... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- To jest wszystko! - zawolal wiezien. - Nic wiecej nie wiem. - Dlaczego nie? - Wyprzedzili mnie! Nic nie widzialem! - Dlaczego nie ruszyles za nimi? - Byli konno, a ja na piechote. - Dlaczego nie ruszyles za nimi pieszo? - Bylem oszolomiony. - Oszolomiony? Byles przerazony! Zdezerterowales! - Nie! Ganelon znowu wysunal ostrze i cofnal je w ostatniej chwili. - Nie! - wrzasnal mlodzik. Ganelon poruszyl mieczem. - Tak! - krzyknal chlopak. - Balem sie! - I uciekles. - Tak! Biegiem! Ciagle uciekam, odkad... - I nie wiesz, jak pózniej potoczyly sie sprawy? - Nie. - Klamiesz! - Znowu siegnal do miecza. - Nie! - jeknal chlopiec. - Blagam... Zblizylem sie. - Ganelonie - powiedzialem. Spojrzal na mnie, wyszczerzyl zeby i odlozyl miecz. Chlopiec staral sie pochwycic moje spojrzenie. - Cóz my tu mamy? - spytalem. - Ha! - zawolal klepiac chlopaka po wewnetrznej stronie uda tak mocno, ze tamten krzyknal. - Zlodzieja i dezertera, ale z ciekawa histuria do opowiadania. - Wiec odetnij go i pozwól mi posluchac - polecilem. Ganelon odwrócil sie i jednym ciosem miecza odcial line. Chlopak upadl na ziemie i zaszlochal. - Zlapalem go, jak próbowal ukrasc nasze zapasy, i pomyslalem, ze troche go przepytam - wyjasnil Ganelon. - Przybyl z Avalonu, i to raczej szybko. - Co to znaczy? - Byl piechurem podczas bitwy, która rozegrala sie dwie noce temu. W walce okazal sie tchórzem i zdezerterowal. Chlopak próbowal wykrztusic jakies zaprzeczenie, wiec Ganelon kopnal go. - Cisza! - rozkazal. - Ja teraz mówie... tak jak mi opowiadales! Chlopiec jak krab odczolgal sie na bok i szeroko otwartymi oczami spojrzal na mnie blagalnie. - Bitwa? Kto walczyl? - spytalem. Ganelon usmiechnal sie posepnie. - Rzecz wyglada znajomo - stwierdzil. - Wojska Avalonu spotkaly sie w najwiekszym, jak sie zdaje, i byc moze ostatnim z dlugiej serii starc z istotami niezupelnie z tego swiata. - Tak? Spojrzalem na chlopca. Spuscil wzrok, lecz zdazylem dostrzec w jego oczach lek. - ...Kobiety - wyjasnil Ganelon. - Blade furie z jakiegos piekla, piekne i zimne. Uzbrojone i w zbrojach. Dlugie, jasne wlosy. Oczy jak lód. Na bialych, ziejacych ogniem wierzchowcach, zywiacych sie ludzkim miesem, wyjezdzaly nocami z labiryntu jaskin, które pare lat temu odslonilo trzesienie ziemi. Napadaly, braly w niewole mlodych mezczyzn i zabijaly wszystkich pozostalych. Jency pojawiali sie pózniej jako idacy za nimi bezduszni zolnierze. To brzmi jak historia o ludziach z Kregu, których my znalismy. - Lecz z tamtych wielu przezylo, gdy zostali wyzwoleni - zaprotestowalem. - I wcale nie wydawali sie bezduszni. Raczej w amnezji, jak ja sam kiedys. Dziwi mnie - mówilem dalej - ze nikt nie próbowal zablokowac tych jaskin za dnia, skoro kobiety wyruszaly jedynie w nocy. - Ten dezerter twierdzi, ze próbowano tego - wyjasnil Ganelon. - I po pewnym czasie zawsze wyrywaly sie znowu, silniejsze niz przedtem. Chlopiec byl szary jak popiól, lecz kiwnal glowa, gdy spojrzalem nan pytajaco. - Tutejszy dowódca, którego on nazywa Protektorem, gromil je wielokrotnie - kontynuowal Ganelon. - Raz spedzil nawet czesc nocy z ich przywódczynia, blada dziwka imieniem Lintra. Nie wiem, flirtowal z nia czy pertraktowal, ale nic z tego nie wyszlo. Napady powtarzaly sie i jej sily byly coraz liczniejsze. W koncu Protektor zdecydowal sie na masowy atak w nadziei, ze uda mu sie zniszczyc je calkowicie. Wlasnie podczas bitwy ten tutaj uciekl - skinal mieczem w strone chlopca. - I dlatego nie znamy konca tej historii. - Tak bylo? - spytalem. Chlopiec oderwal spojrzenie od miecza i wolno kiwnal glowa. - Ciekawe - zwrócilem sie do Ganelona. - Bardzo. Mam uczucie, ze ich problem wiaze sie jakos z tym, który ostatnio rozwiazalismy. Chcialbym wiedziec, jak zakonczyla sie bitwa. Ganelon kiwnal glowa i mocniej chwycil miecz. - No cóz - zaczal. - Jezeli juz z nim skonczylismy... - Czekaj. Przypuszczam, ze próbowal ukrasc cos do jedzenia? - Tak. - Rozwiaz mu rece. Nakarmimy go. - Przeciez chcial nas okrasc. - Czy nie wspominales, ze kiedys zabiles czlowieka dla pary butów? - Tak, ale to co innego. - A to czemu? - Mnie sie udalo. Rozesmialem sie. Ganelon byl poirytuwany, potem zdziwiony, wreszcie sam zaczal sie smiac. Chlopiec przygladal sie nam, jakbysmy byli para wariatów. - No dobrze - rzekl w koncu Ganelon. - Dobrze. Nachylil sie, jednym szarpnieciem odwrócil jenca i rozcial powróz krepujacy mu rece. - Chodz, chlopcze - powiedzial. - Dostaniesz jesc. Podszedl do bagazy i wyciagnal kilka pakietów z jedzeniem. Chlopiec wstal i kulejac podazyl za nim. Chwycil ofiarowana mu zywnosc i zaczal jesc lapczywie i glosno, nie spuszczajac wzroku z Ganelona. Jego informacje, jesli byly prawdziwe, powodowaly pewne komplikacje. Najpowazniejsza bylo to, ze w wyniszczonym wojna kraju trudniej bedzie znalezc rzecz, której potrzebowalem. Poglebily sie tez moje leki co do natury i rozmiarów uszkodzenia - czy tez naruszenia - Wzorca. Pomoglem Ganelonowi rozpalic niewielkie ognisko. - Jak to wszystko wplywa na nasze plany? - zapytal. Naprawde nie mialom wyboru. We wszystkich Cieniach w okolicy sytuacja bylaby podobna. Moglem wybrac taki, który nie byl w to wmieszany, lecz docierajac tam trafilbym do niewlasciwego punktu. Nie dostalbym tam tego, co bylo mi potrzebne. Jezeli ataki Chaosu stale zdarzaly sie na trasie marszu mych pragnien przez Cien, to musialy byc powiazane z natura owych pragnien. I wczesniej czy pózniej bede musial stawic im czolo. Nie zdolam ich uniknac. Takie byly zasady tej gry i nie moglem sie skarzyc, gdyz sam je ustalilem. - Jedziemy dalej - oswiadczylem. - To jest cel moich pragnien