... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Nic wiêcej tam nie ma. Spojrza³em w kierunku brzegu, gdzie pod wod¹ rysowa³y siê grube korzenie. — Czy mo¿na wyci¹gn¹æ ten pojemnik za pomoc¹ liny? — Mo¿e i tak, ale jest ciê¿ki i jeœli siê otworzy podczas wci¹gania tutaj, zniszczmy wszystko, co jest w œrodku. Trzeba zaprowadziæ tam ³ódŸ i wtedy dopiero wyci¹gn¹æ. By³o mi coraz cieplej, mimo cienia rzucanego przez drzewa na brzegu. Morphy wyj¹³ dwie butelki niegazowanej wody mineralnej z lodówki i piliœmy j¹, siedz¹c na brzegu. Potem wsiedliœmy z powrotem do ³odzi i podp³ynêliœmy na miejsce, które wczeœniej oznaczy³. Pojemnik utkn¹³ dwa razy gdzieœ na dnie, kiedy próbowa³em go wci¹gn¹æ, i musia³em czekaæ na sygna³ z do³u, by podj¹æ kolejn¹ próbê. W koñ- 285 cu z wody wynurzy³a siê metalowa, szara skrzynka, Morphy pchn¹³ j¹ od spodu i wróci³ na dó³, by do jednej z beczek przywi¹zaæ linê na wypadekj gdybyœmy musieli ich potem poszukaæ. Skierowa³em ³ódŸ z powrotem w stronê l¹du i wyci¹gn¹³em pojemni! na brzeg. £añcuch i k³ódka by³y stare i zardzewia³e, pewnie zbyt stare, bji móc strzec tego, czego szukaliœmy. Wzi¹³em siekierê i uderzy³em w k³ód-l kê. Puœci³a w chwili, gdy Morphy wychodzi³ na brzeg. Ukl¹k³ przy mniej z butlami na plecach i mask¹ zsuniêt¹ na czo³o. Spróbowa³em otworzyq pokrywê, ale coœ siê zaklinowa³o. Koñcem siekiery uderzy³em kilka razj wzd³u¿ krawêdzi i wreszcie j¹ unios³em. W œrodku znajdowa³y siê ³adowane od ty³u strzelby springfield kali-j ber .50 i koœci ma³ego zwierzêcia, chyba psa. Kolby by³y zniszczone, ale na metalowych p³ytkach nadal widaæ by³o jakieœ litery. — Skradzione strzelby — stwierdzi³ Morphy, wyjmuj¹c jedn¹ i przy-l gl¹daj¹c siê jej z bliska. — Chyba z tysi¹c osiemset siedemdziesi¹tego al-f bo osiemdziesi¹tego, mniej wiêcej. W³adze pewnie wyda³y obwieszczenicf dotycz¹ce kradzie¿y broni i z³odziej schowa³ to tutaj, planuj¹c powróciæ. • Palcem dotkn¹³ czaszki psa. — Te koœci pewnie te¿ coœ znacz¹. Szkoda,: nikt nie widzia³ tu psa Baskervillów, bo wyjaœni³aby siê wtedy tajemnic tego znaleziska. Spojrza³ najpierw na broñ, a potem w stronê zatopionych beczek. WesJ tchn¹³ i znów pop³yn¹³ w zaznaczone miejsce. Wydobywanie bary³ek by³o mozoln¹ prac¹. Kiedy wyci¹galiœmy pierwl sz¹, trzy razy zsun¹³ siê ³añcuch. Morphy wróci³ po drugi i okrêci³ j¹ jak paczkê. O ma³o co nie wywróci³em ³odzi do góry dnem, próbuj¹c otworzyæ na niej pierwsz¹, br¹zow¹ od rdzy bekê, wiêc musieliœmy wyci¹gn¹æ j¹ na suchy l¹d. Kiedy zosta³a w koñcu otwarta, w œrodku znaleŸliœmy tylko star¹ miskê olejow¹. Ka¿da z beczek mia³a otwór, przez który wlewana by³a ropa, ale mo¿na te¿ by³o otworzyæ ca³¹ pokrywê. W drugiej znaleŸliœmy tylko kamienie, które utrzymywa³y j¹ na dnie. Morphy by³ ju¿ wykoñczony. Zrobiliœmy sobie przerwê na posi³ek, zjedliœmy kurczaka z bu³k¹ i napiliœmy siê kawy. Minê³o ju¿ po³udnie i upa³ na bagnach by³ wycieñczaj¹cy. Kiedy nieco odpoczêliœmy, zaproponowa³em, ¿e mo¿e teraz ja zejdê pod wodê. Morphy nie protestowa³, wiêc odda³em mu swoj¹ kaburê i na³o¿y³em strój nurka i butlê tlenow¹. Woda by³a zaskakuj¹co zimna. A¿ dech mi zapar³o, kiedy siêgnê³a mo jej piersi. Czu³em ciê¿ar ³añcuchów spoczywaj¹cych mi na ramionach, kie dy szed³em wzd³u¿ sznura. Gdy dotar³em do miejsca, gdzie lina zanurza ³a siê pionowo w wodê, w³¹czy³em latarkê i zanurkowa³em. 286 Nie spodziewa³em siê, ¿e woda bêdzie a¿ tak g³êboka i ciemna. Rzêsa na powierzchni nie przepuszcza³a œwiat³a s³onecznego. K¹tem oka widzia³em krêc¹ce siê ryby. Piêæ pozosta³ych jeszcze beczek tworzy³o stos wokó³ zanurzonego pnia jakiegoœ starego drzewa, którego korzenie siêga³y daleko w g³¹b dna bagna. Ka¿da ³ódŸ cumuj¹ca na brzegu omija³a drzewo, co oznacza³o, ¿e beczkom nic nie grozi³o. Woda wokó³ pnia by³a jeszcze ciemniejsza, wiêc je¿eli ktoœ nurkowa³ bez latarki, nie móg³ ich zobaczyæ. Okrêci³em beczkê na samej górze stosu ³añcuchami i targn¹³em, by zbadaæ jej ciê¿ar. Stoczy³a siê w dó³, wyszarpuj¹c mi linê z rêki. Woda zmêtnia³a, brud i roœlinnoœæ przys³oni³y mi widocznoœæ, a w koñcu zrobi³o siê ca³kiem czarno, gdy z beczki zaczê³a wyciekaæ ropa. Wybi³em siê w górê, by przep³yn¹æ w obszar czystszej wody, kiedy nagle gdzieœ nade mn¹ us³ysza³em g³uchy, odbijaj¹cy siê echem strza³. Przez moment myœla³em, ¿e coœ siê sta³o Morphy'emu, lecz przypomnia³em sobie, co mia³ taki strza³ oznaczaæ, i zda³em sobie sprawê, ¿e to nie on ma k³opoty, ale ja. By³em ju¿ blisko powierzchni, gdy zobaczy³em aligatora. By³ ma³y, mia³ mo¿e metr osiemdziesi¹t d³ugoœci, ale w œwietle latarki ujrza³em dwa rzêdy groŸnych zêbów i jasne podbrzusze. Mêtna woda i ropa zdezorientowa³y go tak samo jak mnie i zdawa³ siê kierowaæ w stronê œwiat³a mojej latarki. Zgasi³em j¹ i natychmiast straci³em go z oczu, ostatni raz wybijaj¹c siê ku górze. Gdy znalaz³em siê na powierzchni, lina unosi³a siê jakieœ piêæ metrów ode mnie, tu¿ bok ko³ysa³a siê ³ódŸ. — P³yñ do mnie! — krzykn¹³ Morphy. — Tam nigdzie nie wyjdziesz. Chlapi¹c mocno, p³yn¹³em do niego, œwiadomy kr¹¿¹cego w pobli¿u gada. Dostrzeg³em go na powierzchni, mo¿e szeœæ metrów w lewo ode mnie. Widzia³em wyrostki na grzbiecie i patrz¹ce na mnie wyg³odnia³e oczy. Obróci³em siê na plecy, by mieæ go na widoku, i p³yn¹³em, czasami podci¹gaj¹c siê na linie. Dzieli³o mnie od ³odzi mo¿e z pó³tora metra, kiedy aligator ruszy³ w moim kierunku. Wyplu³em ustnik przewodów tlenowych. — Strzelaj, do cholery! — krzykn¹³em. Us³ysza³em huk, woda siê spieni³a raz, potem drugi. Stwór zatrzyma³ siê, a po mojej prawej stronie spad³ deszcz czegoœ bia³o-ró¿owego; aligator ruszy³ w tamtym kierunku. Ledwie do tego dotar³, a ju¿ kolejna partia poczêstunku spad³a jeszcze bardziej na prawo, zaœ moje plecy uderzy³y o ³ódŸ i Morphy pomóg³ mi siê wci¹gn¹æ. Ruszyliœmy do brzegu, a Morphy wrzuci³ do wody kolejn¹ porcjê s³odkiej pianki. Gdy na niego spojrza³em, szczerzy³ zêby i wk³ada³ ostatni¹ sztukê do ust. Aligator te¿ w³aœnie wy³awia³ z wody resztki. 287 — Przestraszy³ ciê, co? — uœmiechn¹³ siê, kiedy zrzuci³em butle i po³o¿y³em siê na dnie ³odzi. Skin¹³em g³ow¹ i zdj¹³em p³etwê. — Chyba bêdziesz musia³ daæ swój kombinezon do czyszczenia — zauwa¿y³em. Usiedliœmy na zwalonym drzewie i przez jakiœ czas przygl¹daliœmy siê aligatorowi. P³ywa³ w kó³ko, szukaj¹c s³odyczy, a¿ postanowi³ zaczekaæ i zobaczyæ co dalej, skutkiem czego le¿a³ teraz do po³owy zanurzony przy naszej linie. Popijaliœmy kawê i koñczyliœmy kurczaka. — Trzeba by³o go zastrzeliæ — powiedzia³em. — To jest rezerwat, a aligatory s¹ prawnie chronione — odpar³ Mor-phy z rozdra¿nieniem. — Po co by³oby tworzyæ rezerwaty, gdyby ludzie mogli przychodziæ tu i strzelaæ do zwierz¹t, kiedy najdzie ich na to ochota? Dalej piliœmy kawê, a¿ w pewnej chwili us³ysza³em przedzieraj¹c¹ siê przez ry¿ i trawê ³ódŸ. — Cholera — zabrzmia³ znajomy brookliñski akcent, kiedy dziób jednostki p³ywaj¹cej wynurzy³ siê z roœlinnoœci. — Prêdzej przedar³bym siê przez d¿unglê amazoñsk¹. Najpierw wy³oni³ siê Angel, za nim, przy sterze, sta³ Louis. Podp³ynêli spokojnie do nas i przycumowali pod klonem