... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Kobieta - była prześliczna i znajdowała się zbyt daleko, żeby powiedzieć o niej coś więcej, ale to wystarczyło, by krew znów zaczęła żywiej krążyć mi w żyłach. Była płochliwa jak driada. Odskoczyła w cień, w sekundę po tym, jak nasze oczy się spotkały. Słabsza część mojego mózgu zaczęła się zastanawiać, czy zobaczę coś więcej. Widziałem ją tylko przelotnie i już za nią tęskniłem. Warta była drugiego spojrzenia, a potem może nawet trzeciego i czwartego. Długowłosa, smukła blondynka ubrana w coś białego, ściągniętego w talii czerwonym gorsecikiem. Około dwudziestki, plus minus parę lat, i tak kształtna, że moje oblicze przyodziało się w wielki, obleśny uśmiech. Już ja ją sobie przypilnuję. No, chyba że jest duchem. Zniknęła bezszelestnie. Cóż, będzie mnie nawiedzać tak długo, aż się jej przyjrzę. Czyżby dom był nawiedzony? Wydawał się dość straszny, trochę chłodny... nagle zdałem sobie sprawę, że to moje wymysły. Komuś innemu chłód mógł w ogóle nie przeszkadzać. Rozejrzałem się i usłyszałem brzęk stali i jęki tych, którzy zginęli, by dostarczyć kolejnych dowodów chwały Stantnorów. Nosiłem w sobie własne upiory i pozwalałem, by mnie tu straszyły. Próbowałem otrząsnąć się z ponurego nastroju. Takie miejsca zdecydowanie psują człowiekowi humor. W ślad za zniknięciem dziewczyny pojawił się gość od frontowych drzwi. Stukając obcasami, zatrzymał się o dwa metry przede mną, w idealnej pozycji na baczność. Zmierzyłem go wzrokiem. Miał jakiś metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, około siedemdziesięciu siedmiu kilogramów wagi, pod pięćdziesiątkę, ale wyglądał młodziej. Włosy czarne, kręcone, wygładzone brylantyną, która nie była w stanie rozprostować loków. Jeśli nawet posiwiał, dobrze to ukrywał, a poza tym od dwudziestego roku życia nie stracił ani włoska: Oczy miał zimne, paciorkowate. Od tego spojrzenia można było dostać odmrożeń. Zabiłby cię, nawet się nie zastanawiając, czy nie osierocisz dzieci. - Generał przyjmie pana, sir. - Odwrócił się i odmaszerował. Ruszyłem za nim. Przyłapałem się na tym, że idę w nogę, zatrzymałem się, żeby wypaść z rytmu, ale po minucie znów tak szedłem. Poddałem się. Dobrze mi to wbili w łeb. Ciało pamięta i nie słucha buntu umysłu. - Masz jakieś imię? - zapytałem. - Dellwood, sir. - Co robiłeś, zanim wyszedłeś? - Byłem w sztabie generała, sir. Co nie oznaczało kompletnie nic. - Zawodowy? - Głupie pytanie, Garrett. Mógłbym się założyć o rodzinną farmę, że byłem jedynym cywilem w tym domu, z wyjątkiem dziewczyny... być może. Generał nie otaczałby się niższym gatunkiem ludzi, jakim są cywile. - Trzydzieści dwa lata, sir. - Sam nie zadał żadnego pytania. Nie mamy ochoty na pogawędkę? Nie. Po prostu go to nie obchodziło, bo byłem jednym z "tamtych". - Może powinienem był zgłosić się przy wejściu dla dostawców. Burknął coś pod nosem. - Ciężka sprawa. - Szanowałem generała za to, czego dokonał, a nie za miejsce urodzenia. Dellwood był ode mnie starszy o dwadzieścia lat, ale gdy znaleźliśmy się na czwartym piętrze, to mnie zabrakło pary. Przez mój domniemany organ myślowy przemknęło co najmniej sześć cwanych uwag, ale nie byłem w stanie ich wygłosić. Dellwood obdarzył mnie zagadkowym spojrzeniem, prawdopodobnie na znak pogardy dla miękkich cywilów. Przez chwilę zipałem w milczeniu, po czym rzuciłem: - Czekając w holu, widziałem jakąś kobietę. Podglądała mnie. Nieśmiała jak myszka. - To była panna Jennifer, sir. Córka generała. Wyglądał, jakby uznał, że powiedział za dużo. Już więcej się nie odezwał. Należał chyba do tych facetów, z których torturami nie wyciśniesz tego, co ich zdaniem nie jest twoją sprawą. Czy cała służba wyszła spod tej samej sztancy? No to po co byłem potrzebny Petersowi? Przecież oni poradzą sobie ze wszystkim. Dellwood podszedł do dębowych, drzwi zajmujących pół korytarza na najwyższym piętrze zachodniego skrzydła. Pchnął drzwi i zaanonsował mnie. - Pan Mike Sexton. Przepchnąłem się obok niego i od razu uderzyła we mnie ściana gorąca. Nie miewam uprzedzeń, ale mimo to byłem zaskoczony - choć generał Stantnor lubił spartańskie warunki, poza wielkością pomieszczenia, nic nie sugerowało, że śpi na forsie. Nie było dywanów, tylko kilka prostych drewnianych krzeseł, wszechobecne wojskowe sprzęty, dwa drewniane biurka stojące nos w nos, jedno większe, pewnie dla generała, a drugie dla tego, kto rzeczywiście zajmował się pisaniem. Pokój wyglądał prawie jak mauzoleum. Upał pochodził z paleniska zaprojektowanego tak, by piec na nim kilka wołów naraz. Kolejny typ ze sztachetą zamiast kręgosłupa dorzucał do ognia polana z ogromnego stosu. Spojrzał na mnie, potem na mężczyznę za wielkim biurkiem. Stary kiwnął głową. Palacz wyszedł. Będzie teraz zabijał czas musztrą z Dellwoodem. Po dokładnym zapoznaniu się z otoczeniem wziąłem na cel środek pokoju. Teraz już wiedziałem, co obudziło podejrzenia Czarnego Piotrusia. Niewiele zostało z generała Stantnora. Nie wyglądał ani trochę na faceta z portretu w holu. Na oko mógł ważyć tyle co przeciętna mumia, choć większość jego ciała ukryta była pod pledami. Dziesięć lat temu miał mój wzrost i czternaście kilogramów więcej. Jego skóra przybrała żółtawy odcień i była lekko prześwitująca. Źrenice miał zamglone od katarakty. Włosy wypadły mu prawie doszczętnie, poza kilkoma kępkami, i nie były siwe ani białe, lecz przyjęły błękitnawy, trupi odcień. Kiedyś miał plamy starcze, ale i one wyblakły. Na wargach nie pozostał nawet odcień koloru, z wyjątkiem jadowitego, szaroniebieskiego cienia. Nie wiem, ile widział przez zaćmę, ale spojrzenie miał bystre i twarde. Nie drżał. - Mike Sexton, sir. Sierżant Peters poprosił, żebym się z panem spotkał. - Weź sobie krzesło. Postaw je tu, naprzeciwko mnie. Nie lubię patrzeć w górę, kiedy z kimś rozmawiam. Głos miał mocny, choć nie wiem, skąd brał energię. Wyobrażałem sobie, że będzie przemawiał szeptem pijanego grabarza. Usadowiłem się naprzeciw niego. - W tej chwili jestem pewien, że nas nie podsłuchują, panie Garrett - powiedział. - Tak. Wiem, kim jesteś. Peters przedstawił mi pełny raport, zanim zdecydowałem się na wprowadzenie cię do sprawy. Patrzył tak, jakby sądził, że przebije katarakty samą siłą woli. - W przyszłości jednak będziemy się trzymać wersji Mike'a Sextona. Oczywiście, o ile teraz dojdziemy do porozumienia. Siedziałem dość blisko, żeby docierała do mnie jego woń, i nie był to miły zapach. Dziwne, że cały pokój nie śmierdział. Widocznie przynieśli go tu skądś. - Peters nie powiedział, o co chodzi, sir. Powołał się tylko na starą znajomość, żeby mnie tu sprowadzić. - Łypnąłem w stronę kominka. Niedługo będzie można piec tu chleb. - Muszę mieć bardzo dużo ciepła, żeby funkcjonować, panie Garrett. Przepraszam za dyskomfort. Postaram się mówić krótko. Jestem jak gromojaszczur, nie wytwarzam własnego ciepła. Czekałem, aż przejdzie do rzeczy, i pociłem się jak ruda mysz. - Wierzę Petersowi na słowo, że byłeś dobrym Marine. - Tutaj na pewno było to bardzo ważne. - Ręczy też za twój charakter, znając cię z tamtych czasów