... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— Już sobie przypomniałam. Więc to było tak: to było najdawniejsiej, kiedy nas nie było jeszcze zupełnie na świecie... — W czasie wojny? — Nie, dawniejsiej. Przed wojną. — Gdzie twoi rodzice mieszkali podczas wojny? — Tatuś w Warszawie, a mama w Kielcach ale się jeszcze nie znali. — A moi się już znali. Poznali się w Związku Radzieckim, strasznie daleko. Tam w jednym kołchozie urodził się Grześ. A tatuś był w Pierwszej Armii. — Tamto było dawniejsiej — powiedziała Emilka. — I co wtedy było? — Wtedy żył sobie jeden pies. — Jakiej rasy? — Taki zwyczajny. — Kundel? — Kundel. — Szkoda, że nie wilk. — Nie, to był kundel. — Jak się nazywał? Emilka zastanowiła się. — Szafir? — Nie. — Może Iskra? — Nie, nie Iskra. Inaczej. Już wiem, nazywał się Burek. Łukasz był nieco rozczarowany. — Nie podoba ci się? — Podoba. Ale Szafir albo Iskra byłoby ładniej. — A mnie się Burek lepiej podoba. — I co się z nim stało? — Poczekaj, wszystko opowiem. Burek mieszkał u jednych bogatych ludzi, wiesz, u kapitalistów. — Wiem. — Oni mieli fabrykę. — Jaką? — Bardzo dużą. — Samochodów? — Nie. Fabrykę. I okropnie go wyzyskiwali. — Bili? — Jeść mu nie dawali, a on musiał na nich pracować. Łukaszowi zabłysły oczy. — Ja bym nie pracował! — A co byś robił? — Uciekłbym. — Też mądry! Burek nie miał gdzie uciec, bo na tej ulicy mieszkali sami kapitaliści. — Tobym dalej uciekł. — Dalej też mieszkali kapitaliści. — Tobym sobie skrzydła przypiął i pofrunął. Emilka zachmurzyła się. — Ja mówię naprawdę, a ty bujasz. — Nie bujam. Naprawdę bym pofrunął. — Ale on nie mógł pofrunąć — odpowiedziała twardo Emilka. — Więc co zrobił? — Chciał uciec. — A widzisz! — Ale go złapali i jeszcze gorzej potem wyzyskiwali. A potem... — Wypędzono kapitalistów? Emilka potrząsnęła głową i znów musiała odrzucić warkoczyki, które się jej zsunęły na ramiona. — Jeszcze nie. Potem Burek zestarzał się. — Umarł? — Poczekaj. Jeszcze nie umarł. Jak się zestarzał i już nie mógł więcej pracować, to go kapitaliści wypędzili na ulicę. Był bezrobotny i nigdzie nie mógł znaleźć pracy. — Miał dzieci? — Miał. — To wypędzili go razem z dziećmi? — Aha! — I co się z nimi stało? — Burek umarł. Łukasz się zamyślił. Nie opodal, na żelaznej balustradzie, malutki szary ptaszek z długim ogonkiem poćwierkiwał cienko. — A dzieci? Przez dłuższą chwilę Emilka milczała kiwając w skupieniu lewą nogą. Jej okrągła twarzyczka była bardzo poważna, a oczy zapatrzone gdzieś w najdalszą, już prawie niewidoczną przestrzeń. — Co się stało z dziećmi? — spytał Łukasz. — Dzieci żyją — odpowiedziała, wciąż zapatrzona w odległe niebo nad Pragą. — A gdzie są? — Różnie. Ale jedno będzie u mnie. — Jak to u ciebie? — Tak to. Tatuś obiecał, że na urodziny podaruje mi małego szczeniaka. — Syna tamtego? — Aha! — I jak go nazwiesz? Nazwij go Iskra, Emilka... Potrząsnęła głową. — A jak? — Poczekaj, nazwę go... — Iskra, mówię ci, nazwij go Iskra. — Nie, inaczej. — Więc jak? — Wiem już, będzie się nazywać Burek. Łukasz, widząc opadający z kasztana liść, szybko schwycił go w powietrzu. Był już uschły i od razu począł się w palcach kruszyć. — Gdybym poprosił ojca — powiedział — toby mi też podarował psa. Ale ja mogę nie chcieć. — Nie chcesz psa? — Mogę nie chcieć. Mam coś lepszego. — Co? — To właśnie tajemnica. Ale jak przyjdziesz, to ci pokażę. Tym razem Emilka okazała większe niż przedtem zainteresowanie. — To jest żywe? W pierwszej chwili Łukasz chciał powiedzieć: tak, lecz w porę ugryzł się w język. — Żywe? — Przyjdź, to zobaczysz. Przyjdziesz? — Nie wiem — odpowiedziała Emilka. — Jak będę miała czas... Później jednak tak poczęły się układać sprawy, iż zanosiło się, że Emilka nie będzie mogła przyjść. Podobnie jak Łukasza, Emilki nikt ani do przedszkola, ani z przedszkola nie odprowadzał, mieszkała bowiem bardzo blisko, zaraz na Garbarskiej. Tego jednak dnia o czwartej czekała na Emilkę przed przedszkolem jej matka, młoda i tęga kobieta, także rumiana, niebieskooka i jasnowłosa, w ogóle aż zabawnie podobna do córki, tylko starsza oczywiście i we wszystkim większa i masywniejsza. Okazało się, że obie mają zaraz jechać na Bracką do Domu Dziecka, żeby kupić Emilce nową sukienkę