... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Mógłbym nawet zyskać odrobinę pochwały dla tego dziecka moich muzycznych lędźwi. Ale taka praca mnie nie pociąga. Lecz Bałakiriew się nie poddawał i dwa lata później Czajkow- ski zmienił zdanie. Wydaje się, że tym razem zainterweniował sam Bóg. W poszukiwaniu samotności pod koniec ciężkiego roku 1884 Czajkowski z nową żarliwością powrócił do religii - w czym swój wkład miał również Bałakiriew, który był teraz dyrektorem Ce- sarskiego Chóru Kościelnego z siedzibą w kaplicy cara w Peters- burgu. Kiedy obaj panowie odnowili swoją przyjaźń, Czajkowski przy okazji umocnił swą wiarę w Boga. Pod wpływem Bałakiriewa sprecyzował swoje dość niewyraźne, częściowo zabobonne tęskno- ty, o których wcześniej pisał do pani von Meck po lekturze Spo- wiedzi Tołstoja: Oświecenie spadło na mnie wcześniej niż na Tołstoja, prawdopodobnie dlatego, że jestem bardziej naiwny... Cho- ciaż łatwo się zniechęcam i mam prawdziwy talent do tra- cenia serca nawet do takiego stopnia, że przy najmniejszym niepowodzeniu pragnę zapomnienia, gdzie bym był bez wiary w Boga, bez gotowości godzenia się z jego wolą? Dla Czajkowskiego religia była bardziej lekiem na troski niż potrzebą intelektualną. Jednak tamtej jesieni, spotkawszy się po- śród kuszącej scenerii kaplicy cesarskiej z odrodzonym Bałakirie- wem, skorzystał z okazji, by prowadzić długie dysputy religijne, które chyba umocniły jego wiarę. Po jednym z takich spotkań napisał do swojego dawnego mentora: "Byłem głęboko poruszony naszą wczorajszą rozmową. Jaki z Pana dobry człowiek! I naj- prawdziwszy przyjaciel! Jak bardzo bym chciał, żeby oświecenie, jakie dotknęło Pańską duszę, spłynęło również na mnie. Powiem Panu szczerze, że bardziej niż kiedykolwiek pragnę pocieszenia i wsparcia Jezusa. będę się modlił, by wiara w niego umocniła się we mnie." Przebiegły Bałakiriew, naciskając na Manfreda, po- wtarzał niczym echo apel cara, zachęcającego Czajkowskiego do komponowania muzyki cerkiewnej, obiecując, że będzie wykony- wana przez Cesarski Chór Kościelny. I tak się złożyło, że Czajkowski, zdążając w tamtym miesiącu do Kotka do Davos, napisał trzecią Pieśń Cherubina, przesłał ją Bałakiriewowi i ponownie przystąpił do lektury Byrona. Że zajął się tym w Alpach, miejscu duchowych rozterek Manfreda, wyda- wało się ni mniej, ni więcej, tylko zrządzeniem losu, umacniając go w przekonaniu, że powinien teraz ostatecznie posłuchać rady Bałakiriewa. Gdy tylko wrócił do domu, przystąpił do wprowa- dzania poprawek w zmienionej już przez swego przyjaciela orygi- nalnej wersji programu Stasowa dla Berlioza i zaczął szkicować pierwszą część. Symfonia Manfred kosztowała Czajkowskiego więcej czasu, trudu i wątpliwości niż jakikolwiek poprzedni utwór, nie wyłącza- jąc Mazepy i Patetycznej. Pod koniec pracy, w sierpniu 1885 roku, wyznał, że "symfonia zapowiada się ogromna, trudna, poważna, pochłania cały mój czas, całkowicie wyczerpuje moje siły; ale wewnętrzny głos mówi mi, że mój trud nie pójdzie na marne, że być może powstanie moje najlepsze dzieło symfoniczne." Dopie- ro pod koniec września, po czterech miesiącach nieprzerwanej pracy, mógł donieść Bałakiriewowi, że uporał się z zadaniem: "Proszę mi wierzyć, nigdy w życiu tak się nie starałem i tak się nie zmęczyłem pracą. Symfonia ma cztery części, zgodnie z Pańskim programem, ale - proszę mi wybaczyć - chociaż bardzo tego chciałem, nie udało mi się zachować wszystkich proponowanych przez Pana tonacji i modulacji... Oczywiście zadedykowałem ją Panu." Chociaż symfonia naturalnie dużo zawdzięcza Berliozowi, Czajkowski uczynił temat Manfreda swoim własnym, wprowadza- jąc do programu Bałakiriewa wyraźne osobiste nutki, jakie wywo- łało w nim dzieło Byrona. Niepoślednią rolę odegrał drażliwy te- mat kazirodztwa, nigdy nie wspomniany w korespondencji mię- dzy kompozytorem i jego mistrzem, ale widoczny w pełnym współczucia stosunku Czajkowskiego do miłości Byrona do jego siostry przyrodniej Augusty i sugestii kompozytora w finale- Allegro con fuoco, h-moll - że po tragicznej śmierci bohater uzy- skał przebaczenie. Powstały osiem lat po II Symfonii i trzy lata przed v Manfred okazał się idealnym środkiem zastępczym dla nieustannie gnębiącego Czajkowskiego homoseksualizmu. Jak później Benjamin Britten, uchwycił się literackiego portretu autsaj- dera, odrzuconego przez okrutny i konwencjonalny świat, i przy- jął go za obraz siebie samego. Jak łatwo można było przewidzieć, szybko się wyparł tego utworu - nazywając go "obrzydliwym- głęboko go nienawidzę" - z wyjątkiem pierwszej części, w któ- rej przedstawia Manfreda daremnie szukającego zapomnienia, prześladowanego wspomnieniami mrocznej, grzesznej miłości. Największe i najbardziej złożone dzieło, jakie do tej pory napi- sał, symfonia Manfred została dość dobrze przyjęta po premierze w Moskwie w marcu pod kierunkiem Erdmannsderfera. Jednak Czajkowski, jak to miał w zwyczaju, dopuścił, by duma z tego utworu szybko mu minęła, oświadczając, że "skazany jest na nie- powodzenie i ignorowanie". W miarę jak rósł jego niesmak do tej rewii jego najskrytszych uczuć, symfonia odnosiła coraz większe sukcesy, po premierze w Petersburgu kompozytor doczekał się nawet pochwały od swego dawnego wroga Cui, a wykonanie jej w Nowym Jorku jeszcze umocniło jego pozycję w Nowym Świe- cie