... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zdawało ma się niepodobieństwem, ażebyto on mógł być. Poruszony wielce podbiegł i pochwycił go, gdy już do gmachu trybunalskiego się zbliżał. — Panicz! — zawołał na głos. Janasz się odwrócił. — Nikita! co ty tu robisz? W tem czerwony towarzysz posunął się jakby chciał umknąć. Janasz zawołał — czekaj tu na mnie i poszedł go doganiać. Razem z nim weszli do gmachu. Nikita stał, popychany ze wszech stron. — Co tu teraz począć? myślał, hm? Chwilę nie było Janasza, który natychmiast zjawiwszy się, Nikity w tłumie szukać zaczął. — Nikita, co ty tu robisz? bracie! jakżem ja szczęśliwy. Bóg mi cię zesłał. Mów mi o nich! W ulicy rozmówić się nie było podobna, skręcili więc w prawo do winiarni. Zarumienił się jednak w progu Janasz i stanął. — Zostańmy tu — rzekł — wszedłszy, musiałbym coś kazać postawić — a, no — po starej znajomości — nie mam nic. Nikita ręce załamał, popatrzał na suknie, i te świadczyły, że nie wiele mieć musiał. — Będzie nam i tu dobrze — dodał Korczak — mów, proszę. — Mój paniczu, mój złoty, mój dobrodzieju — podchwycił Nikita, już się nie wstydź, a pozwól mnie kazać co postawić. Dali Bóg nie zubożeję. I uderzył po kieszeni, w której brzęczały talary. — Wcalebym się nie wstydził od ciebie przyjąć, mój Nikito, ale ja nic nie piję — odwykłem. Uśmiechnął się: — Żebyś wiedział jakie życie prowadzę! Ruszył ramionami. — To wszystko jedno — dodał — mów o Mierzejewicach; Miecznik, jejmość — zdrowi? Nie śmiał zapytać o Jadzię, ale się zarumienił. — Nikita z ukosa spojrzał. — Ale ja tu z panią i panienką: dziś siedzą u panny Anieli, u Brygidek! Janasz zadrżał i zmilczał. — Zdrowi? — Wszyscy — wszyscy, dzięki Bogu — tylko starzy państwo od tej nocy, kiedy was tak odprawili, niech im Bóg nie pamięta — chodzą oboje jak pościnani. Jedno na drugie spojrzeć nie śmie. — Ale to inaczej być nie mogło — podchwycił żywo Janasz — cóż oni winni? Jam winien! — że żyję.... Westchnął. — Dali Bóg — kończył Nikita — oni was wszyscy żałują, i pan i pani, a co panienka, to — jak brata. — Dobre, złote serce — szepnął Janasz, któremu się łza zakręciła w oku. — O! serce, paniczu, anielskie. E! tak i panu powiem wszystko, począł dworak. Panna zawsze was ma za umarłego. Otóż poczęła prosić ojca, żeby na cmentarzu krzyż wam kazał postawić, żeby się za waszą duszę ludzie modlili. Miecznik się wykręcał, odkładał, aż panienka raz wychodzi do mnie na ganek. Zebrała biedniaczka od swoich krów kilkanaście talarów i koniecznie, żebym ja się tego podjął krzyż za jej pieniądze kazać zrobić. — Tak mnie zagadnęła — co tu począć? — Poszedłem do głowy po rozum. Powiadam, że Turcy często kłamią, że ludzie czasem i w dziesięć lat z jasyru wracają, przypomniałem Starościnę Strojnowską. A! paniczu, żebyś ją widział, jaka mi była wdzięczna! I te talary, co miała na krzyż, darowała mi — na wesele. A co? musiałem przyjąć. Milcząc słuchał Janasz, oczy miał łez pełne. — A! rzekł cicho — gdybym ją mógł widzieć — ale tak, żeby ona mnie nie zobaczyła. Nikicie oczy błysły. — Czekaj! — zawołał. — Nie — nie! w tejże chwili podchwycił Janasz — nie godzi się — nie! Ja dziś jadę. Jużbyśmy się w ulicy spotkali. Na co? doczego. Bóg tak chciał — rozdzielił los. Niemożna — nie godzi się. Zarzucił ręce na ramiona Nikicie, który go usiłował powstrzymać i wyrwał mu się szybko. — Sumienie nie pozwala! — Nie — kradzione szczęście nie przystało dla nas obojga. Bądź zdrów, poczciwy Nikita, niech ci Bóg nagrodzi dobre serce dla mnie. Powiedziawszy to Janasz, odwinął kołnierz od kontusza, zakrył sobie twarz i zniknął. Dworak stał, powtarzając — Sumienie! I jemu się łza w oczach kręciła... Szczęściem dla Janasza proces był dokończony, Skwarka jakimś trafem miał sprawę słuszną i — co dziwniej — wygrał ją. Mógł więc postawiony tu dla dozoru Janasz powracać do tego, co się teraz jego domem nazywało. Na chwilę uczuł się szczęśliwym, potem posępnie znowu zasnuło mu się niebo. W gospodzie nie było prawie rachunku, chłopak chętnie zaprzągł nędzną furkę i ruszyli przed wieczorem z miasta. Podróż była tem dłuższą, że musieli ją odbywać O zielonej paszy. Siana dawno nie stało, obroku nie było kupie za co, ledwie chleba. Koń więc na brzegach lasu spętany się posilał, a Janasz z chlebem i solą siadł pod drzewem. Uczucie spełnionego twardego obowiązku, czyni czasem człowieka szczęśliwszym niż ulegnienie sercu i uczuciu. Tryumf nad samym sobą — daje dopiero miarę własnej siły. Janasz czuł się w tej chwili takim zwycięzcą. Uśmiechał się swej nędzy, upokorzeniu i dobrowolnej ofierze. Wspomnienie Jadzi przepełniało mu serce. Chciał być jej godnym, choć duszą czystą i sumieniem. — Zapomni i będzie szczęśliwą, ja — nigdy — mówił do siebie. Widzę ją zawsze przed sobą, zdaje mi się, że głos jej słyszę. Jechali z takiemi myślami aż do Macienczyna. Wypadło tak, że po owych popasach i noclegach na odłogach i w zaroślach, dobili się do niego rankiem. Chłopak nie żałował bicza na konia, choć go tam we dworze nie czekały rozkosze, ale miał starą matkę na wsi. Stanęli przy wrotach i ze drzwi Kożuszek się pokazał, zgarbiony bardzo, o kiju. Janasz, który miał papiery przy sobie, wysiadł i poszedł ku niemu. Skwarka jakoś źle wyglądał, kaszlał i nogi miał płachtami brudnemi poobwiązywane. — A! przecież! — rzekł — przecież się doczekałem