... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
— Nadal nic. — Tutaj wszystko w porządku. — Dlaczego uciekają? - zapytał oburzony baron, jak gdyby pilot mógł znać odpowiedź. — Dzieje się coś niedobrego! - wrzeszczał kapitan. - Gdzie zgarniarka? Potrzebna jest natychmiast! Piasek napęczniał. Czterech mężczyzn padło na twarze zanim zdążyli dotrzeć do kombajnu. — Niech pan spojrzy, panie baronie! - zawołał pilot z przerażeniem w głosie. Baron oderwał wzrok od ogarniętych strachem ludzi i zobaczył, że wokół cały teren drży niczym skóra opinająca bęben. Kombajn zachwiał się i przechylił najedną stronę. W piachu pojawiła się szczelina i cały wielki jego płat zaczął unosić się niczym bąbel w gorących błotach Salusy. — Zjeżdżamy stąd! - zawołał baron. Pilot zawahał się przez chwilę, a wtedy dłoń barona z szybkością bicza chlasnęła go w policzek. - I to już! Pilot chwycił za stery i ornitopter zaczął się gwałtownie wznosić, bijąc rozpaczliwie wielkimi skrzydłami. Tymczasem w dole piaskowy bąbel napęczniał, a potem wybuchł; w powietrze poleciał kombajn, pojazdy, ludzie... wszystko porwane eksplodującym piachem, w którym dało się zauważyć fragmenty skał i pomarańczowy melanż. Niczym szmata rozdarta przez kurzawę koriolisa, olbrzymia maszyna przyprawowa rozpadła się na części, lecące we wszystkich kierunkach. - Co tam się u diabła stało? Ciemne oczy barona rozszerzyły się pełne niedowierzania, iż mogło dojść do tak gigantycznej katastrofy. W jednej chwili zniknęła drogocenna przyprawa. Zniszczony został kosztowny sprzęt. Straty w ludziach mało dla niego znaczyły, chyba że w postaci kosztów wydatkowanych na ich wyszkolenie. - Proszę się trzymać, Najłaskawszy Panie Baronie - krzyknął pilot; palce zbielały mu na sterach. Targnął nimi silny podmuch wiatru, potężnym ornitopterem zakręciło w powietrzu. Silniki zawyły, usiłując zachować stabilność. O plażowe szyby zagrzechotały drobiny piasku, a jeden z silników zaczął się krztusić. Maszyna gwałtownie traciła wysokość, spadając na piach. Pilot krzyczał coś niezrozumiale. Baron czuł wpijające się w jego ciało pasy bezpieczeństwa. Widział jak powierzchnia pustyni gna ku nim niczym obcas rozgniatający owada. Vladimir przypuszczał, że jako głowa rodu Harkonnenów może zginąć gwałtownie z ręki assassina... Paść jednak ofiarą przypadkowej katastrofy naturalnej - to wydawało mu się wręcz humorystyczne. W dole tymczasem otworzył się lej niczym po pękniętym wrzodzie; wiry, wyzwolone w efekcie chemicznych reakcji, wsysały teraz piach i melanż. To, co jeszcze chwilę temu było wspaniałą żyłą przyprawy, zamieniło się w żarłoczną, gotową ich pożreć paszczę. Tymczasem pilot, który wydawał się baronowi słaby i rozkoja-rzony, teraz wykazywał najwyższy stopień koncentracji i determinacji. Ręce czujnie i błyskawicznie operowały drążkiem i kontrolkami gaźników, poprzez manewry z mocą silników wykorzystując powietrzne prądy. Wreszcie nisko nad powierzchnią maszyna wyprostowała się i wyrównała lot; z ust pilota dobyło się westchnienie ulgi. Kiedy w piasku otworzył się wielki otwór, baron zobaczył przezroczyste, migotliwe kształty: szybko poruszające siępiaskopływaki. Wkrótce pojawią się także wielkie piaskale, ściągnięte nieprzepartym popędem. Jakkolwiek baron się starał, nie potrafił pojąć przyprawy. Nic a nic. Omitopter odzyskiwał wysokość, lecąc w kierunku szperaczy i zgarniarek. Zaskoczone wypadkami, w żaden sposób nie mogły zapobiec utracie kombajnu, baron zaś nie mógł za to winić nikogo - oprócz siebie samego. Kazał im trzymać się z daleka. — Ej, pilocie, ocaliłeś mi życie. Jak się nazywasz? — Kryubi, Najłaskawszy Panie Baronie. — Więc słuchaj, Kryubi, widziałeś już kiedyś coś takiego? Co tam się stało? Skąd ten wybuch? Pilot zaczerpnął tchu. - Słyszałem, że Wołanie mówią o czymś, co nazywają... „wybuchającą przyprawą”. - Wydawał się teraz niewzruszony jak posąg, zupełnie jakby niebezpieczeństwo wydobyło z niego ukrytą siłę. - Dzieje się to ponoć na głębokiej pustyni, gdzie niewielu ludzi może to obserwować. - Wołanie! - prychnął lekceważąco baron, wydymając usta na samą myśl o tych insektach żyjących na pustyni. - Wszyscy słyszelri że przyprawa jakoby eksploduje, ale nikt tego nie widział. Głupie zabobony! - Pewnie tak, ale i w zabobonach kryje się ziarno prawdy. Oni wiele rzeczy widzą na pustyni. Teraz baron był wręcz rad, że Kryubi nie lęka się mówić, chociaż musiał wiedzieć, jak porywczy i mściwy charakter ma jego władca. Może należy się zastanowić nad awansem... - Mówią, że to efekt chemicznej reakcji - kontynuował Kryubi - spowodowanej zapewne przez nagromadzenie masy preprzyprawowej pod powierzchnią. Baron chwilę się nad tym zastanawiał; trudno było przeczyć świadectwu własnych oczu. Pewnego dnia może poznają prawdziwą naturę przyprawy, a wtedy będą zapobiegać podobnym katastrofom. Na razie, ponieważ wydawało się, że przyprawy jest pod dostatkiem dla tych, którzy mają ochotę jej szukać, nikt nie łamał sobie głowy szczegółowymi analizami