... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
.. - Matko Święta, wyrzucili go! - matka Anna jęknęła i usiadła. - Posłali go gdzie indziej - ojciec dokuczał jej okrutnie. - O Boże, chyba nie do więzienia? Co on mógł zrobić? - Nie, matko, nie - powiedział Rob, a Wil szturchnął go i zachichotał. - Mówcie, mówcie zaraz, bo polecę prosto do plebana! - krzyczała matka. - Opuść skrzydła, kobieto! To kolejny zaszczyt, jaki czyni nam wielebny Ambroży - ojciec spojrzał na nią z wysoka. - Zdaje się, że to miejsce wyższego wykształcenia. Miejsce najwyższego z „wysokich wykształceń”. Tak wysokie, że księżulo musi wznosić oczy do nieba, gdy o nim mówi. Każdego roku opat wysyła tam dwóch chłopców i płaci za nich czesne, ale od kilku lat żaden nie był wystarczająco święty ani dość godny dostąpić zaszczytu - tu ojciec zmarszczył nos, jakby wąchał zepsute mięso - by tam pójść. W tym roku zaś znalazł się tylko jeden. Nasz Dawid, oczywiście. Mały mędrzec... - Czy wielebny Ambroży widział Dawida? - przerwałam, spragniona informacji o ukochanym bracie. - Czy miewa się dobrze? Jest szczęśliwy? - Tak, widział go. Dawid miewa się wspaniale. Rośnie jak na drożdżach. Braciszkowie, krwiopijcy, jedzą lepiej niż my. - Czy to miejsce, do którego ma się udać, jest bardzo wspaniałe? - zapytałam. Matka zamyśliła się i milczała. - Sądząc ze słów księdza Ambrożego, jest tylko trochę mniej doskonałe od samego nieba - opowiadał ojciec. - Dawid jedzie do Oksfordu, to się nazywa uniwersytet. Proboszcz twierdzi, iż człowiek, który tam studiuje, ma przed sobą bezkresną przyszłość. Pewnego dnia Dawid może zostać kimś bardzo wielkim. Wspaniałym uczonym lub nawet księciem Kościoła, a co najmniej dobrym księdzem. Książę! Nic, nic nie było zbyt piękne dla chłopca takiego jak Dawid! Matka osłupiała. - Jeśli tylko część z tego co mówisz, staruchu, jest prawdą - odezwała się po chwili - to jesteśmy urządzeni! Książęta zawsze troszczą się o swoich! Ojciec pokiwał głową, przyznając jej rację. - Ale... ale ta podróż... Jest długa i niebezpieczna. Jakże on tam dotrze? Gdzie będzie mieszkać? - matka przeraziła się na myśl, że mogłaby stracić taki skarb, gdy już wyobrażała sobie przyszłe profity. - Wszystko jest załatwione. Nic nie musimy robić. W październiku uniwersytet wysyła dobrze uzbrojonych ludzi, by zwieźli uczniów z całej Anglii. Opat płaci za podróż. Potem chłopcy mieszkają w jednym domu z nauczycielem, który się nimi opiekuje, i za to także płaci opat. Czytają wielkie księgi i uczą się wielkich rzeczy. Na koszt opata. Gdy skończy nauki, wróci jako książę. - A zatem uściśnij mi rękę, jesteśmy bowiem ludźmi, do których los się uśmiechnął. Pokój między ojcem a matką trwał całe dwa tygodnie. * * * - Zawsze chciałem studiować w Oksfordzie - powiedział cicho brat Grzegorz, kończąc ostatni akapit. - Byłeś tam kiedyś? - spytała Małgorzata. - Tak, nieraz, a nawet kupiłem w Oksfordzie wspaniałą książkę, ale los nie dał mi szansy studiowania w owym miejscu. - Masz jakieś książki? - Na własność tylko jedną. Wówczas kupiłem książkę na czyjeś zamówienie. Ten uniwersytet jest cudownym miejscem. Nawet w tamtejszych piwiarniach toczą się wspaniałe dysputy. Brat Grzegorz zaczynał dochodzić do przekonania, że chyba powinien traktować Małgorzatę z większą powagą. Wszak nie każda kobieta ma brata uczonego. No cóż, niewątpliwie będzie musiał mozolnie zapisać jeszcze wiele stron, nim dowie się, gdzie ów brat jest teraz. - Mój mąż ma książki - powiedziała Małgorzata. - Naprawdę? - odparł uprzejmie, odliczając i starannie numerując już zapisane arkusze. „Kto by się tego spodziewał po takim handlarzu liczykrupie...” - dodał w myślach. - Zebrał ich aż dziewiętnaście. Są zamknięte w tej wielkiej skrzyni - zastukała palcem w okute żelazem wieko kufra stojącego nie opodal brata Grzegorza. - Niektóre napisane są po łacinie, kilka po francusku, jedna po niemiecku. Wszystkie mówią o Bogu. Jest tam nawet książka napisana po arabsku. Ha! To było coś zupełnie niezwykłego! Brat Grzegorz uniósł brwi. - Tak, po arabsku - powtórzyła Małgorzata świadoma wrażenia, jakie to na nim wywarło. - Mój mąż podróżuje po całym świecie i mówi, że dobry handlowiec musi znać wiele języków. - A ty, pani? - spytał brat Grzegorz. Małgorzata wyraźnie posmutniała. - Ja nie znam żadnego oprócz angielskiego - odparła i zaraz rozjaśniła się nieco - ale mąż zatrudnił pewną Francuzkę, by uczyła mnie i dziewczęta. Małżonek twierdzi, że wszyscy powinni znać francuski, bo jest on językiem dworu. Mówi, iż lada chwila będę całkiem ładnie mówić po francusku