... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Na tym polega praca Maszyny Szeherezady. Martindale znalazł dla mnie godne miejsce w swoim gabinecie. To prawda, że aż roiło się tam od innych przedmiotów takich, jak: fajki, książki, stojak na parasole wydrążony ze słoniowej stopy, porcelanowy kupidyn bez jednej ręki, pojemnik na śmieci z brytyjską flagą wymalowaną na jednym z jego boków, karton papierosów Record, magnetofon, gitara, elektryczny wentylator i rozkładany stół do brydża. W dniu, w którym się wszystko zaczęło, Martindale’a odwiedził stary przyjaciel, Hearn. Było ciche i bardzo późne popołudnie. Wieczorny półmrok spowijał już miasto patetyczną ułudą. Hearn usiadł jak zwykle w dużym fotelu. — Co ta maszyna tu robi? — zapytał. — Twierdzi, że przedstawia różne historie — odparł Martindale. — Można nawet powiedzieć, że je powoduje. Albo też ukazuje perspektywę wydarzeń, które gdzieś się dzieją. Niewykluczone również, że ukazuje nam rzeczy wymyślone przez kogoś innego. Jeszcze nie rozszyfrowałem jej do końca. Nie mam pojęcia, dlaczego zajmuje się tylko pewnymi tematami, a inne zostawia nie tknięte. Nie wiem także, dlaczego nagle ni stąd ni zowąd przerywa jedną historię aby przejść do innej. Jestem pewien, że istnieje jakaś zasada działania tego urządzenia, ale nie znam jej jeszcze. — Po co martwić się zasadami? Według mnie, po prostu powinniśmy posłuchać historii i zabawić się trochę. — Zasady są ważne — stwierdził Martindale. — Kiedy historia się rozpoczyna, lubię wiedzieć, gdzie jestem. I nie znoszę żadnych podstępów jak na przykład uśmiercanie głównego bohatera już przy końcu pierwszego rozdziału. Odczuwam niepokój gdy czegoś nie rozumiem. — A mnie podobają się takie niespodzianki — oświadczył beztrosko Hearn. — I wcale nie muszę znać swojego miejsca w całym opowiadaniu. A mówiąc poważnie, czy ona naprawdę uśmierca głównego bohatera przy końcu pierwszego rozdziału? — Czasami tak, a czasami nie. To następna rzecz, nie do rozszyfrowania. Właściwie nigdy nie wiesz, co ta cholerna maszyna ma zamiar zrobić. Nawet trudno określić, który rozdział jest pierwszy. Rozumiesz, żeby pojąć istotę jej działania należy rozszyfrować, dlaczego kładzie nacisk na pewne rzeczy, a inne przeskakuje; dlaczego rezygnuje z niektórych bohaterów po to, by wymyślić nowych. Właśnie próbuję znaleźć rozwiązanie tego problemu. — Wyświadcz mi przysługę — zaproponował Hearn. — Jeśli kiedykolwiek dowiesz się, jak ona działa, nie mów mi o tym. — To dość niezwykła prośba. — Tak sądzisz? Ja zwyczajnie nie chcę już dłużej poświęcać się rozmyślaniom typu: w jaki sposób, po co, dlaczego. Mam świetny pomysł: po prostu usiądźmy i niech się dzieją różne dziwne rzeczy, a im dziwniejsze tym lepiej! Mój Boże, Martindale, prowadzę bardzo rozsądny tryb życia. I czuję, że już niedługo udławię się całym tym rozumem i niewątpliwie umrę z powodu rozumu w bardzo rozumny sposób. Dlatego jeśli tylko coś może przynieść mi ulgę i oderwać mnie choćby na chwilę od tej absolutnej, koszmarnej wszechmądrości, — to oddam się temu całym sercem. — Naprawdę nie chcesz wiedzieć, jak to działa? — Tak. — Wobec tego jakie masz zdanie odnośnie innych dziedzin sztuki? Dla przykładu: ja, zawsze się zastanawiam, dlaczego oglądam akurat ten film, a nie inny. — A ja nigdy — powiedział Hearn. — Podobnie jak nie zawracam sobie głowy interpretacją snów. — Dla mnie to ważne, co znaczą moje sny— odparł Martindale. — Czyli prezentujemy biegunowo różne postawy — skomentował Hearn. — Klasyczna dwoistość. — Dwoistość? Ciekawe, to pewnie mogłoby wyjaśnić… — Nie, nie, nie! Martindale, chcesz rozwiązać zagadkę, zanim jeszcze zostanie sformułowana! Nie wolno ci tego robić! Proszę, włącz już tę maszynę i posłuchajmy opowieści. — Mówiłem ci już, że nie wiem na pewno, czy to jest maszyna. Ona ma pewne cechy żywej istoty. Może próbuje… — Do cholery — zawołał niecierpliwie Hearn. — Uruchom to, nakręć korbę, pociągnij za łańcuch, zrób wreszcie coś, żeby w końcu zaczęła pracować. I daj mi skręta. Martindale uśmiechnął się, potrząsając głową. — Do tego nie trzeba narkotyków. — Są potrzebne do wszystkiego — powiedział Hearn. — Czy włączysz to wreszcie? — Tak. Już zaczyna. Wiedz, że nie ma konieczności zaczynania od samego początku, oczywiście… — Czy włączysz wreszcie to pudło, czy mam ci dać porządny wycisk tu i teraz? — Odpręż się, Hearn. Zapal fajkę. Oto zaczyna się opowieść. MARTINDALE, URWISKO, MASZYNA Richard Martindale czuł, jak brzeg urwiska usuwa się spod jego stóp. Rozpaczliwie szukał oparcia dla nóg na stromym zboczu, ale po chwili stracił równowagę i zaczął się osuwać. Jego ręce przesuwały się po powierzchni, aby znaleźć jakiś punkt zaczepienia, coś co uchroniłoby od runięcia w przepaść. Nagle jego palce natrafiły na jakiś korzeń, na którym natychmiast zacisnęły się kurczowo. Zatrzymał się. Popatrzył w dół. Jakże przerażająco wyglądały ostre niczym szpilki skalne grzbiety w głębokiej czeluści. Niestety, korzeń, którego Richard się uchwycił zaczynał się już odrywać od ściany urwiska