... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- A zatem postanowione - oznajmił Garion. - Jeśli wyjaśnicie żołnierzom, co zamierzamy drobić, ja i Durnik możemy zacząć się uczyć rozpalania widmowych ogni. W jakąś godzinę później rivańskie wojska ostrożnie ruszyły naprzód. Przechodząc przez szarozielone zarośla janowca każdy żołnierz trzymał rękę na głowni miecza. Przed nimi wznosiło się ciemne pasmo niskich wzgórz, a szlak, którym zdążali, prowadził wprost do kamienistego wąwozu, gdzie wyznawcy kultu Niedźwiedzia zaczaili się w zasadzce. Wjeżdżając w głęboki parów Garion zebrał całą odwagę i skupił wolę, przypominając sobie wszystko, czego nauczyła go ciocia Pol. Plan zadziałał zaskakująco dobrze. Gdy pierwsza grupa nieprzyjaciół wyskoczyła ze swej kryjówki ze wzniesioną bronią i zwycięskim okrzykiem na ustach, Garion, Durnik i Polgara natychmiast zablokowali wyloty pozostałych trzech szczelin. Napastnicy zawahali się, a na widok płomieni, odgradzających kompanów od pola walki, ich tryumf zmienił się w rozpacz. Rivanie Gariona błyskawicznie wykorzystali ten moment zaskoczenia. Krok za krokiem pierwszy wrogi oddział ustępował pod ich naporem, cofając się w stronę wąskiej rozpadliny swej niedawnej kryjówki. Garion jedynie drobną częścią umysłu rejestrował przebieg walki. Siedział na koniu, z Lelldorinem u boku, skupiając się całkowicie na podtrzymywaniu iluzji płomieni, gorąca i trzasku ognia, zamykającego wylot rozpadliny położonej dokładnie naprzeciw tej, w której toczyła się walka. Za zasłoną roztańczonych płomieni dostrzegał niewyraźne sylwetki wyznawców kultu, próbujących osłonić twarze przed żarem, którego w rzeczywistości nie było. I wtedy zdarzyło się coś, czego nikt nie przewidział. Uwięzieni fanatycy zaczęli pospiesznie czerpać wodę z cuchnącego stawu - i wylewać ją na nie istniejące płomienie. Oczywiście, owej próbie zduszenia iluzji ognia nie towarzyszył żaden syk, kłęby pary ani inne widoczne efekty. Po kilku chwilach jeden z wyznawców kultu, kuląc się ze strachu przestąpił barierę. - Nie jest prawdziwy! - krzyknął przez ramię. - Ogień nie jest prawdziwy! - Ale to jest - mruknął ponuro Lelldorin, wypuszczając strzałę prosto w pierś mężczyzny. Fanatyk rozrzucił ramiona i runął do tyłu prosto w ogień, który nie wyrządził żadnej szkody bezwładnemu ciału. To, rzecz jasna, zdradziło cały podstęp. Z początku kilku, potem zaś kilkunastu nieprzyjaciół przebiegło przez iluzję Gariona. Ręce Lelldonna poruszały się tak szybko, że tworzyły jedynie zamazaną plamę, kiedy wypuszczał strzałę za strzałą w gromadę szarżującą od strony wylotu rozpadliny. - Jest ich zbyt wielu, Garionie! - krzyknął. - Nie powstrzymam ich! Musimy się wycofać! - Ciociu Pol! - ryknął Garion. - Przebijają się! - Zatrzymaj ich - odkrzyknęła. - Użyj woli. Skoncentrował się jeszcze bardziej i całą siłą woli odepchnął ludzi, wyłaniających się z rozpadliny. Z początku wydawało się, że nowy wybieg działa, ale towarzyszący temu wysiłek był ogromny i Garion wkrótce zaczął się męczyć. Krawędzie pospiesznie wzniesionej bariery poczęły słabnąć i ustępować. Napastnicy, których tak desperacko starał się powstrzymać, wkrótce odkryli owe słabe punkty. Kierując całą swą wolę na podtrzymanie bariery, jak przez mgłę usłyszał nagły łoskot, niczym głos dalekiego gromu. - Garionie! - zawołał Lelldorin. - Jeźdźcy, całe setki! Zdumiony, Garion uniósł wzrok i ujrzał nadjeżdżającą ze wschodu hordę konnych wojowników, którzy wypadli spoza pobliskiego wzniesienia. - Ciociu Pol! - krzyknął, sięgając przez ramię, aby dobyć wielkiego miecza Żelaznopalcego. Nagle jednak fala jeźdźców skręciła gwałtownie i runęła wprost na szeregi wyznawców kultu, którzy właśnie mieli przebić się przez blokadę. Nowi sprzymierzeńcy byli smukli, spaleni słońcem, a z ich twarzy spoglądały dziwne, skośne oczy. - Nadrakowie! Na bogów, to Nadrakowie! - ryknął Barak z przeciwnej strony wąwozu. - Co oni tu robią? - wymamrotał pod nosem Garion. - Garionie! - wykrzyknął Lelldorin. - Ten człowiek w środku grupy - czy to nie książę Kheldar? Szarża nowego oddziału szybko przeważyła szalę bitwy. Nadrakowie ruszyli wprost na zaskoczonych fanatyków, wysypujących się ze swych rozpadlin, siejąc przeraźliwe spustoszenie. Doprowadziwszy jeźdźców na miejsce, Silk porzucił ich i dołączył do Gariona i Lelldorina. - Dzień dobry, panowie - powitał ich wyniośle. - Mam nadzieję, że nie musieliście zbyt długo czekać. - Skąd wziąłeś tych wszystkich Nadraków? - spytał Garion. Gwałtowna ulga sprawiła, iż niemal dygotał. - Oczywiście w Gar og Nadrak. - Dlaczego mieliby nam pomagać? - Bo im zapłaciłem. - Silk wzruszył ramionami. - Jesteś mi winien sporą sumę pieniędzy, Garionie. - Jak zdołałeś tak szybko ich zebrać? - zainteresował się Lelldorin. - Tuż za granicą mamy z Yarblekiem faktorię, gdzie handlujemy futrami. Myśliwi, którzy ostatniej wiosny dostarczyli tam swoje skóry, obozowali w pobliżu, popijając i grając w kości, więc ich wynająłem. - Zdążyłeś w sam czas - stwierdził Garion. - Zauważyłem. Te wasze ognie to użyteczna sztuczka. - Do chwili, kiedy zaczęli polewać je wodą. W tym momencie sytuacja stała się napięta. Kilkuset pochwyconych w dwa ognie fanatyków zdołało umknąć z ogólnej rzezi, wspinając się po stromych zboczach i czmychając na mokradła, lecz dla większości ich towarzyszy nie było ucieczki. Barak ruszył w górę jaru, w którym rivańskie wojska likwidowały nielicznych niedobitków, ocalałych z pierwszego ataku. - Chcesz dać im możność poddania się? - spytał. Garion przypomniał sobie rozmowę z Polgarą sprzed kilkunastu dni. - Chyba powinniśmy - odparł po krótkim namyśle. - Wiesz, że nie musisz tego robić - podkreślił Barak. - W tych okolicznościach nikt nie miałby do ciebie pretensji, gdybyś ich wybił do nogi. - Nie - uciął Garion. - Nie sądzę, abym tego pragnął. Powiedz ocalałym, że darujemy im życie, jeśli złożą broń. Barak wzruszył ramionami. - Ty tu decydujesz. - Silk, ty kłamliwy stary złodzieju! - ryknął wysoki Nadrak w filcowym płaszczu i nieprawdopodobnym futrzanym kapeluszu. Zajęty był brutalnym przeszukiwaniem zwłok zabitego fanatyka. - Mówiłeś, że wszyscy mają przy sobie pieniądze i są obwieszeni złotymi łańcuchami i bransoletami. Cały majątek tego tutaj to kilka pcheł. - Może odrobinę przesadziłem, Yarbleku - przyznał uprzejmie Silk. - Czy wiesz, że powinienem wypruć ci flaki? - Ależ Yarbleku - zaprotestował Silk, znakomicie udając oburzenie - jak możesz tak mówić do własnego brata? - Brata! - prychnął Nadrak. Powoli podniósł się z ziemi i wymierzył solidnego kopniaka ciału, które tak boleśnie zawiodło jego oczekiwania. - Ustaliliśmy przecież, zawiązując spółkę, że będziemy się traktować jak bracia. - Nie przekręcaj moich słów, stary lisie