... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Miała o wiele większe kłopoty, niż jej się wydawało. To był koniec. Ucieczka nie wchodziła w grę. Puma stała za blisko, niecałe trzy metry od Max. Miała szarobrązową sierść, około półtora metra długości i ważyła co najmniej sto kilogramów. Stała nieruchomo, wpatrzona w Max. Między dziewczynką a drapieżnikiem rozpoczęła się gra o życie. Zasady były nieskomplikowane: nie spuszczaj oczu z przeciwnika, nie bój się wykonać pierwszego ruchu, a najogólniej rzecz biorąc rób cokolwiek, byle nie okazywać panicznego strachu. Puma zaczęła warczeć i odsłoniła wielkie, potężne, żółtobrązowe kły. Max nie była pewna, czy zwierzę jej się boi, czy też wyczuło, że ma do czynienia z niezwyczajnym przeciwnikiem. W każdym razie wielki kocur nie rzucał się do ataku. Max przyszło do głowy, że mogłaby spróbować rozpędzić się i wzbić w powietrze. W górze byłaby bezpieczna. Może wyszłaby z tej konfrontacji bez szwanku. Puma nie przestawała warczeć. Jej paszcza była lekko rozwarta. Zwierzę i człowiek stali w całkowitym bezruchu, nie odrywając od siebie wzroku. Max nie miała pojęcia, jak wybrnąć z tej patowej sytuacji. Musiała złapać oddech. Zaczynała się dusić, a to ograniczało jej możliwości ucieczki. Musiała zaryzykować. Powoli zaczerpnęła powietrza – i wtedy puma zaatakowała. Rzuciła się na Max szybko jak błyskawica. Wybrała najlepszy moment na atak. Instynkt! Max krzyknęła, ale był to okrzyk wściekłości, a nie strachu. Odskoczyła w bok – nawet nie wiedziała, że potrafi tak szybko i zwinnie się poruszać. Jeszcze nigdy nie miała okazji tego sprawdzić. Jestem szybka – jak ten kot, pomyślała z nadzieją, która po chwili przerodziła się w absolutną pewność. Wielka puma zaryła pazurami w ziemię i odwróciła się, jednym płynnym ruchem. Wyglądała na nieco zaskoczoną. Max z całej siły uderzyła ją w łeb. Puma zatoczyła się w bok, ale po chwili znów rzuciła się do ataku. Max nieco uniosła i odchyliła skrzydło do tyłu. Następnie po raz drugi uderzyła pumę, tym razem prosto w szczękę. Aż nie mogła uwierzyć, że to takie przyjemne uczucie. Zwierzę, zamroczone, na chwilę straciło orientację. To dało Max dość czasu, by przebiec parę kroków i wznieść się w powietrze. Puma, rozwścieczona ucieczką swojej ofiary, rzuciła się za nią i wyskoczyła do góry, jakby też chciała pofrunąć. Potężne szczęki kłapnęły, ale pochwyciły tylko powietrze. Max pięła się ku górze, dopóki nie poczuła się całkowicie bezpieczna. Wtedy obejrzała się na pumę i pokazała jej język. – Miau – rzuciła i odleciała. ROZDZIAŁ 46 Przeczesywaliśmy z Kitem porośnięte lasami wzgórza wznoszące się nad autostradą Peak-to-Peak, która biegnie u ich podnóża aż do tych prawdziwych, wysokich gór, znajdujących się na zachodzie. Jak dotąd, niczego nie znaleźliśmy. Byliśmy jak ogary, które zgubiły trop. Nigdy nie zdarzyło mi się odgrywać roli tropiciela. Zresztą, obydwoje czuliśmy się dość dziwnie, a to, że byliśmy tu razem, jeszcze potęgowało wrażenie. Ale prezentowaliśmy się nieźle. Kit miał na sobie zielone szorty i niewiele ponadto. Było tak gorąco, że zaraz po wymarszu ściągnął koszulkę z napisem: UNIWERSYTET DARTMOUTH. WYDZIAŁ PRAWA. Ja wystroiłam się w szorty w kolorze khaki, traperki i mój szczęśliwy podkoszulek; ale na razie szczęścia mi nie przyniósł. Ta dziewczynka musiała gdzieś być, ale gdzie? Gdzie ja ukryłabym się na jej miejscu? Co może myśleć jedenasto- dwunastoletnie dziecko? Strasznie byłam ciekawa jej losów. W dzieciństwie zapisałam się do zuchów, potem, już w liceum, zdobyłam naukową nagrodę Westinghouse i zaliczyłam zaawansowany kurs biologii; gdybym miała taki kaprys, mogłam pójść na medycynę i leczyć ludzi. Chciałam wiedzieć wszystko o skrzydlatej dziewczynce. Zresztą, kto by nie chciał? Kto mógłby się oprzeć ciekawości? Przyjemny chłód poranka przerodził się w typowy skwar letniego popołudnia. Zapragnęłam choć na chwilę zdjąć ciężki plecak i odetchnąć. Z boku dobiegało ciche posapywanie Kita. Dobrze, że w tej chwili nie patrzyłam w jego niebieskie oczy. Ostatniego wieczoru pocałowałam go, bo po pierwsze rozczuliłam się, a po drugie, wlałam w siebie trochę za dużo whisky. Kit miał w sobie coś niezwykłego, pewną wrażliwość, której nie dostrzegałam u innych znanych mi mężczyzn, a której początkowo nie chciałam zauważyć także u niego. Może zmienił się pod wpływem tego, co spotkało jego żonę i dzieci, ale ja miałam wrażenie, że taki, jak teraz, był zawsze. Z drugiej strony, sam stwierdził: „nie wiesz, kim jestem”. – No i co? – spytał, kiedy znaleźliśmy się na szczycie małego pagórka