... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Fala gniewu ścisnęła mu gardło, lecz im głębiej zapuszczał się w samoobrzydzenie wpisane w otaczający go chlew, tym bardziej uczucie gniewu ustępowało miejsca serdecznemu współczuciu dla niewyobrażalnego losu swego brata. Przeszedł przez korytarz i zatrzymał się na progu starego, niegdyś jasnego i pięknego pokoju szalonej i niepłodnej pani Swift. Pośród szczątków swojego upadku, zgniłych i chorobotwórczych — masy plugawych przedmiotów zniszczonych smutkiem — siedział straszny Sardus Swift, brudny, pożółkły, wychudzony, z twarzą uwięzioną w potarganej czarnej brodzie i przesłoniętą długimi tłustymi włosami. Ręce 139 trzymał złożone na kolanach. Siedział w fotelu zawalonym gazetami. Wokół niego leżały papierowe kulki, brudne ubrania i zgniłe jedzenie; i podnosząc wzrok, spojrzał w kierunku drzwi, gdzie stał milczący Doc Morrow, z zawiniątkiem w ramionach. Ledwie poruszając spękanymi wargami, Sardus przemówił ochrypłym szeptem; jego głos chwilami rozpływał się, prawie przechodząc w syk. Nie podnosił rąk z kolan, tylko siedział, z szyją wyciągniętą w kierunku drzwi i oczami utkwionymi w doktora. Doc Morrow kołysał niemowlę nerwowo, nie potrafiąc przypomnieć sobie ani słowa ze swej propozycji, a sekundy wlokły się i nędzny pustelnik szeptał gorzkie słowa. „Szum deszczu... ustał. Czy wkraczamy w okres łaski, Doktorze? Rozumiem, że Wszechmogący... zlitował się nad nami. Chwała Panu." Przerwał, spojrzał na dłonie luźno złożone na kolanach i kontynuował, ponownie skupiając uwagę na doktorze, z wyrazem udręczenia na twarzy. „Och, Doktorze, straciłem nadzieję... tak ciężkie są nasze przewinienia... niezliczone... Odrażające! I moja żona oszalała, kość z mojej kości, krew z mojej krwi, przesiąknięta rozpustą! Niegodziwa kobieta! I występna] Och, okropna, nikczemna Rebeka. Jak strasznie myliła się, sądząc, że to wszystko dlatego, iż Bóg... Obrońca... Pocieszyciel... uważał za stosowne wysuszyć jej łono, by odebrać jej... to jedno przeklęte pragnienie! Jedyną ostoję! „Nie będziesz pożądał." A moja żona pożądała i, Doktorze Morrow, ja również... i ja również!!" Sardus zamilkł, a doktor posunął się nieco dalej do środka i z pewnym wahaniem przeszedł z niemowlęciem w ramionach przez ciemny i zatęchły pokój. Trzymając dziecko na jednym ręku, pociągnął za sznur wyblakłej i postrzępionej story, zwijając ją z trzepotem. Jasna struga słonecznego światła, rozcięta na czworo cienkim krzyżem cienia, wdarła się do cuchnącego wnętrza pokoju. Doc Morrow uderzył pięścią w zardzewiały zatrzask nad oślepiającym oknem i zwolniwszy go, szarpnął nabrzmiałą ramę do góry. Natychmiast świeży powiew wypełnił pokój. „Powietrze" — po raz pierwszy przemówił doktor — „i promienie słońca, nieskalane jak sam Bóg. Oto dary, których Bóg zapragnął nam dziś udzielić... dać nam część siebie... tak jak również może, w swojej nieskończonej sprawiedliwości, odebrać je któregoś dnia. Musimy cieszyć się z tych cudów, które dzieją się na naszych oczach, a nie żyć 140 w ciemności z nadzieją, że potkniemy się o jakiś nieprzewidziany cud! Oddychaj, Sardusie, oddychaj! I spójrz przed siebie!'' Sardus przesłonił oczy brudną łapą. .,Będę wdzięczny, jeżeli zostawi pan mój dom w spokoju..- proszę opuścić storę tak jak była... Dziś nie jest Dzień Odwiedzin u czubków, Doktorze!" Lecz doktor przeszedł przez pokój, pozostawiając okno otwarte i storę zwiniętą. „Tak ciężkie są nasze przewinienia, dobry Doktorze, a jednak widzę" Sardus wykonał zamaszysty gest w kierunku lazurowego nieba za oknem, „że świat jaśnieje Jego nieskończonym Miłosierdziem! O Panie! Obsyp mnie! Obsyp mnie swymi łaskami!" Jego szept był teraz niczym więcej jak tylko charczeniem i Doc Morrow już oddalał się, powłócząc nogami w korytarzu. Sardus siedział i nie podnosił się, czekając na trzaśniecie kuchennych drzwi, a gdy usłyszał je, siedział dalej, nieruchomo, pośród morza śmieci. Doc Morrow przyszedł następnego dnia, i następnego, i przychodził jeszcze wielokrotnie, za każdym razem zabierając ze sobą malusieńkie zawiniątko. Trzeci, głównie milczący uczestnik ich codziennych rozmów cały czas kołysany był w ramionach doktora, który ani słowem nie wspominał o nim. Dopiero pod koniec czwartego tygodnia Sardus zapytał o dziecko. W następnych dniach doktor opowiadał historię cudownego maleństwa i w końcu dał je do potrzymania żałosnemu odludkowi. W chwili gdy Sardus zajrzał do zawiniątka i zobaczył piękno dziecięcej twarzy, gdy poczuł delikatne ciałko, ogrzał i popieścił je swymi cienkimi kończynami, obydwaj z doktorem ujrzeli, zdawało się, rozbłyskujące światło Prawdy, sięgające nieco głębiej w gąszcz ich mistyfikacji. Człowiek, który był niegdyś dumnym przywódcą Ukulitan, oddał z powrotem dziewczynkę doktorowi i, odprowadzając go przez kuchnię do frontowych drzwi, powiedział uroczystym tonem: „Doktorze Morrow, muszę prosić cię, byś przez tydzień nie przychodził z dzieckiem do mego domostwa. Obiecaj mi to. Przyjdź w następny wtorek o zwykłej porze i weź ze sobą dziewczynkę. Będę wtedy gotów na przyjęcie was obojga." Przez następny tydzień Sardus harował jak niewolnik. Z kilkoma kobietami uprzątnął podłogę ze śmieci, wyszorował kafelki w kuchni i listwy przy podłodze, i wszystkie półki i wnęki. Z pomocą braci Holfe 1 !¦ 141 zdrapał starą farbę ze ścian i pomalował je na nowo, zarówno w środku, jak i na zewnątrz, a jego nowy sąsiad, Jude Bracken, naprawił ganek i wymienił pękniętą rurę nad piecem. Swift wypolerował mosiądz przy łóżkach. Wymył okna i zawiesił nowe story. W miarę jak rozchodziła się wieść, że Sardus Swift ma wziąć do siebie błogosławione dziecię, jak powódź zaczęły napływać dary od braci. Nowa pościel i koce; stoły i krzesła; abażury, zabawki i książki; żywność; ozdoby i wazy; stara pianola, która należała do zmarłej Elizy Snow; pudło ubrań, w którym znalazły się trzy wykonane ręcznie bawełniane fartuszki. Fartuszki te zostały uszyte przez Edith Lamb, której zakapturzone widmo było tak słabe, że nie mogła opuścić swego domu po drugiej stronie ulicy Głównej, by dostarczyć osobiście dzieła swej wiary, i była zmuszona wysłać je wraz z innymi podarunkami. Do wtorku dom stał się ponownie domem. I podobnie jak odremontowany budynek jaśniał wspaniałością, tak nowy i uśmiechnięty Sardus witał w drzwiach swoich gości