... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Jedna tylko obława na żubry, urządzona w Białowieży, dała tyle zdobyczy, że trzydzieści pięć beczek zasolonej dziczyzny pojechało do Krakowa, kilkanaście do Poznania. Dotarły pewnie zdrowo - rzecz odbyła się w styczniu 1546 roku. Z jego trzystu sześćdziesięciu pięciu dni król spędził na łowach dwieście dwadzieścia i trzy. Zabawy, urządzane już poza obrębem puszcz Białowieskiej, Bersztańskiej i Rudnickiej oraz lasów rozciągajócych się wokół Oran, Olkienik, Wigier, Olity, też pochłaniały wiele czasu. Powierzoną Zygmuntowi Augustowi władzę na Litwie musiał więc w rzeczywistości sprawować ktoś inny. Kiedy sternicy państwa bujają po puszczach lub obłokach, ratują sprawę dobrzy urzędnicy - o ile istnieją, naturalnie. Długoletnie rządy Bony wyszkoliły fachowców, ludzi znających swe rzemiosło i wiernych mu. Teraz młody król zabawiał się i szalał, a oni przeprowadzali na Litwie zbawienną reformę monetarną. Konieczność jej wynikła z wydarzeń osobliwych, zasługujących na omówienie. Swojego czasu Zygmunt Stary odrzucił był projekt Bony, która chciała uzyskać dla małego jeszcze wtedy syna księstwo głogowskie. Władał nim Ludwik II Jagiellończyk, któl Czech i Węgier, rodzony bratanek monarchy polskiego. Zygmunt Stary uznał plan żony za niemoralny. Jego zdaniem nie wolno było działać na szkodę tak bliskiego krewnego, członka tej samej dynastii. Sentymenty rodzinne nosiły jednak charakter jednostronny. Od kilku lat w Świdnicy, czyli w państwie tegoż Ludwika II, działała mennica rujnująca skarb polski. Puszczała ona w obieg tak zwane półgrosze, łudząco podobne do identycznie się nazywających monet polskich, lecz zawierające o wiele mniej srebra. Wskutek takiego stanu rzeczy opłaciło się wywozić z Rzeczypospolitej lepszy pieniądz, grubo zarabiając na sprzedawaniu i przetapianiu go. Nastąpiło to, co Tadeusz Kałkowski określa jako "prawdziwą katastrofę finansową o olbrzymich rozmiarach". Półgrosze świdnickie zalały kraj, wyparły wartościową monetę. Przez dziesięć lat klęska trapiła Koronę, a kiedy sejm tamtejszy nareszcie sobie poradził, przerzuciła się na Litwę. Złe półgrosze docierały nad Wilię z Prus. W roku 1546 ludzie ze szkoły Bony zabrali się do dzieła. Zygmunt August dał upoważnienie podskarbiemu, Janowi Lutomirskiemu. W dwa lata później półgrosze świdnickie znikły z Litwy. Ściągano je do specjalnych komór skarbowych, działając nader energicznie, łowiąc po prostu tych, co płacili nimi. Najlepsi nawet urzędnicy są bezradni w pewnych sprawach. Za czasów Bony toczono wojny z Moskwą, lecz budżet zamykał się nadwyżką dochodów nad wydatkami, które szły wyłącznie na cele publiczne. Teraz uległo to radykalnej zmianie. Bilanse roczne wypadały ujemnie. Bujne życie dwoeskie pochłaniało ogromne sumy. Skarb pustoszał, pęczniały za to inne kabzy. W terminologii politycznej Wielkiego Księstwa Litewskiego, którego językiem urzędowym był ruski, łatwo napotkać utarty zwrot "kniażata i paniata". Nosiciele pierwszego z tych tytułów, potomkowie dawnych dynastów dzielnicowych, schodzili w cień, tracili na znaczeniu i wpływach, coraz mniej mieli ziemi i poddanych. Nazwisko najstarszych spomiędzy nich, książąt Druckich, miało na nowo rozbłysnąć dopiero w XIX stuleciu. Za ostatnich Jagiellonów zwycięsko szli w górę "paniata". Rośli na urzędach państwowych, sprawowanych niemal dziedzicznie, tyli na olbrzymich darowiznach królewskich. Wywodzili się z rdzennych Litwinów, wyznawali katolicyzm, a tylko on aż do roku 1563 zapewniał w Wielkim Księstwie pełnię uprawnień. Gasztołdowie, Radziwiłłowie, Hlebowicze, Kiszkowie, Zabrzezińscy, Kieżgałłowie - to były teraz pierwsze wielkości kraju. Urzędowali po rusku, na co dzień mówili po polsku, o mowie litewskiej zapomnieli. "Wilk chowany a Rusin chrzczony diabłu się godzi" - głosiła Barbara Radziwiłłówna w liście do matki, pisanym oczywiście w języku Reya. Wielki Konstanty Ostrogski, zwycięzca spod Orszy, to był dla Olbrachta Gasztołda "człowiek nowy, podłej kondycji, Rusin, syn mizernego kniaziowskiego rodu". Fatalnie - powiadał Ludwik Kolankowski - czuli się wśród nowych wielkości ludzie starszej szkoły, reprezentanci tradycji czasów Kazimierza i Aleksandra. Taki na przykład podskarbi, "poważny i skrupulatny pan Iwan Hornostaj, broniący nieraz z trudem w czasie obrad swej brody przed garściami rozżartych, żądnych kluczy do skarbca adwersarzy". Nawet pierworodny (chociaż nieprawy) syn Zygmunta Starego, Jan z "książąt litewskich", nie wytrzymał i zamienił biskupstwo wileńskie na poznańskie. Nad Wartą było spokojniej i o wiele bardziej kulturalnie. Gnani żądzą majętności i władzy "paniata" parli naprzód z rozpędem swej stanowej młodości i... nieopisanego prymitywizmu politycznego. Jak mogli, tak się sprzeciwiali reformatorskim poczynaniom Bony. Z pozoru bronili Litwy przed władczymi zakusami Korony. W rzeczywistości chcieli dla Wielkiego Księstwa prymatu w Rzeczypospolitej. Ich hasło tak by można streścić: Litwa dla Litwinów, Polska dla Litwinów również, a niekiedy i dla zagranicy także. Chcieli traktować Koronę jako coś w rodzaju jednostki podrzędnej, która ma na każde zawołanie dawać sukurs, sama nic w zamian nie otrzymując. Tak sobie rozumowali i myśleli włodarze Litwy nazajutrz po upadku Smoleńska, a w przeddzień utraty Połocka. Wojska Wasylów i Iwanów kroiły ich kraj niczym masło, od schyłku XV wieku było jasne, że bez wsparcia z Korony Wielkie Księstwo nie sprosta Moskwie. Czarno na białym pisał o tym Jan Długosz, zmarły w roku 1480. Panom litewskim nie przychodziło do głowy, że chcąc mieć pomoc z Korony, trzeba dbać o jej dobro. Trapiło tych ludzi przekleństwo subiektywizmu. Sprawy wymagające szerszych horyzontów, stan rzeczy obiektywny, to było dla nich na razie jeszcze za trudne. Bona doskonale wiedziała, co czyni, kiedy zajadle sprzeciwiała się wysłaniu syna do Wilna. Nie chciała oddać młodego króla pod wpływ magnatów litewskich. Wolała trzymać go pod własnym i po stokroć miała rację. Nie intuicja żadna, lecz dokładna znajomość położenia kierowała postępowaniem Włoszki