... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Zatrzymajmy się na chwilę na opisie tej holenderskiej osady, jako że zjawią się tam bohaterowie naszej opowieści. Dżakarta położona była na bagnach, nad brzegiem rzeki, która przepływała przez miasto. Był tam niewielki port, ale większe statki musiały zatrzymywać się na redzie, tak że wyładowywano i załadowywano je przy pomocy barek. W XVII wieku miasto otaczały fortyfikacje i mur. Nad miastem górowała cytadela uzbrojona w sto dział, z garnizonem kilku tysięcy żołnierzy. Mieścił się tam największy na Dalekim Wschodzie arsenał, w którym przechowywano osiemset zapasowych dział. Były też wielkie prochownie, składy lin i zapasowych części do naprawy statków. Stare miasto dusiło się w ciasnych murach swoich fortyfikacji. Przypominało wyglądem miasta holenderskie, poprzecinane kanałami, które krzyżowały się ze sobą i nad którymi przerzucone były tak typowe dla Holandii mostki. Kanały te roiły się zawsze od łodzi. Już u zarania wielkich wypraw odkrywczych Holandia miała największą na świecie flotę rybacką, a także bardzo potężną marynarkę handlową, która utrzymywała stałe połączenia z portami bałtyckimi oraz z Lizboną. Nie było tam też takiej niechęci pomiędzy marynarką handlową a marynarką wojenną jak we Francji czy w Anglii. Kapitan marynarki handlowej uzyskiwał nominację od rządu i nosił mundur marynarki wojennej. Błękitny frak miał bogate szkarłatne ozdoby, kamizelka i kurtka również były szkarłatne. Marynarzy rekrutowano początkowo na wyspach Zelandii oraz we Fryzji. Ale począwszy od roku 1740 w obliczu ogromnych strat w ludziach - połowa marynarzy nie wracała już nigdy w ojczyste strony - trzeba było werbować, kogo się tylko dało, w zaułkach Amsterdamu. Już wtedy działali "handlarze dusz", którzy byli płatni "od łebka" za ludzi dostarczanych w stanie zupełnego oszołomienia pijackiego na pokłady statków. Werbowano do służby w holenderskiej flocie Niemców, Skandynawów, Szkotów, a nawet - jakkolwiek byli oni katolikami - także i Portugalczyków oraz Francuzów. Czasami w drodze powrotnej z Batawii trzeba było uzupełniać załogi Chińczykami, Malajami i Arabami. Można sobie wyobrazić, jak trudne było dowodzenie takim zbiorowiskiem; zgodnie z duchem owych czasów posługiwano się straszliwymi karami począwszy od batożenia, aż do kary śmierci włącznie. Ciężkie życie musieli wieść ci ludzie, którzy najczęściej siłą zostali zmuszeni do służby w marynarce, a którym przecież Holandia zawdzięczała niejako swój dobrobyt. Można sobie wyobrazić nienawiść tych przypadkowych marynarzy, z których wielu nie oglądało nigdy przedtem morza, do oficerów oraz podoficerów. Nazywano ich "wielmożami sześciu tygodni", ponieważ tyle czasu przeważnie zajmowało im przehulanie na lądzie tego, co zarobili latami żeglugi w nieludzkich warunkach. W XVII i XVIII wieku w Amsterdamie było wiele przybytków płatnych uciech, gdzie żerowano przeważnie na marynarzach. Były też domy gry i wszelkiego rodzaju spelunki, w których ustawicznie dochodziło do krwawych awantur. Tak ludzie morza cieszyli się swoją krótkotrwałą wolnością na lądzie. Historycy zauważają, że religia nie była nigdy pretekstem podbojów holenderskich, Holandia nawet nie miała roszczeń do reprezentowania religii. Sami Holendrzy namówili Japończyków do wypędzenia Hiszpanów i Portugalczyków jako tych, którzy przybyli, aby nawracać ludność Japonii na wiarę chrześcijańską. Dopiero jakiś niegodziwiec wytłumaczył Japończykom, że przecież Holendrzy są także chrześcijanami i że "obowiązek chrześcijański nie pozwala na to, aby wiara i doktryna były nieruchome. I tak to jadowite żmije chciały ssać naszą krew!" Japończycy rozebrali więc dopiero co zbudowane magazyny holenderskie. Jak powiada znawca dziejów odkryć holenderskich, profesor Heeres, "Kompania poświęcała chrześcijaństwu akurat tyle uwagi, ile to było niezbędne dla biznesmana". Kroniki wypraw holenderskich nie mają też tej dociekliwości, która przemawia z relacji o podróżach brytyjskich czy francuskich. Holendrzy pozostawili po sobie wspomnienie ludzi handlu. Dokładnych, spokojnych i rzeczowych, precyzyjnie wykonujących swoje plany