... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Ach - powiedział doktor - to nie ja jestem potrzebny. Nawet Illyria przestała odwiedzać go tak często. - Chyba mnie o coś podejrzewają - powiedziała, kiedy wpadła raz z krótką wizytą. - Patrzą na mnie spojrzeniem Usladisha; wiesz, co mam na myśli? - Nie, nie wiem - powiedział Bill z rozpaczą, przez każde włókno jego istoty przebiegało uczucie osaczenia. - Stale zapominam, że nie urodziłeś się tutaj - powiedziała Illyria. - Spojrzeniem Usladisha nazywamy takie, które oznacza: wiem, że chodzi ci o coś pokrętnego i paskudnego, ale na razie nie powiem o tym nikomu, ponieważ ja sam jestem pokrętny i paskudny. - Tam, skąd przybywam, nie znają tego uczucia - powiedział Bill. - Nie? To dziwne. A w ogóle to będę musiała trzymać się przez jakiś czas z daleka. Ale nie przejmuj się, pracują nad twoją sprawą. - Śpiesz się, póki jeszcze jestem we własnej głowie - powiedział Bill. Od tej pory minęło dobrych kilka dni i nocy, zanim ją zobaczył. Nie wiedział dokładnie, ile, ponieważ, jak się wydawało, Tsuris krążył wokół swego słońca ruchem dziwnie rozdygotanym, co w rezultacie dawało dni i noce o różnych długościach. Niektóre dni były zwane przez Tsurisjan Dniami Tygrysa, względnie Dniami Kołka w Płocie - tłumaczenie okazało się dość trudne. W te dni słońce wschodziło i zachodziło co sześćdziesiąt minut o pełnej godzinie, przecinając powierzchnię planety żółto-czarnymi pasami. Postanowił robić na ścianie znaki odpowiadające okresom światła dziennego. Nie wiedział, dlaczego to robi, ale było to właśnie to, czym zawsze zajmowali się faceci siedzący w celach. Wiedział o tym z książek, które czytał w domu, na stogu za kupą gnoju, na phigerinadońskiej farmie swoich rodziców. Wypracował system oznaczania, ale gdy miał zrobić kolejny znak, stwierdził, że stawia go tuż przy jakimś innym będącym już na ścianie, którego nie zauważył. Chyba ze nie pamiętając o tym, zaznaczył dwa okresy światła dziennego. Względnie w roztargnieniu zapisał dwukrotnie jeden okres. Im więcej o tym myślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że robienie znaków w więzieniu należy do tych spraw, których należy nauczyć się w szkole, zanim zacznie się ich próbować w warunkach polowych. Więc głównie siedział. Nie miał dostępu do książek i gazet, ani do telewizji. Na szczęście z boku jego słuchawki znajdował się mały przełącznik, który pozwalał mu przełączać go z "tłumaczenia" na "rozmowę". Robiąc tak, Bill czuł się trochę głupio, ale w końcu nie było tu nikogo innego, z kim dałoby się porozmawiać. - Halo - zawołał. - Alo - powtórzył tłumacz. - Ak ę asz? - Czemu mówisz z tym głupim akcentem? - zapytał Bill. - Dlatego że jestem tłumaczem, Pogromco. - Urządzenie było wyraźnie w złym humorze. - Moja pozycja i mój wizerunek społeczny uległyby degradacji, gdybym nie pozwolił, by pewne naleciałości odziedziczone po wielu językach, z jakimi miałem do czynienia, przeniknęły do tego, którym posługuję się podczas mojej fazy konwersacyjnej. - To bardzo niejasny powód. - Ale nie dla mnie, ty rozpaprana, obrzydliwa, niemechaniczna kreaturo! - wybuchnął tłumacz. - Nie ma co się obrażać - mruknął Bill. - Mechaniczne parsknięcie, pełne rozdrażnienia, było jedyną odpowiedzią, jakiej się doczekał. Potem nastąpiła długa cisza. Wreszcie Bill powiedział: - Widziałeś ostatnio jakieś dobre filmy? - Co? - Filmy - powiedział Bill. - Czy ty czasem nie zwariowałeś? Jestem małym wynalazkiem na tranzystorach umieszczonym pod twoją prawą pachą. Albo w uchu. Mam dużo pracy. Czy ja mogę sobie pozwolić na chodzenie do kina? - Ja tylko żartowałem. - O żartach nic nam nie mówili - użalił się tłumacz. - Wystarczy? - Co wystarczy? - Rozmowy. - Ależ skąd! Dopiero zacząłem. - Kiedy widzisz, ja już prawie zużyłem pojemność konwersacyjną, w jaką mnie wyposażono. Oczywiście, będę nadal działać jako twój tłumacz, ale z wielkim żalem muszę cię poinformować, że aspekt konwersacyjny naszego związku dobiega końca. Już po wszystkim? - Tłumaczu!? - odezwał się Bill po chwili. Tłumacz milczał. - Czy nie zostało ci w ogóle żadne słowo? - zapytał Bill