... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

.. Rozleg³y siê kroki. Do kawiarni wszed³ porywacz z p³owym zarostem, w towarzystwie niskiej, czarnow³osej dziewczyny o krzycz¹co wymalowanych ustach. Oboje podeszli do stolika. – Hallo, Aldo – rzuci³ mê¿czyzna. – Czy¿by to ten pisarz? – W³aœnie, to pan! WyobraŸ sobie: pan ocala³. I nic mu siê nie sta³o! Prawdziwy cud. By³ przywalony cia³ami. A to jest w³aœnie Dino... P³owow³osy mê¿czyzna zarzuci³ na ramiê peem, który trzyma³ w rêku, i siad³ na skórzanej kanapie naprzeciwko Andrzeja. – To siê panu uda³o! Mia³ pan cholerne szczêœcie. Wys³a³em Alda, ¿eby pana poszuka³, ale naprawdê nie mia³em wielkiej nadziei. Siadaj – powiedzia³ do dziewczyny, która sta³a, jakby czekaj¹c na pozwolenie zajêcia miejsca. – Powiedz temu czarnemu aby da³ kawy – rzuci³ Aldowi. – Ju¿ mu powiedzia³em. Zaj¹³ siê parzeniem. – Dobrze. Miej na niego oko, ¿eby nie zwia³. – Dlaczego mia³by zwiaæ? – Nie zadawaj g³upich pytañ. Czy w hotelu poza nim nie ma nikogo? – Nikogo nie widzia³em. Jest tylko jeszcze ta Hinduska w pokoju Teresy. – O, w³aœnie. Dobrze, ¿e przypomnia³eœ. – Zwróci³ siê do dziewczyny. – IdŸ, zobacz, co z t¹ kobiet¹. Pierwszy pokój na lewo w korytarzu. Dziewczyna wsta³a i bez s³owa odesz³a. Zza bufetu wynurzy³ siê recepcjonista z tac¹, na której sta³y fili¿anki. Ale na widok Dina zatrzyma³ siê. Taca w jego rêkach zadr¿a³a, naczynia zadzwoni³y. Jeœli poprzednio widok Alda wywo³a³ jego przera¿enie, to obecnie zjawienie siê Dina musia³o mu siê wydaæ czymœ strasznym. Stan¹³ jak skamienia³y, rozdygotany. Dino podniós³ na niego wzrok. Patrzy³ twardo spojrzeniem wê¿a Kaa. Zdawa³ siê bawiæ lêkiem stoj¹cego przed nim cz³owieka. Dopiero po d³u¿szej chwili rzuci³: – Kawy dla wszystkich. Prêdko. – Obróci³ siê do Andrzeja, zmieni³ ton. W jego oczach by³o teraz jakby rozbawienie. Spyta³: – Zapali pan? – Chêtnie. Prztykniêciem wysun¹³ papierosa z pude³ka i poda³ Andrzejowi. – Pan jest Polakiem? – Tak, rzeczywiœcie. – I jest pan przyjacielem Karwatta, dyrektora mediolañskiego konsorcjum? Andrzej opuœci³ d³oñ z papierosem. Zaskoczony, podniós³ wzrok na brodatego porywacza. W przymru¿onych oczach tamtego zobaczy³ jakby iskierki. – Sk¹d pan o tym wie? Dino wybuchn¹³ œmiechem. – Zdarza mi siê wiedzieæ rozmaite rzeczy. W takim razie muszê panu powiedzieæ pewn¹ nowinê, która byæ mo¿e pana zmartwi: pañski przyjaciel nie ¿yje. – Karwatt nie ¿yje? – wykrzykn¹³. – To niemo¿liwe! Widzia³em go tak niedawno... – Jednak mo¿liwe. Umar³ przed trzema dniami. To w³aœnie nasza sekretarka przywioz³a tê wiadomoœæ. Niska dziewczyna wynurzy³a siê w³aœnie z ciemnego korytarza. Mia³a twarz nadêt¹ powag¹ niesionej wiadomoœci. – W pokoju nie ma nikogo – powiedzia³a. – Ale drzwi od ogrodu otwarte. Na pewno tamtêdy uciek³a. Dino zapuka³ palcami na stole, jakby gra³ na æwiczebnej klawiaturze. – To niewa¿ne. Jeœli uciek³a, bêdzie b³¹dzi³a po pustyni. Ka¿ rozejrzeæ siê za ni¹. Nie ma jednak potrzeby robienia zamêtu. Nigdzie nie zawêdruje, gdzie nie trzeba. Natomiast na czarnego musisz uwa¿aæ, Aldo. Odpowiadasz za niego. Bez poœpiechu dopi³ kawê, dopali³ papierosa. – Tam, w hangarze, nie ma ju¿ ¿yj¹cych? – zapyta³. – Trzeba sprawdziæ – zacz¹³ Andrzej. – Mówi³em w³aœnie panu. Ktoœ mo¿e byæ tak jak ja pogrzebany pod cia³ami... – Sprawdzi siê, sprawdzi. Dobrze, dobrze. – Zrobi³ lekcewa¿¹cy ruch d³oni¹. – Ty, Aldo, dotrzymaj panu towarzystwa tutaj. Pilnuj czarnego. A pan – zwróci³ siê do Andrzeja – mam nadziejê, ¿e nie ma pan zamiaru uciekaæ? Wzruszy³ ramionami. – Nie myœla³em o tym. Chyba macie mi zamiar zwróciæ wolnoœæ? – Oczywiœcie. Odzyska j¹ pan. Za dwa dni. Zgoda? – Wszystko, widzê, u pana wyrachowane. Wiêc za dwa dni bêdê wolny? – Za dwa dni. Oddamy pana w dobre rêce. Sylwia – wskaza³ na dziewczynê – u³o¿y³a siê w tej sprawie z panem Benuzzi. – Z sekretarzem Karwatta? - Z nim. Przyrzek³ osobiœcie przyjechaæ do Afryki, aby pana odebraæ. No co, zadowolony pan? Tylko dwa dni. No, rozumiem, œmieræ przyjaciela musia³a pana zmartwiæ trochê... – Niew¹tpliwie... – Od dawna byli panowie przyjació³mi? – Od czasów szko³y. Dino gwizdn¹³ cicho, jakby chcia³ tym gwizdem wyraziæ podziw. – Pañski przyjaciel – rzek³ – zostawi³ ³adn¹ forsê. – Nic o tym nie wiem. Nie interesowa³em siê nigdy sprawami jego maj¹tku. – Pan jest bogaty? – Nie. Ale wystarcza mi to, co mam. – Czy¿by pan tak wiele zarabia³ jako pisarz? – Zarabiam ma³o, ale mam ma³e wymagania. Jestem samotny. – A interesy, na których Karwatt zarobi³ miliardy, nie ciekawi³y pana nigdy? – Nie. Dino chwilê milcza³. Kolb¹ peemu strz¹sa³ jakiœ py³ ze swego rêkawa. – Mimo to w zwi¹zku z naszymi rozmowami z Benuzzim bêdê mia³ dla pana pewn¹ propozycjê... – powiedzia³. – Có¿ to mo¿e byæ za propozycja? – Andrzej roz³o¿y³ pytaj¹co rêce. – Ja naprawdê ani o tamtych interesach nic nie wiem, ani siê na nich nie znam. – Zobaczymy, pogadamy. Wrócimy do tego. Teraz idê do swoich. Muszê wydaæ odpowiednie zarz¹dzenia. Po tej walce powinniœmy st¹d jak najszybciej prysn¹æ. Tutejszemu rz¹dowi mo¿e przyjœæ do g³owy przys³aæ tutaj ¿o³nierzy, a ja nie mam ochoty walczyæ z nimi, zw³aszcza ¿e musia³bym siê biæ z nimi o pana. – Ma pan racjê: zbyt du¿o zaszczytu. – By³by to mo¿e zaszczyt stoczyæ wojnê o s³ynnego pisarza. Aldo jest takim pana wielbicielem, ¿e musia³bym mu oddaæ dowództwo. Ale raczej bêdê walki unika³