... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Fang od czasu do czasu przerywał wywód Tsi uwagami wskazującymi, że zna się na rzeczy może nawet lepiej niż jego dawny uczeń. Gdy Tsi skończył, wygłosił referat na temat „Historia urojeń”, który wywołałby podziw nawet europejskich znawców i pochwalił dotychczasowy sposób leczenie Wallera. Następnego ranka podnieśliśmy kotwicę i przy wspaniałej pogodzie ruszyliśmy pełną parą w dalszą drogę. Coraz bardziej oddalaliśmy się od kursu statków europejskich i tylko od czasu do czasu mogliśmy dostrzec jakiś chiński. Także na pokładzie panowało mniejsze niż zazwyczaj ożywienie. Mary przesiadywała u ojca. Tsi, gdy jej nie towarzyszył, siedział razem z Fangiem. Mieli sobie wiele do powiedzenia. Raffley zajmował się porządkowaniem prezentów, które zamierzał rozdać po naszym przybyciu, a gubernator był tak rozdrażniony, że trudno było z nim wytrzymać. Parę razy próbowałem nawiązać z nim rozmowę, ale nic z tego nie wyszło. Nietrudno było to zrozumieć, ponieważ rozstrzygnięcie było już tak blisko. Po jednej z takich prób spojrzał na mnie jakoś tak bezradnie i powiedział: — Wie pan, co się jutro wydarzy’? Och, ta Nin! Niech sobie idzie gdzie pieprz rośnie, a zarazem cieszę się na spotkanie z nią jak dziecko! Czy to nie szaleństwo? Wygram czy przegram?… Przecież nie muszę powiedzieć nic innego jak to, że mi się nie podoba i zwycięstwo mam w kieszeni. Ale po pierwsze byłoby to kłamstwo, ponieważ już sam jej portret mi się podoba. A po drugie leży mi na sercu szczęście Johna. Czy mamy pozbawić go wszystkiego tylko dlatego, że był tak okrutny i chce być szczęśliwy? A po trzecie, hm, cały ten zakład wydaje mi się bezsensowny i sam nie wiem dlaczego. Jak rozsądny człowiek może się zakładać! W jego ustach zabrzmiało to tak niezwykle, że nie byłem w stanie powstrzymać uśmiechu. Zauważył to i z gniewem podjął: — Niech pan się śmieje, sir, tylko śmieje! Kto zadał ten cios Johnowi i mnie? Pan! Wszyscy przegrali, tylko nie pan. A i Waller będzie musiał zapłacić swoją przegraną. A dzisiaj miotają mną wątpliwości i nie mogę sobie nawet ulżyć zakładając się. A nawet gdybym mógł, to i tak bym tego nie zrobił, bo już nigdy w życiu się nie założę. To pańska wina, ty straszny, kochany człowieku! Odwrócił się na pięcie i odszedł zostawiając mnie samego. Walka człowieka z sobą samym jest najcięższą z walk. Tylko niewielu udaje się dotrwać do zwycięskiego końca. Wieczorem tego samego dnia wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Chory, nie otwierając nawet oczu i nie poruszając się, trzykrotnie zawołał rozkazującym tonem, aby wynieść go z kajuty na pokład, bo chce obejrzeć rozgwieżdżone niebo. Mary zameldowała to Tsi, a ten zgodził się na to dopiero po konsultacji z Fangiem. Obaj doszli do wniosku, że można spełnić jego życzenie, zwłaszcza, że wieczór był spokojny i piękny. Wallera można było wynieść tylko z całym legowiskiem. Wyniesiono go aż przed kajutę Nin, ponieważ to miejsce okazało się najlepsze. Wraz z Fangiem weszliśmy na dach tej kajuty, skąd mieliśmy dobry widok na chorego. Tsi i Mary usiedli przy nim. Waller leżał z początku z zamkniętymi oczami. Dopiero po dłuższym czasie otworzył je i spojrzał w niebo. Nic nie powiedział. Jego uwaga skierowana była nie na zewnątrz, lecz do wewnątrz. W kompletnej ciszy minęło sporo czasu. Wtem od wschodu, z morza wynurzył się księżyc. Chory najpierw zaniepokoił się, a po chwili mówił coś o miłości. Nie widziałem jego twarzy, ale cudownie się go słuchało! Nie była to mowa, ani wykład. Zdawało się, że przemawiał wprost do ludzkich serc. Gdzie jest ta miłość, co w młodzieńcu kwitła obiecując mu błogość wieczną wtedy tylko, gdy on pokornie krzyż swój dźwignie i wasze dobra ziemskie od siebie odepchnie? Gdzie jest ta miłość, której ten wybrańcem, kto każdy dar jej tak pojmuje, że wszystko, wszystko, co prawa daruje, dla lewej ręki ukrytym pozostanie? Gdzie jest ta miłość, co się dobrowolnie jako baranek złożyła w ofierze, by przez śmierć okrutną i powolną zbawieniem stać się dla ciebie i dla mnie? Ostatnie zdania mówił coraz ciszej, aż w końcu zamilkł. Po czym usłyszeliśmy, że chce wrócić do kajuty. Świeże powietrze zmęczyło go i zaraz smacznie zasnął. Tsi był zdania, że chory jeszcze przemówi. — Dziwi pana pewność z jaką wygłosiłem to przekonanie? Gdyby pan miał pojęcie o konsekwentnej, niezłomnej logice, z jaką rozwijają się te tajemnicze procesy, nie dziwiłby się pan temu