... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Nawet pociągający. Tutaj jednak, odkąd wiedziała, że poradzi sobie sama, przemienił się w jej oczach w śmiesznie patetyczną postać. W małego, ubogiego, zastraszonego człowieka, który pił stanowczo za dużo i marzył tylko o uczciwych, a zarazem nudnych rzeczach. Co gorsza, nie wyglądało na to, że będzie umiał zrealizować którekolwiek ze swych marzeń. Queenie popatrzyła na niego chłodno. Spod przekrzywionego krawata widać było spinkę do kołnierzyka. Miał szkliste oczy i źle przystrzyżone wąsy. Owinął poparzone palce chusteczką do nosa. W pobliskich teatrach musiała kończyć się przerwa, bo wielu ludzi zaczęło w popłochu opuszczać pub. Świeże powietrze, które wdarło się do środka przez szeroko otwarte drzwi, na moment otrzeźwiło Morgana. - Często marzę o powrocie do Indii - powiedział miękko. - A ty? Przez chwilę panowała cisza - czasem w zatłoczonych barach wszyscy niespodziewanie jednocześnie milkną. Dzięki tej ciszy Queenie usłyszała, jak jakaś kobieta przenikliwym szeptem strofuje swego towarzysza. - Basil! Przestań się wreszcie gapić na tę ciemnowłosą piękność. To wulgarne. Hałas w pubie znów się nasilił i odpowiedź owego Basila nie dotarła już do niej. Dobiegł ją jednak śmiech kobiety i jej słowa: - Dużo bym dała za taką twarz! Queenie odwróciła głowę, by móc zobaczyć rozmawiającó parę w lustrze. Właśnie wychodzili. Jeśli chodzi o "Basila", zdołała jedynie ujrzeć szerokie plecy w dobrze skrojonym płaszczu z aksamitnym kołnierzem. Strój jego towarzyszki był tak błyszczący i kolorowy, jak złote broszki, które Queenie oglądała na wystawie "Aspreya" na Bond Street. Na długą, zieloną suknię narzuconą miała futrzaną kurtkę. Nosiła złoty naszyjnik i mały kapelusik, mieniący się różnymi odcieniami zieleni. Kobieta zatrzymała się przy drzwiach i jeszcze raz spojrzała na Queenie. W jej wzroku nie było zazdrości ani wrogości. Na małej twarzy w kształcie serca malował się raczej podziw niż zawiść. Miała absurdalnie wyskubane cienkie brwi, mocno pomalowane tuszem rzęsy i pociągnięte szkarłatną szminką usta. Zniknęła w nocnych ciemnościach. W stęchłym powietrzu pubu unosiła się jeszcze przez chwilę woń jej kosztownych perfum. Queenie z zazdrością chłonęła ten zapach. Był słodki, trochę przypominał piżmo. Jakże różnił się od woni zwiędłych kwiatów, jaką zwykle pachniały tanie perfumy. Postanowiła pamiętać ten zapach aż do dnia, w którym będzie mogła sobie pozwolić na kupno drogich perfum. Morgan wciąż z nadzieją czekał, że Queenie odezwie się do niego. Patrzył na nią bez słowa. Było to spojrzenie pełne miłości i poczucia winy. Niewykluczone, że dla niego obie te rzeczy niczym się nie różniły. - Przecież możesz wrócić - powiedziała cicho. Roześmiał się ironicznie. - Do więzienia? - Możesz przekonać panią Daventry, by wycofała skargę. Zwróć jej pieniądze za bransoletkę. W ratach. To możliwe. - A wróciłabyś ze mną? - zapytał. Przecząco pokręciła głową. - Nigdy tam nie wrócę. Morgan podniósł szklankę i wychylił ją do dna. Gdy whisky dotarła do żołądka, przymknął na chwilę oczy. Otrząsnął się gwałtownie, jakby kopnął go prąd. Potem milczał kilka sekund, czekając, aż przyjemne ciepło rozejdzie się po całym ciele. - No cóż, trudno. Zabrzmiało to tak, jakby powiedział: "Nigdy się mnie nie pozbędziesz" - pomyślała Queenie. Uciekła do Anglii, by nie ugrzęznąć w ciasnym, małym anglo_hinduskim świecie. Morgan natomiast przyjechał tu dla niej. Niezależnie od tego, jak wiele razy ją przepraszał, była pewna, że gdzieś w jego umyśle kryje się przekonanie, iż miał prawo zrobić to, co zrobił. W Indiach przecież uwodziła go obietnicą nagrody. - Chcę już wracać do domu - oświadczyła. - Mamy dużo czasu. Zamówię jeszcze jednego drinka. - Morgan wstał, chwiejąc się lekko. Potem wyprostował się i popatrzył w stronę kontuaru. Dojście do baru zdawało mu się wyczynem, wymagającym pełnej koncentracji. Zerknął na Queenie. - Możesz dać mi funta? Queenie potrząsnęła głową. - Goldner nie dał ci kilku funciaków zaliczki? - Oczywiście, że nie. Kołysał się w przód i w tył. Przez chwilę Queenie sądziła, że Morgan nie wytrzyma i wybuchnie. Z trudem powstrzymała się od ucieczki. Nie obawiała się tego, że Morgan mógłby ją uderzyć, lecz bała się kłótni w miejscu publicznym, na oczach obcych ludzi. Wtedy, niespodziewanie, z taką godnością, na jaką tylko mógł się zdobyć, Morgan usiadł przy stole. - Och, Queenie - powiedział smutno. - Cholernie źle kłamiesz. - Zaufaj mi, kochanie. Queenie zastanawiała się, czy ma jakiś wybór. Siedzieli w biurze Goldnera, w suterenie klubu. Przez małe okienko pod sufitem widać było jezdnię i buty przechodniów. Namalowany jaskrawymi farbami szyld nad wejściem głosił: "Klub "Paradise" - Egzotyczne pokazy - tylko dla członków klubu!" W godzinach otwarcia lokalu przed wejściem stał portier, który wyjaśniał wszystkim zainteresowanym, że kartę członkowską można od ręki kupić za gwineę.»* Tajemnicze angielskie zasady przyznawania koncesji wymagały tego niewielkiego, lecz równocześnie dochodowego wybiegu. Kluby "tylko dla członków" miały prawo sprzedawać alkohol o każdej porze dnia i nocy. Jedyną niedogodnością było to, że musiały także podawać jedzenie - dla Goldnera oznaczało to konieczność utrzymywania kuchennego personelu, a co za tym idzie, zwiększenie wydatków. Rozwiązał ten problem, doliczając automatycznie do wszystkich rachunków opłatę za kolację