... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

W czym ona zawiniła, u licha, że przez te gusła postradał zmysły? I może jeszcze miała mu wybaczyć nękanie Stefana urokami, gdy okazało się, że ten sukinsyn potrafi kochać normalnie i prawdziwie? Sprytna wiedźma, nie ma co, gdyby nie jej czary ochronne, już dawno rozsadziłby księdzu czaszkę. I co ona winna? Nic. A jednak guślarz pragnął zemsty. Tak po prostu, za własne piekło. Wtem zgiełk przycichł w jednym miejscu, by za chwilę umilknąć zupełnie. Waresz ujrzał, jak gromada zwraca głowy w jedną stronę i rozstępuje się w osłupieniu, jakby gościem zbiegowiska był sam Swaróg. Tymczasem spośród kłębowiska ciał wyłonił się ludzki kształt powłóczący nogami, zgięty wpół, z wykrzywioną nienaturalnie ręką - najwyraźniej złamaną. Nagie ciało pokrywały jątrzące rany, parujące w jesiennym chłodzie. Krew spływała strużkami, znacząc drobne ślady na klepisku. W świetle płomieni zatraciła czerwoną barwę i błyszczała jak rozgrzana smoła. Waresz z trudem rozpoznał w tym żywym trupie mieszkańca wioski - Miecława. Przybysz osunął się na kolana, omiatając guślarza niewidzącym spojrzeniem. Naderwana ręka zachybotała się jak u starego stracha na wróble i wypuściła z nabrzmiałej rany strużkę posoki. Ze sczerniałych ust wydobył się nie głos znanego zawadiaki, którego śpiewy w karczmie nie dawały spać w nocy, lecz zbolały jęk dochodzący chyba prosto spod wrót piekielnych. - Rudkam widział... zlitujcie się... do lasu wyszedłem... to bestia, do kroćset... upiór..., ...jak booooliii...! Waresz przypadł do rannego i chwycił go za skronie, zatopiwszy dłonie w posklejanych krwią włosach. - Na Swaroga! Rudek nie żywie! Oczy wyszły Miecławowi z orbit, a wargi poruszały się kurczowo jak rybie skrzela poza wodą, lecz żadna odpowiedź nie padła. Ciało zesztywniało na chwilę w ramionach Waresza, by zaraz osunąć się na klepisko. Głowa z przerażającym grymasem na twarzy łupnęła o podłoże, jakby ktoś upuścił zawiniątko pełne piasku. Waresz wpatrywał się w umazane krwią dłonie. Zapadła głucha cisza zakłócana jedynie trzaskiem bierwion w ogniskach. Kiedy drzewo wpadnie do wody, przez długi czas utrzymuje się na powierzchni. W końcu jednak wilgoć przesiąka wszystkie słoje i wówczas kłoda opada. Taki moment całkowitego przesiąknięcia miał właśnie guślarz. Cały żal, smutek i zawiść wypełniły go do reszty i niemal mimowolnie syknął: - Na fort, bracia! Z początku nikt nie zareagował, jakby wszyscy byli porażeni grozą całego zajścia. Kiedy ktoś wreszcie nieśmiało zawtórował guślarzowi i gdy posypały się kolejne hasła: "Powiesić wiedźmę!", "Chrześcijańskie upiory!", "Siekać Niemców!", tłum zerwał się z dzikim wyciem i oświetlając drogę pochodniami, pobiegł w stronę fortu. Waresz stał na miejscu zlany zimnym potem, wodząc nieprzytomnym wzrokiem po opustoszałym placu. Poszarpane myśli kotłowały się w jego głowie jak sterty liści na jesiennym wietrze. Wspomnienie Rudka napełniło go tyleż nadzieją, co zgrozą i rozgoryczeniem. Dygotał na całym ciele niczym w konwulsjach, nie mogąc wręcz utrzymać równowagi. Kiedy na jego łokciu spoczęła zimna dłoń, zdało mu się, że to w najlepszym razie jakiś leśny demon przyszedł porwać jego ciało na potrzeby magicznego wywaru. Odwrócił się błyskawicznie, lecz zamiast demona ujrzał swego nauczyciela Siermicha. - Mistrzu... wróciłeś...? Starzec to był kościsty, o bujnym, śnieżnobiałym zaroście, zza którego biło przenikliwe spojrzenie. Swego czasu wielki czarownik, lecz po wyczerpaniu życiowej energii pozostał mu jedynie zaszczyt członka rady starszych. Pochylił się do ucha Waresza i niemal szeptem zapytał: - Co zrobicie z obrońcami fortu? - Hę...? - Pytam, co chcecie uczynić z ludźmi w forcie, z rodziną Stefana. Przecie to członek rady. Waresz oprzytomniał. Przygryzł wargi aż do krwi. Czuł się jak uczniak przed nauczycielem nie potrafiący dać zadowalającej odpowiedzi. A tu chodziło o tak ważne sprawy, u licha! - Hm, pod sąd... Przed sądem wiecowym staną. - A kto zadecydował o sądzie? - No, starszyzna. - Ty jełopie! Starszyzna dupy chowa po chatach, a wy sobie rzezie urządzacie! - Staną przed sądem, mistrzu... jak się uda. Siermich zmarszczył brwi. Wsparł się na kosturze, utkwiwszy w swym wychowanku pełne wyrzutu spojrzenie. - Wiesz co, uchodzę do lasu - powiedział łagodnie, lecz ta łagodność jeszcze bardziej kłuła guślarza w dołku - Uchodzę do lasu, bo się mniej boję zimna, chrześcijańskich czarów i upiorów razem wziętych, niźli takich parszywych psów jak wy! Siermich obrócił się na pięcie i minąwszy chaty, wyszedł na pola ku ziejącej czernią ściany lasu. Waresz chciał się usprawiedliwić, ale wszelkie słowa przychodzące na myśl wydawały się czczym bełkotem. Stał więc przygarbiony i obserwował sylwetkę niknącą w ciemnościach niczym błąkającego się na polach ducha. Czuł, że wraz ze starym guślarzem odchodzi pewien czas i że tak jak on nigdy już nie powróci. A przy dygocącej łydce Waresza sztywniał trup Miecława, jakby to była jego własna dusza unieruchomiona w uścisku śmierci. * * * - Mamo, dlaczego tam tak krzyczą? - łzy popłynęły znowu po umorusanych policzkach Marysi, wyrysowując nowe linie niczym wzory bojowe. - Nie trzyj oczu, dziecko! I schowaj się wreszcie pod ten przeklęty stół! - Ale mamusiu...! - zaszlochała Marysia, wyginając buzię w podkówkę. Jednak Magdalena nie miała czasu na przerażoną córeczkę. Jako że obrona na palisadzie osłabła i lada chwila rozwydrzona tłuszcza mogła wpaść do chaty, zbierała broń męża, przesuwała ławy i beczki, by zabarykadować wejście do chaty, a przede wszystkim gorączkowo myślała, co uczynić w ostateczności. Przecież nie wyda się na pastwę tego stada! Stefan gadał jej coś o świętych kobietach, co się zarzynały, żeby nie dać się zerżnąć. I dobrze, śmierci się nie boi, broń ma. Ale ten bachor, u kaduka! Ten bachor! A może jednak rzucić jakiś czar? Co by to, u licha, przeszkadzało Chrystusowi? Eeech... Stefan zabraniał..