... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Masz mnie — jestem człowiekiem zrujnowanym. Wyjdź za mnie. Potrząsnęła głową, nie podnosząc wzroku. Milczeliśmy przez długą chwilę. — Wyjdź za mnie — szepnąłem. Podniosła oczy, poprawiła sobie włosy i odpowiedziała beznamiętnie: — Gdybyż to było możliwe! W każdym razie przeżyliśmy razem te chwile. Cudownie było, prawda? Tobie także? Nie skąpiłam ci tego wszystkiego, co mogłam dać. Ubogi to podarunek, ale trzeba pamiętać, co oznacza i czym mógłby być. Tylko że teraz zbliżamy się już do kresu. — Dlaczego? — zapytałem. — Wyjdź za mnie! Dlaczego mielibyśmy oboje… — Myślisz — odpowiedziała — że mogłabym zdobyć się na tyle odwagi, żeby przyjść do ciebie i zostać twoją żoną na codzień, podczas gdy ty będziesz pracował i klepał biedę? — Czemu nie? — spytałem. Popatrzyła na mnie poważnie, wyciągając palec. — I ty naprawdę to myślisz — o mnie? Nie poznałeś mnie… całej? Zawahałem się. — Ani na chwilę nie miałam naprawdę zamiaru wyjść za ciebie — powiedziała z naciskiem, — Ani na jedną chwilę. Zakochałam się w tobie od pierwszego wejrzenia. Ale kiedy ci się dobrze powodziło, mówiłam sobie, że nie zrobię tego. Usychałam z miłości do ciebie, a ty byłeś taki niemądry; wtedy już byłam tego bliska. Ale wiedziałam, że nie zasługuję na to. Czym mogłam być dla ciebie? Kobietą o złych nawykach, niedobrych powiązaniach, kobietą zbrukaną. A co teraz mogłabym dla ciebie zrobić, czym mogłabym ci być? Jeżeli nie byłam warta, żeby być żoną człowieka bogatego, to z pewnością nie jestem warta, by zostać żoną ubogiego. Przebacz mi, że mówię w tej chwili tak trzeźwo, ale chciałam ci to kiedyś powiedzieć… Przerwała widząc mój gest. Wyprostowałem się, a czółno zakołysało się od tego ruchu. — Wszystko mi jedno — powiedziałem. — Chcę się z tobą ożenić, chcę, żebyś była moją żoną! — Nie — odrzekła. — Nie psuj wszystkiego. To niemożliwe. — Niemożliwe? — No, bo pomyśl! Ja nie potrafię sama się uczesać! Czy zamierzasz mi dać pokojówkę? — Boże kochany! — zawołałem, zmieszany nad wszelką miarę. — Czyż nie możesz tego dla mnie zrobić, żeby się nauczyć czesać? Czyż chcesz powiedzieć, że możesz kochać mężczyznę… Wyciągnęła do mnie ręce. — Nie psuj tego! — krzyknęła. — Dałam ci wszystko, co miałam, dałam ci wszystko, co mogłam. Gdybym mogła za ciebie wyjść, gdybym była tego warta, zrobiłabym to. Ale ja jestem zepsuta, najmilszy, a ty jesteś zrujnowany. Kiedy się kochamy, jesteśmy kochankami — ale pomyśl tylko, jaka jest między nami przepaść pod względem obyczajów i sposobu myślenia, zachcianek i wychowania, kiedy przestajemy być kochankami! Pomyśl o tym… i przestań o tym myśleć! Jeszcze nie myśl teraz. Przecież urwaliśmy trochę tych godzin. Możemy ich mieć jeszcze kilka! Nagle uklękła, zwrócona do mnie, z gorejącym mrokiem w oczach. — Czy to nie wszystko jedno, czy ta łódź się wywróci? — zawołała. — Jeżeli powiesz jeszcze słowo, pocałuję cię i pójdę na dno trzymając cię w objęciach. Nie boję się tego. Nie boję się ani trochę. Umrę razem z tobą. Wybierz sobie jakiś rodzaj śmierci, a umrę z tobą chętnie. Posłuchaj mnie. Kocham cię. Będę cię zawsze kochała. Właśnie dlatego, że cię kocham, nie chcę się zniżyć do tego, żeby być przy tobie czymś pospolitym, powszednim wśród nędzy. Dałam ci wszystko, co mogłam. Zaznałam wszystkiego, czego mogłam zaznać… Powiedz mi — podsunęła się bliżej — czy byłam dla ciebie jak zmierzch, jak ciepły zmierzch? Czy czar jeszcze trwa? Posłuchaj, jak woda ocieka z twojego wiosła. Popatrz na ciepłe, wieczorne światło na niebie. Nie wszystko ci jedno, czy ta łódź się wywróci? Przybliż się do mnie… Och, mój ukochany, przysuń się bliżej! O, tak! Przyciągnęła mnie do siebie i nasze wargi spotkały się w pocałunku. 3 Raz jeszcze poprosiłem Beatrice o jej rękę. Był to ostatni nasz ranek; spotkaliśmy się bardzo wcześnie, gdzieś o wschodzie, wiedząc, że mamy się rozstać. Tego dnia nie świeciło słońce. Niebo było zachmurzone, poranek chłodny, rozjaśniony czystym, zimnym, bezdusznym światłem. Wilgoć w powietrzu groziła ulewą. Gdy myślę o tym ranku, ma on dla mnie zawsze coś z szarzejących popiołów, zwilżonych deszczem. Beatrice też się zmieniła. Wiosna uleciała z jej ruchów; po raz pierwszy przyszło mi na myśl, że kiedyś może się zestarzeć. Stała się jednością z resztą zwyczajnej rasy ludzkiej; z jej głosu i obejścia zniknęła miękkość, zniknął też mroczny czar jej obecności. Widziałem to z najwyższą jasnością i czułem żal, żal mi też było jej samej. To jednak ani na jotę nie zmieniło, nie osłabiło mojego uczucia. Gdy już powiedzieliśmy sobie z pół tuzina nieporadnych zdań, przeszedłem do najważniejszej sprawy. — A teraz — zawołałem — powiedz, czy za mnie wyjdziesz? — Nie — odrzekła. — Będę tu dalej żyła po dawnemu. Poprosiłem, by mnie poślubiła za rok. Potrząsnęła głową. — Ten świat jest miękki pomimo moich obecnych klęsk — powiedziałem. — Wiem już teraz, co robić. Gdybym mógł pracować dla ciebie, za rok zostałbym zamożnym człowiekiem. — Nie — odrzekła. — Powiem ci brutalnie: wrócę do Carnaby’ego. — Ależ!… — Nie czułem gniewu. Nie czułem żadnej zazdrości, zranionej dumy, krzywdy. Doznawałem jedynie uczucia szarej pustki, beznadziejnego zawodu