą się dziwnymi przywilejami... Ram badawczo przyjrzał się postaci skulonej na skrzynce. – Zajmiemy się tym później, teraz chodzi o uwięzione. Proszę otworzyć następne drzwi. Do wyboru mieli dwoje. Na chybił trafił wybrali jedne. Wewnątrz siedziała Misa. Z lękiem patrzyła na wejście w oczekiwaniu na przybycie swego dręczyciela. Na widok Rama i Móriego podniosła się z krzykiem, czarnoksiężnik objął ją, na ile starczyło mu ramion. Kochana Misa nie była sylfidą, w dodatku skuwały ją kajdany. – Czy to prawda? – pytała niepewnie. – Czy jestem wolna? – Teraz wszystko już będzie dobrze, Miso – zapewnił Móri. Nie powiedział, że wiele jeszcze pozostaje do wyjaśnienia. – Dziewczynka – zaniepokoiła się Misa. – Musimy się spieszyć, ona umiera. Ach, jakże się cieszę, że przyszliście. Nie wiedziałam, co robić, chcieli mnie zmusić, żeby... – Wiemy, Miso, ale potrzeba nam kilku informacji od ciebie. – Najpierw dziewczynka, najmilsi. – Tak, oczywiście, ale nie przypuszczamy, aby groziło jej jakieś niebezpieczeństwo. Tego Misa nie mogła zrozumieć. Marco w tym czasie przyłożył swe ciemne, o idealnym kształcie dłonie do łańcuchów wiążących jej stopy, pod jego dotykiem same się otwarły. Zobaczyli, w jak bardzo prymitywnych warunkach ją więziono. Jedynie aparatura przed nią była w nienagannym stanie