... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Akuszerka mówi, że to może być pod wieczór. - Ja się boję - powiedziała Margrethe, tuląc się do Mali. Z Olausem było zupełnie inaczej. To teraz nie może się skończyć dobrze. - To do ciebie niepodobne, Margrethe - powiedziała Mali cicho i położyła dłonie na twarzy siostry. - Za pierwszym razem poradziłaś sobie sama, w Trondheim nikogo przy tobie nie było, a nic się nie stało. I teraz też będzie dobrze. Jesteś młoda, silna, masz wszystko, żeby żyć. Chciałabyś się poddać już teraz, zanim się jeszcze na poważnie zaczęło... Tego ci nie wolno, powinnaś wiedzieć. Margrethe opadła z powrotem na poduszki, a łzy cicho spływały jej po twarzy. - W Innstad już raz tak było - wyszeptała. - A teraz Eline stoi przy łóżku i szczerzy do mnie zęby. Ja się tu wcisnęłam, zajęłam miejsce, które ona powinna mieć. Teraz przyjdzie kara! Mali odepchnęła Bengta łekko na bok i objęła Margrethe. Ścisnęła siostrę tak mocno, że ta aż jęknęła. - Głupstwa wygadujesz, moja kochana, i dobrze o tym wiesz. Ty się nigdzie nie wpychałaś, Margrethe, i oczywiście nie zajęłaś nikomu miejsca. A poza tym Ełine taka nie była. Jeśli ona jest tu gdzieś w pokoju, to przyszła po to, żeby ci pomóc. Ona nie chce zrobić nic złego, ani tobie, ani Bengtowi, możesz mi wierzyć. Powtarzam ci, Eline nie była taka... Margrethe leżała przez chwilę bez ruchu i patrzyła na siostrę. Przestała płakać, ale z całej siły trzymała rękę Mali. - Jesteś tego pewna? - spytała w końcu. - Jak niczego na świecie - odparła Mali. - A więc nie trać sił, zachowaj je na później, kiedy będą ci naprawdę potrzebne. Ty masz wydać na świat dzieci, a my mamy ci w tym pomóc. Ale będziesz musiała walczyć razem z nami. Nie zapominaj, że jesteś z Buvika, moja panno! Obie przeżyłyśmy już nie takie burzliwe noce, i ty, i ja. Coś, co mogło przypominać uśmiech, przemknęło po spoconej twarzy Margrethe. - Tak się cieszę, że tu jesteś - powiedziała i westchnęła. Przymknęła powieki i zapadła w niespokojną drzemkę. - Dobry Boże, ona chyba nie... Bengt chwycił ramię Mali z taką siłą, że zabolało. Był strasznie blady i patrzył na nią oszalałym wzrokiem. - Wyjdźmy stąd na chwilę, Bengt - poprosiła Mali i po pchnęła go w stronę drzwi, - Chciałabym z tobą porozmawiać. Oparł się o ścianę na korytarzu i płakał, aż się zanosił. - Jeżeli ona umrze, ja nie będę mógł żyć - szlochał. - Co ja mam w sobie takiego, że ściągam najgorsze nieszczęście na swoje kobiety? 176 - Margrethe nigdy nie była szczęśliwsza niż wtedy, kiedy sprowadziła się do Innstad i do ciebie, dobrze o tym wiesz. A rodzenie dzieci to naprawdę nie są żarty, zwłaszcza jeśli, tak jak prawdopodobnie w tym przypadku, trzeba rodzić od razu dwoje. I kiedy w dodatku na świecie panują czarne jak węgiel styczniowe ciemności - dodała. - Ale wszystko będzie dobrze, Bengt. Pochyliła się i objęła go serdecznie. - Idź teraz na dół, do izby. Jak będzie czas, to po ciebie przyjdę. Nie możesz wciąż siedzieć przy Margrethe. - Ale ja nie mogę jej tak zostawić - protestował, patrząc na Mali z bezgranicznym przerażeniem. - Jeśli będzie cię potrzebować, to cię zawołam - obiecała. - Ale ona ma przed sobą straszną pracę do wykonania. Weź się w garść, Bengt. Będzie dobrze, zobaczysz. Słuchał, potrząsając głową. - Nie, nie będzie dobrze. Nie byłem dobry dla Eline i teraz przyszła kara. - Co ty za głupstwa wygadujesz! - krzyknęła Mali. -Chodź, zaprowadzę cię na dół. Człowieku, pociągnij sobie bimbru i panuj nad sobą! To jedyna pomoc, jaką możesz okazać Margrethe. Ja będę od czasu do czasu przychodzić do ciebie, żebyś wiedział, jak się sprawy mają. Popchnęła go przed sobą i sprowadziła ze schodów. - Chodź, Bengt - zachęcała przyjaźnie. Nagle Bengt się odwrócił i objął ją ramionami. - Chroń ją, Mali. Chroń ją dla mnie - wyszeptał. - Obiecujesz mi? - Obiecuję - odparła zdecydowanie i pogłaskała go po policzku. Po czym zawróciła i odeszła z powrotem do sypialni. Dzień chylił się ku wieczorowi. Na dworze szalała zawierucha. Wicher spadał z wyciem w dół od szczytu Stortind, dziki, gwałtowny. Zatelefonował doktor. Właśnie wrócił z Rindalen, ale wybierać się w dalszą wędrówkę przy takiej pogodzie byłoby kompletnym szaleństwem, wytłumaczył Halldis. - Co to za doktor? - prychnęła Mali ze złością, kiedy po raz kolejny zeszła na dół, by powiedzieć, że jak dotychczas osiągnięcia rodzącej nie są wielkie. - Ten drań ma ratować życie ludziom, o ile wiem, a nie przede wszystkim troszczyć się o własną skórę! -Machnij na niego ręką - powiedziała rozgoryczona akuszerka. - On nie przyjedzie, nie w taką pogodę. Zresztą same damy sobie radę, ale skargę i tak na niego złożę, możesz być pewna. Wieczorem bóle stały się coraz częstsze i coraz silniejsze