... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Więc tylko elektryka, malowanie i na tym koniec. Na giełdzie nieruchomości powiedziano mu, że nie sposób przewidzieć, ile może dostać za swoje mieszkanie. W Edynburgu był zwyczaj oferowania domów i mieszkań na sprzedaż za „cenę od”, i to co ponad „od” mogło czasami osiągnąć trzydzieści lub czterdzieści procent ceny podstawowej. Według ostrożnej wyceny jego puste mieszkanie przy Arden Street miało wartość od 125 000 do 140 000 funtów. Hipoteka mieszkania była czysta, więc ta gotówka mogła się znaleźć bezpośrednio na koncie bankowym. - Z taką kasą możesz od razu iść na emeryturę - zauważyła Siobhan. No, może. Przypuszczał, że będzie się musiał podzielić pieniędzmi ze swoją byłą żoną, mimo iż rozliczył z nią jej część mieszkania bezpośrednio po rozstaniu. I oczywiście część z tej gotówki przeznaczyłby dla swojej córki, Sammy. Sammy stanowiła jeszcze jeden dodatkowy powód, by się stąd wynieść, przynajmniej tak sobie wmawiał. Uwolniła się wreszcie od wózka inwalidzkiego, na który trafiła po wypadku, ale wciąż poruszała się o kulach. Pokonanie dwóch ciągów schodów bez windy to wysiłek ponad jej możliwości... choć trudno ją było nazwać częstym gościem, nawet w czasach przed wypadkiem. W ogóle niewielu gości go odwiedzało, jako że nie był z niego zbyt dobry gospodarz. Właściwie nigdy nie udało mu się zapełnić pustki, jaka tu została po wyprowadzeniu się jego byłej żony, Rhony. Ktoś kiedyś nazwał jego mieszkanie „pieczarą” i było w tym sporo prawdy. Stanowiło dla niego schronienie i na tym właściwie kończyła się jego rola. W mieszkaniu studentów za ścianą grała jakaś wrzaskliwa muzyka, trochę przypominająca złego Hawkwinda sprzed dwudziestu lat, co pewnie znaczyło, że jest to nagranie jakiejś nowej, modnej kapeli. Przejrzał własną kolekcję, natknął się na taśmę, którą nagrała dla niego Siobhan i wsadził ją do odtwarzacza. Zespół Mutton Birds: trzy numery z jednego z ich albumów. Pochodzili z Nowej Zelandii, czy skądś tam, a jeden z instrumentów dograno tu, w Edynburgu. I mniej więcej tyle mogła mu o nich powiedzieć. Druga z kolei piosenka nosiła tytuł Kaskady. Wrócił na swój fotel. Na podłodze obok stała butelka. Talisker, czysty, wysublimowany smak. Nalał go do stojącej obok szklanki i wzniósłszy toast do swego odbicia w oknie, wypił. Potem zamknąwszy oczy, rozsiadł się wygodnie w fotelu. Tego pokoju nie kazał odświeżać. Nie tak dawno sam go własnoręcznie pomalował z pomocą przyjaciela i sojusznika, Jacka Mortona. Jack już nie żył i dołączył do i tak zbyt licznego grona jego upiorów przeszłości. Rebus był ciekaw, czy kiedy się stąd wyniesie, jego upiory podążą za nim. Obawiał się, że pewnie niestety tak. Zresztą tak naprawdę, chyba by mu ich brakowało. Wszystkie piosenki mówiły o traceniu czegoś i próbach odzyskania tego czegoś. Zmieniają się miejsca, a wraz z nimi ludzie, ich marzenia zaś stają się coraz mniej możliwe do spełnienia. Rebus nie sądził, by było mu przykro żegnać się z Arden Street. Przyszła pora na zmiany. 4 W drodze do pracy Siobhan nie mogła się uwolnić od myśli o Quizmasterze. Nikt nie zadzwonił do niej na komórkę, zastanawiała się więc, czy nie wysłać mu jeszcze jednej wiadomości. Jemu lub jej. Wiedziała, że w tej sprawie nie wolno niczego pochopnie przesądzać, jednak podświadomie Quizmaster jawił się jej jako osobnik płci męskiej. „Rygory”, „Pieklisko” - wszystko to miało dla niej bardziej męskie brzmienie. No i cały ten pomysł gry rozgrywanej komputerowo... Całość pasowała do jakiegoś pryszczatego wyrostka, nudzącego się w swoim pokoju. Jej pierwsza wiadomość Mam problem. Musimy porozmawiać. Flipaja pozostała bez odpowiedzi, postanowiła więc, że dziś skończy z udawaniem. Wyśle do niego e-maila jako ona, poinformuje go, że Flipa zniknęła i poprosi o kontakt. Przez całą noc trzymała komórkę przy łóżku, budząc się co godzinę i sprawdzając, czy nie przespała wiadomości, jednak nic nie przyszło. W końcu o świcie ubrała się i poszła na spacer. Mieszkała koło Broughton Street, w dzielnicy szybko się starzejącej. Nie było tu tak modnie jak na Nowym Mieście, z którym rejon ten sąsiadował, ale przynajmniej blisko centrum. Cała jej uliczka zdawała się obstawiona kontenerami na gruz i wiedziała, że rankiem zjawią się tu furgonetki budowlańców, którzy zaczną z sobą walczyć o każdy skrawek wolnego miejsca do zaparkowania. Zrobiła sobie przerwę na śniadanie w knajpce otwartej już od świtu: fasolka w sosie na toście i kubek herbaty tak mocnej, że obawiała się, iż może się zatruć taniną. Potem ruszyła dalej w górę na Calton Hill, gdzie zatrzymała się, by spojrzeć na miasto budzące się do kolejnego dnia. W dole za Leith widać było stojący na redzie kontenerowiec. Wzgórza Pentland ciągnące się na południu otulone były warstwą niskich chmur jak ciepłą pierzynką. Na Princess Street nie zaczął się jeszcze poranny ruch - na razie jeździły głównie autobusy i taksówki. Najbardziej lubiła Edynburg o tej właśnie porze, zanim zacznie się codzienny zgiełk. Jednym z górujących budynków był hotel Balmoral. Siobhan przypomniała sobie babskie spotkanie zorganizowane tam przez Gill Templer... i to, co jej Gill wtedy powiedziała, że ma wystarczająco dużo kłopotów. Siobhan była ciekawa, czy chodziło jej o śledztwo, czy o sprawy dotyczące awansu. Problemem związanym z awansem była na pewno konieczność użerania się z Rebusem, który stał się teraz jej kłopotem, a nie Farmera. W biurze mówiło się, że Rebus już jej zdążył podpaść: przyłapano go pijanego w mieszkaniu zaginionej. Nieraz ostrzegano Siobhan, że zbyt się na nim wzoruje i przejmuje od niego zarówno jego zalety, jak i wady. Jej zdaniem wcale tak nie było. Nie, oczywiście, że to nieprawda... Droga w dół doprowadziła ją do Waterloo Place. Jeśli teraz skręci w prawo, za pięć minut będzie w domu. Jeśli skręci w lewo, za dziesięć minut znajdzie się w pracy. Skręciła w lewo, weszła na Most Północny i poszła dalej