... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zarówno więc Karolina, jak i Angela musiały podporządkować się jego decyzji. - A kiedy Angela miała wyjechać do szkoły? - Na semestr jesienny. Przygotowywano właśnie jej ekwipunek, o ile pamiętam. Gdyby nie ta tragedia, wyjechałaby już za parę dni. Była nawet mowa o tym, że miała rano zacząć pakować rzeczy. - A co z guwernantką? - zapytał Poirot. - Jak to, co z guwernantką? - No, jak guwernantka przyjęła tę zmianę. Bo przecież traciła z tego powodu posadę. - N-no, owszem... Chyba tak! Mała Karla trochę się uczyła, ale ileż ona mogła wtedy mieć? Pięć czy sześć lat? Miała bonę. Nie zatrzymaliby dla niej panny Williams. O, właśnie tak się nazywała: Williams! Dziwie. jak w trakcie rozmowy człowiekowi się przypominają pewne rzeczy. - To prawda. Pan cofnął się już w przeszłość, prawda? Przeżywa pan na nowo dawne sceny, słyszy słowa wypowiadane wówczas przez owych ludzi, widzi ich gesty, wyraz twarzy? Meredith Blake rzekł powoli: - Tak, do pewnego stopnia... Ale są też i luki. Brak całych fragmentów. Pamiętam, na przykład, jakim wstrząsem była dla mnie wiadomość, że Amyas chce rozejść się z Karoliną - ale nie mógłbym przysiąc, czy dowiedziałem się o tym od niego, czy od Elzy. Pamiętam, że usiłowałem to Elzie wyperswadować, starałem się jej wytłumaczyć, że tak postępować nie wolno. Ale ona roześmiała się tylko zuchwale i powiedziała, że jestem staroświecki. Owszem, jestem chyba staroświecki, ale nadal uważam, że miałem słuszność. Amyas miał żonę i dziecko, i jego miejsce było przy nich. - Ale panna Greer była zdania, że tego rodzaju poglądy są przestarzałe? - Tak. A niech pan zważy, że przed szesnastu laty rozwód nie byt takim powszechnym wydarzeniem jak dzisiaj. Ale Elza chciała być na wskroś nowoczesna. Uważała, że jeżeli małżeństwo nie jest szczęśliwe, to należy je rozwiązać. Jak mówiła, Amyas i Karolina nieustannie się z sobą kłócą i wobec tego dla ich dziecka będzie lepiej, jeżeli się rozejdą, niżby się miało wychowywać w tak niezgodnej atmosferze. - A czy jej argumenty trafiały panu do przekonania? - Miałem przez cały czas wrażenie - rzekł powoli Meredith - że w gruncie rzeczy Elza nie wie, co mówi. Powtarzała po prostu rzeczy zasłyszane od innych albo wyczytane w powieściach. Paplała jak papuga. Może się to panu wyda dziwne, ale z tym wszystkim była wzruszająca. Taka młoda i ufna w swoje siły. - Urwał na chwilę, a potem dokończył: - Wie pan, panie Poirot, młodość miewa w sobie czasem coś ogromnie wzruszającego. - Rozumiem, co pan ma na myśli - odpowiedział Poirot, patrząc na Blake'a z zaciekawieniem. Blake mówił dalej, raczej do siebie niż do gościa: - Dlatego właśnie próbowałem przemówić Amyasowi do rozumu. Był starszy od dziewczyny blisko o dwadzieścia lat. Sądziłem, że ją krzywdzi. - Niestety, jak rzadko udaje się osiągnąć jakieś skutki w podobnej sprawie - rzekł Poirot. - Jeśli ktoś sobie cos postanowi, zwłaszcza jeżeli w grę wchodzi kobieta - nie ma na to rady! - Ma pan rację - przyznał z goryczą Blake. - W każdym razie nic wówczas nie wskórałem. Ale ja w ogóle nie umiem przekonywać. Nigdy jakoś nie posiadałem daru perswazji. Poirot rzucił mu szybkie spojrzenie. Odczuł w jego tonie żal człowieka rozgoryczonego brakiem silnej indywidualności. W głębi ducha musiał przyznać mu rację. Meredith Blake nie należał do ludzi, którzy potrafią swą wymową odwieść kogoś od powziętego zamiaru. Jego wysiłki, podejmowane z najszlachetniejszych nawet pobudek, nie osiągają zapewne nigdy skutku. Ludzie bez gniewu, raczej pobłażliwie wzruszają ramionami i przechodzą do porządku dziennego nad jego argumentami. Nie potrafi nadać im wagi, jest człowiekiem słabym z natury. Poirot zapytał, jakby pragnąc zmienić przykry temat: - Czy pan w dalszym ciągu prowadzi swoje laboratorium zielarsko-lecznicze? - Nie. Powiedziane to było ostro, z bolesną niemal skwapliwością. Twarz Mereditha Blake'a zalał rumieniec. - Skończyłem z tym raz na zawsze. Zdemontowałem całe urządzenie. W tym stanie rzeczy nie potrafiłem kontynuować mojej pracy... no, bo jakże? Po tym wszystkim, co zaszło! Mógł przecież ktoś powiedzieć, że to ja byłem wszystkiemu winien. - Ależ skądże, skądże, panie Blake! Pan jest przewrażliwiony. - Jak to? Czy pan tego nie widzi? Gdybym nie zbierał tych piekielnych ziół, gdybym o nich tyle nie mówił, nie chełpił się nimi, nie podsuwał ich uwadze moich gości owego popołudnia? Ale nie przypuszczałem nigdy... Nie śniło mi się nawet... Skąd mogłem wiedzieć... - Oczywiście. - Ale ja gadałem i gadałem, dumny ze swych wiadomości