... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Nauczyłem się cierpliwości. Żyję, odkąd czas istnieje i żyć będę aż przeminie. Elric poluzował uprząż swemu koniowi. - A kto ci powiedział, że wieża pojawi się właśnie tutaj? - krzyknął do Coruma. - Czarnoksiężnik, który bez wątpienia, tak jak ja, służy Ładowi i jak ja, skazany jest na zwalczanie Chaosu. - Tak jak ja - powiedział Erekose. - I jak ja - dodał albinos. - Chociaż zaprzysiężony jestem, by mu służyć. - Wzruszył ramionami i spojrzał dziwnie na pozostałych. Corum odgadł jego myśli. - A dlaczego ty szukasz Tanelornu, Erekose? Erecose zapatrzył się w jaśniejącą szczelinę u zwieńczenia klifów. - Powiedziano mi, że tam odnajdę spokój i mądrość, środki potrzebne do powrotu do świata Eldrenów, gdzie mieszka kobieta, którą kocham. Podobno Tanelorn istnieje we wszystkich wymiarach i we wszystkich czasach, i łatwiej jest człowiekowi, który tam żyje, poruszać się między wymiarami i odnaleźć ten jeden. A co ciebie pociąga w Tanelornie, Elriku? - Znam Tanelorn i wiem, że dobrze robisz szukając go. Moja misja jest, jak widzę, związana z obroną tego miasta w moim własnym wymiarze, chociaż już teraz moi przyjaciele mogą nie żyć za sprawą tego, co wystąpiło przeciwko nim. Modlę się, aby Corum miał rację co do tego, że w Znikającej Wieży znajdą środki do pokonania tych bestii Theleba K'aarny i ich panów... Corum podniósł swą połyskliwą dłoń do takiegoż oka. - Poszukuję tego miasta, gdyż słyszałem, że może ono wesprzeć mnie w zmaganiach z Chaosem. - Nie wspomniał ani słowem o szeptanych poleceniach Arkyna, usłyszanych już dawno temu w Świątyni Ładu. - Ale Tanelorn - powiedział Elric - nie stanie do walki po czyjejkolwiek stronie. Tylko dzięki temu istnieje wiecznie. - Tak - potwierdził Corum, który tyle dowiedział się już od Jharego. - Ale tak jak Erekose, nie szukam mieczy, tylko wiedzy. Zapadła noc, i po kolei pełnili wartę, rozmawiając od czasu do czasu, zwykle jednak stojąc tylko czy siedząc i wpatrując się w miejsce, gdzie wieża miała się pojawić. Corum stwierdził, że jego kompani są raczej trudnym towarzystwem, szczególnie w porównaniu z Jharym. Nie czuł zresztą do nich przesadnej sympatii, zapewne i dlatego, że byli nazbyt podobni do niego samego. Wczesnym świtem, gdy Erekose drzemał, a Elric spał pochrapując, powietrze zadrgało gwałtownie i Corum ujrzał znajomą sylwetkę wieży, która zaczęła nabierać realności. - Jest tutaj! - krzyknął. Erekose podskoczył od razu, ale Elric ledwo się ruszył. - Szybko, Elriku! Teraz wreszcie albinos dołączył do nich, tak jak Erekose, z mieczem w dłoni. Żelaza były niemal bliźniacze, oba czarne, oba o przerażającym wyglądzie, oba pokryte runami. Corum postanowił nie dać się tym razem zostawić za progiem. Podbiegł do ciemnych drzwi i wskoczył do środka, krzycząc do przyjaciół, by doń dołączyli. - Szybko! Szybko! W pierwszej chwili blask go oślepił, potem jednak ujrzał wielką lampę oliwną zwieszającą się na łańcuchach z sufitu i kąpiącą ściany w czerwonym blasku. Nagle drzwi zatrzasnęły się za nimi i Corum wiedział, że wpadli w pułapkę, chyba że okażą się dość potężni, by oprzeć się czarodziejowi. Kątem oka dostrzegł jakieś poruszenie w szczelinie muru, która tutaj była oknem. Wieża była już w drodze. Wskazał to swoim kompanom, a potem uniósł głowę i krzyknął: - Jhary! Jhary-a-Conel! Czy towarzysz bohaterów żył jeszcze? Corum modlił się, by tak było. Nasłuchiwał uważnie, aż usłyszał przytłumiony dźwięk, który mógł być odpowiedzią. - Jhary! Corum uniósł swój długi, mocny miecz. - Voilodionie Ghagnasdiak! Czyżbym miał doznać niepowodzenia? Czy opuściłeś to miejsce? - Nie opuściłem go. Czego chcesz ode mnie? Corum zajrzał do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie pod hakowatym sklepieniem droga prowadziła jeszcze dalej. Dobywała się stamtąd jasność podobna do tej, którą widział w Otchłani, migotliwie obramowując garbatą postać Voilodiona Ghagnasdiaka, karła, ubranego od stóp do głów w jedwabie, atłasy i gronostaje, z miniaturowym mieczem w niezręcznej dłoni. Wątłe ramiona wieńczyła przystojna głowa o jasnych oczach pod osłoną grubych, czarnych brwi, które spotykały się nad nosem. Karzeł krzywił się i szczerzył zęby jak wilk, co oznaczać miało powitanie. - Wreszcie ktoś, kto może przerwać moją nudę