... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Nic nam się nie wydaje! - zagrzmiał Marków. - Wasze zadanie polega na posłuszeństwie, nasze na podejmowaniu decyzji. - Dobrze wam mówić... - Spróbował sprzeciwić się Porejko. - Lepiej opowiedzcie o szpiegu - przerwał mu generał. - Wiele operacji kończyło się fiaskiem z powodu obcego zwiadowcy w na- szych szeregach. Mówcie po kolei, a my podejmiemy decyzję. - Nazywa się Jurij - zaczął Porejko. - Jurij Iwanowicz Staricki. - Dobre nazwisko - oznajmił generał. - Rodowa szlachta. - Zabrałem mu dowód, a mi go wykradł - ciągnął Porejko. - W jaki sposób? - zainteresował się Marków. - Szczerze mówiąc, nie wiem. I tym bardziej mi się to nie podo- ba. Wziąłem od niego dowód, żeby sprawdzić i zarejestrować, włoży- łem do biurka, wieczorem chcę obejrzeć, a dowodu nie ma! - Mógł go pan włożyć gdzie indziej! - Sam się przyznał, że ukradł. - To nie argument - powiedział generał. - Dajcie inne. - Nie podoba mi się, że od razu poszedł szukać Aleksandry. - Kogo? - Mnie - wyjaśniła Aleksandra. - Jak to poszedł szukać? - Jestem kelnerką w kawiarni. A on przyszedł do kawiarni zjeść śniadanie. - Dużo macie kawiarni w mieście? - spytał Czułkow. - Jest jakiś wybór? - Jest bufet na stacji i restauracja, w której siedzieliśmy. - Jasne. - Rustem pokiwał głową. - Czyli jeśli człowiek chce coś zjeść, najlepiej pójść do kawiarni, w której pani pracuje. Co jeszcze podejrzanego zrobił? - Mnie też się nie spodobał - powiedziała Aleksandra. - Proszę sobie wyobrazić, że zaproponował, żebym zjadła z nim śniadanie. - Słuszna propozycja - uśmiechnął się Rustem. - Szlachetna. Zrobiłbym to samo. Najpierw na kolację, potem na śniadanie. - Tak się nie robi - zawyrokował generał. - Personel nie może przysiadać się do klientów. To naruszenie dyscypliny. - Nie odzywaj się, dowódco - powiedział Rustem. - Doskonale rozumiem tego chłopaka. Aleksandra odwróciła się od niego niemal demonstracyjnie. Po co Porejko ją tu ciągnął? Obecność pięknej kobiety na oficjalnym przyjęciu czy obiedzie jest ze wszech miar wskazana, ale to było po- ufne spotkanie! - Czym jeszcze zawinił ten... Staricki? - indagował dalej Ru- stem. - Nie podoba mi się - rzekł Porejko. - Pojawił się w dziwnym czasie. Mógł pójść do Mielnika, do jego weteranów. - Był w Afganię? - Nie, za młody. - Wobec tego nie miał się gdzie podziać, mógł tylko przyjść do ciebie, mój ty ostrożny. - I w bójkę się wdał. - W jaką bójkę? - spytał gniewnie generał. - Nie zezwalam na rękoczyny w moim rejonie. Meldujcie natychmiast! - To nie była jego wina - zaprotestowała Aleksandra. - Pewien mój wielbiciel, bandyta, zobaczył przez okno, że rozmawiamy. I wdarł się do kawiarni. Jurij go pobił, a Kirył przyprowadził ze so- bą kumpli- Wtedy wmieszał się nasz szef. - I co, rozeszło się po kościach? - spytał Rustem. - Jeszcze mi tylko brakowało starcia z milicją w przeddzień akcji! To były pierwsze potrzebne mi słowa. Jakaś akcja, o której nie powinna wiedzieć milicja, odbędzie się jutro. Albo na dniach. Serce we mnie zamarło. To przypominało loterię -jeden numer się zgadzał, drugi też, teraz trzeci... - Jeszcze jakieś zarzuty wobec tego chłopca? - Nie. Zrobiłem z niego swojego kierowcę. Mówił, że walczył w Abchazji, nawet w Afryce. Był mechanikiem i kierowcą. A ja aku- rat potrzebowałem kierowcy. Pomyślałem, że w ten sposób będę go miał na oku. - Z jednej strony mądra decyzja, godna prawdziwego stratega - zauważył generał. - Z drugiej zbyt ryzykowna. - Też sądzę, że ryzykowna - powiedział Marków. - Chyba nie wszystko rozumiecie - wtrąciła się Aleksandra. - Mieszkamy w małym miasteczku podzielonym na strefy wpływów. Bandyci, z którymi bił się Jura, nam nie podlegają. Gdybyśmy zosta- wili go bez opieki, zabiliby go tej samej nocy. - Tak ostro? - spytał Rustem i zaśmiał się do własnych myśli. Potero dodał: - Czasem, gdy las jest zbyt gęsty, drzewa przeszkadza- ją sobie nawzajem, duszą się, wbrew prawom towarzysza Łysenki. Wtedy sieje przerzedza, żeby mogły rosnąć swobodnie. Rozumiecie? Ciekawe, że pamiętał Łysenkę. Wyglądał na pięćdziesiątkę, mógł zastać w szkole echa tej „biologicznej walki". Zresztą co ja o nim wiem? - Uważacie, że powinienem go wygnać? - zapytał Porejko nie- pewnie- Należał do wodzów mocnych w gębie, którzy trzęsą portka- mi, gdy trzeba działać. - Nie - uśmiechnął się Rustem. - Po co? Nam tacy ludzie są po- trzebni- Skory do bójek, śmiały, doświadczony. Niech jeszcze trochę pożyje- Razem z innymi bojownikami. Tego zdania nie zrozumiałem. - Chce mi się spać. Przepraszam, ale muszę ściśle przestrzegać rozkładu dnia - odezwał się generał. - A musimy jeszcze omówić wszystkie ważne szczegóły. Popatrzył na Aleksandrę. Do diabła! Gotów byłem zakląć na głos. - Muszę wracać do domu. - Aleksandra zrozumiała aluzję. - Zagadałam się tu z wami, jeszcze się gospodyni zacznie niepokoić. - Doskonale. - Rustem podał jej rękę, nie wstając. - Było mi bar- dzo miło. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Będzie pani tam? - Jeśli Dymitr Trofimowicz mnie weźmie... - Jura cię podwiezie - powiedział Porejko. - Sama dojdę. - Aleksandra się uśmiechnęła. - Kto mnie ruszy? - Nie byłbym taki pewien - sprzeciwił się Porejko. - My tu jesz- cze z pół godzinki pogadamy. Zdąży cię odwieźć. A chłopcy niech tu zostaną