... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Wóz ciągniony w różne strony, choćby przez rącze rumaki, nie ruszy z miejsca, tylko jedność w działaniu może wydać korzyści. Dlatego zapraszam panów do wspólnej pracy. Dotąd gadało się dużo, a nic nie robiło; teraz będziemy mało gadać, a dużo robić. To cały mój program. Tak przemówił nowo obrany burmistrz na pierwszym posiedzeniu rady, a mowę tę, treściwą i jędrną, przyjęli wszyscy hucznymi oklaskami, z wyjątkiem nieprzejednanych, na czele których stał Wystalski, osobiście dotknięty w swojej ambicji wzmianką, że się dotąd tylko gadało w radzie miejskiej, a nic nie robiło, a że teraz będzie się mało gadać, a dużo robić. Uważał on te słowa za napaść na jego prawa i przywileje, gdyż dotychczasowe znaczenie zawdzięczał on jedynie swojej wymówię; bez orator-skich popisów Wystalski tracił siłę, jak Samson bez włosów; miał więc słuszne powody nienawidzenia z całej duszy tego, który go znaczenia pozbawił, a że nie mógł w radzie samej wypowiedzieć swoich zarzutów, bo Pocię-glewicz pobij ał go na każdym punkcie albo po prostu bez ceremonii odbierał głos, gdy odchodził od przedmiotu 36 37 i puszczał się w osobiste wycieczki; przeto szył mu buty poza radą, w mieście, gdzie tylko mógł. Pochwyciwszy ustęp z mowy burmistrza, w której ten lekceważąco się wyraził o Pipidówce, utrzymując, że to nie honor wcale być burmistrzem takiego miasta, ukuł on z tego wyrażenia broń przeciw niemu i przedstawiał go wszędzie jako człowieka obrażającego wszystkich, nie szanującego swego miasta rodzinnego ani jego tradycji. „Zły to musi być ptak, co własne miasto kala" - to był argument, z którym Wystalski i cała opozycja wystąpili do walki i zaczęli kopać dołki pod nowym burmistrzem. Ponieważ tenże uchodził w ich oczach za liberała i bezbożnika, przeto oni, dla wyraźniej szego zaakcentowania swojej odrębności, stali się zaciekłymi konserwatystami i klerykałami i szukali dla siebie poparcia w dzielnicy artystokratycznej. Wystalski miał tam już wyrobione stosunki, częścią przez własne zasługi w walce przedwyborczej, częściąprzez swojąpołowicę, która pani Hortensji, mającej szczególniejsze upodobanie w hodowaniu pokojowych piesków, dostarczała, skąd mogła, najróżnorodniejsze gatunki i odmiany pinczów, mopsi-ków, kurlandczyków i w ten sposób zawiązała z nią bliższą znajomość, i pozyskała jej względy i zaufanie. Bywała częstym gościem w jej domu, dostawała zaproszenia na popołudniową kawę, na wieczorową herbatkę, na której dużo rozmawiano o zaletach Żulki, o szczęśliwym rozwiązaniu Pini, o sposobie wygubienia pchełek, które tra-/""piły delikatnego Azorka, o niesłychanym rozumie Zefirka .' itd;, itd. Pani Wystalska zaś za ten honor odwdzięczała się czcigodnej amatorce psiego rodu, szyjąc dla całej kolonii jej ulubieńców to poduszeczki na posłanie, to kołderki z herbami do wyjścia na zimowe spacery, to obróżki ozdobione haftami, i przez to stała się jej tak drogą i niezbędną, że hrabina chciała ją mieć codziennym gościem u siebie i przy lada niedyspozycji którego z piesków posyłała za- raz po Wystalsię, jak ją poufale nazywała, dla zrobienia z nią konsylium. A że pani Hortensja prócz hodowania piesków uprawiała także pobożność na wielką skalę, a jako dama z wielkiego świata, i do tego pieniężna, miała niemałe wpływy w dzielnicy Saint-Germain-Pipidów-ka, przeto znajomość jej z panią Wystalska miała także niemałe znaczenie dla jej męża. Dzięki tej protekcji miał on tam nie tylko doskonały zarobek jako malarz pokojowy i lakiernik, ale także jako gorliwy stronnik arystokracji i wierny syn Kościoła, szczególnie od czasu, gdy bez pretensji wszelkiej pozłocił sukienkę św. Antoniego w wielkim ołtarzu u oo. jezuitów i odlakierował również gratis zdezelowany bardzo obraz św. Magdaleny. Dostał za to od oo