... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Sachs, NYPD 5885 znalaz³o siê w pierwszej rubryce od góry. Znów unios³a plastikowy worek zawieraj¹cy liœæ. On go dotyka³. Mê¿czyzna, który zabi³ T.J. Colfax. Który trzyma³ pulchn¹ rêkê Monelle Gerger i rozci¹³ j¹ do koœci. Który szuka kolejnej ofiary – je¿eli ju¿ jej nie znalaz³. Który dziœ rano pochowa³ nieszczêsnego mê¿czyznê ¿ywcem, z rêk¹ wystaj¹c¹ z ziemi i b³agaj¹c¹ o litoœæ. Pomyœla³a o zasadzie Locarda. Ludzie, którzy siê kontaktuj¹, przekazuj¹ coœ sobie. Czasami coœ du¿ego, czasami – ma³ego. Czêsto nic o tym nie wiedz¹c. Czy przestêpca 823 zostawi³ coœ na liœciu? Fragmenty naskórka? Krople potu? Te myœli j¹ oszo³omi³y. Czu³a dreszcz niepokoju, podniecenia, jakby morderca by³ tutaj – w tym ma³ym, dusznym pokoju. Znów zaczê³a wype³niaæ formularze. Zajê³o jej to piêtnaœcie minut. W³aœnie skoñczy³a, gdy z hukiem ktoœ otworzy³ drzwi. Odwróci³a siê. W drzwiach sta³ Fred Dellray. Jego zielony garnitur i wykrochmalona koszula by³y pogniecione. Palcami œciska³ papierosa, którego trzyma³ za uchem. – Proszê przyjœæ do pokoju operacyjnego. Nadszed³ czas zap³aty. Pomyœla³em, ¿e chcia³aby pani byæ przy tym. Sachs pod¹¿y³a za nim krótkim korytarzem. Szed³ du¿ymi krokami. – Zbadano odcisk – powiedzia³. W pokoju operacyjnym panowa³ jeszcze wiêkszy gwar ni¿ wczeœniej. Agenci bez marynarek pochylali siê nad biurkami. Uzbrojeni byli w broñ s³u¿bow¹: du¿e pistolety Sig-Sauer i Smith & Wesson, odpowiednio o kalibrze 10 mm i.45 cala. Kilku agentów otacza³o komputer, do którego pod³¹czono du¿y skaner. Sachs nie podoba³ siê sposób, w jaki Dellray przej¹³ œledztwo, ale musia³a przyznaæ, ¿e pod jego pozerskim zachowaniem kry³ siê dobry gliniarz. Agenci, m³odzi i starsi, podchodzili do niego z pytaniami, a on im cierpliwie odpowiada³. Gwa³townym ruchem podnosi³ s³uchawkê i krzykiem lub pochlebstwami, w zale¿noœci od tego, kto by³ po drugiej stronie, przekazywa³ swoje ¿¹dania i proœby. Czasami spogl¹da³ na krz¹taj¹cych siê agentów i grzmi¹cym g³osem mówi³: „Z³apiemy tego gnoja? Bez w¹tpienia!”. Patrz¹c na niego, mo¿na by³o odnieœæ wra¿enie, ¿e je¿eli ktoœ z³apie przestêpcê, to w³aœnie Dellray. – Nadchodz¹ wyniki – oznajmi³ jeden z agentów. – Musimy otworzyæ linie do baz danych w Nowym Jorku, Jersey, Connecticut. Wszystkie informacje. Z aresztów i poprawczaków te¿. Powinni zawiesiæ resztê zadañ. Agenci rozeszli siê do telefonów. Monitor komputera zacz¹³ siê zape³niaæ. Nie mog³a uwierzyæ, ¿e Dellray zacisn¹³ nagle palce. W pokoju zapad³a kompletna cisza. – Mamy go! – krzykn¹³ agent siedz¹cy przy klawiaturze. – Ju¿ nie jest niezidentyfikowanym przestêpc¹ – powiedzia³ melodyjnym g³osem Dellray, pochylaj¹c siê nad ekranem. – S³uchajcie, to Victor Pietrs. Urodzony w Stanach w 1948 roku. Jego rodzice pochodzili z Belgradu. S¹dzony za narkotyki i napady – jeden ze skutkiem œmiertelnym. Dwa wyroki. S³uchajcie teraz! Leczony psychiatrycznie. Trzy razy pope³ni³ przestêpstwo, nie bêd¹c w pe³ni w³adz umys³owych. Leczony w szpitalach psychiatrycznych w Bellevue i na Manhattanie. Na wolnoœci od trzech lat... – Uniós³ wzrok. – Kto zajmie siê firmami telefonicznymi? Kilku agentów podnios³o rêce. – Do roboty – poleci³ Dellray. Piêæ minut nerwowego wyczekiwania. – Nie ma go na liœcie abonentów w Nowym Jorku. – W Jersey te¿ – powiedzia³ inny agent. – I w Connecticut. – Cholera – mrukn¹³ Dellray. – Spróbujcie z innymi wersjami nazwiska. SprawdŸcie, czy nie odciêto w ci¹gu ostatniego roku telefonu za niep³acenie rachunków. Przez kilka minut gwar podnosi³ siê i opada³ jak morskie fale. Dellray nerwowo chodzi³ po pokoju. Sachs zrozumia³a, dlaczego jest taki chudy. – Mam go! – krzykn¹³ jeden z agentów. Wszyscy zwrócili w tamt¹ stronê wzrok. – Mam informacje z nowojorskiej bazy danych! – zawo³a³ inny agent. – Zidentyfikowali go. W³aœnie nadchodz¹ informacje. Jest taksówkarzem. Ma licencjê. – Dlaczego mnie to nie zaskoczy³o? – mrukn¹³ Dellray. – Powinienem o tym pomyœleæ. Gdzie mieszka? – Morningside Heights. Budynek przy rzece. – Agent zapisa³ adres i poda³ go Dellrayowi, gdy ten znalaz³ siê obok niego. – Znam okolice. Wyludniona. Pe³no narkomanów. Inny agent wpisa³ adres na komputerze. – Okay, szuka dalej... To jest stary dom. W³aœcicielem jest bank. Musi byæ wynajmowany. – Oddzia³ specjalny FBI?! – krzykn¹³ agent z drugiego koñca pokoju. – Mam Quantico na linii. – Nie ma na to czasu – oznajmi³ Dellray. – U¿yjemy lokalnego oddzia³u SWAT. Niech siê odpowiednio przygotuj¹. – A co z nastêpn¹ ofiar¹? – zapyta³a Sachs. – Jak¹ nastêpn¹ ofiar¹? – On ju¿ kogoœ porwa³. Wie, ¿e mamy jego wskazówki od godziny albo dwóch. Niedawno porwa³ kogoœ. Musia³ to zrobiæ. – Nie ma informacji, ¿e ktoœ zagin¹³. A nawet jeœli kogoœ porwa³, to przypuszczalnie przetrzymuje go w swoim mieszkaniu. – Nie, tam nie. – Dlaczego? – Oni sprawdzili du¿o œladów – wyjaœni³a. – Lincoln Rhyme powiedzia³, ¿e ma kryjówkê. – Dobrze, zapytamy go póŸniej, gdzie ona siê znajduje. – Musimy byæ o tym przekonani – doda³ inny agent. – Ruszamy! – zawo³a³ Dellray. – Podziêkujmy funkcjonariuszce Sachs. Znalaz³a odcisk palca. Zaczerwieni³a siê. Czu³a to, ale nie mog³a nic poradziæ. Nienawidzi³a takiej reakcji. Spojrza³a w dó³, zobaczy³a dziwne linie na swoich butach. Zmru¿y³a oczy. Zauwa¿y³a, ¿e buty wci¹¿ ma owiniête gumow¹ taœm¹. Gdy unios³a wzrok, zobaczy³a, ¿e ponurzy agenci sprawdzaj¹ broñ i kieruj¹ siê do wyjœcia. Spogl¹dali na ni¹. W ten sam sposób patrz¹ drwale na zwalone drzewa, pomyœla³a. Rozdzia³ dziewiêtnasty W 911 roku ogromna tragedia wstrz¹snê³a naszym ukochanym miastem. Dwudziestego pi¹tego marca setki robotnic pracowa³o ciê¿ko w szwalni, jednej z wielu „fabryk potu”, w Greenwich Village, w po³udniowej czêœci Manhattanu. W³aœciciele byli tak ¿¹dni zysku, ¿e odmawiali biednym dziewczynom nawet podstawowych udogodnieñ, którymi cieszyæ siê mogli niewolnicy. Uznali, ¿e robotnice nie powinny wychodziæ na krótkie przerwy, aby odpocz¹æ, i zamykali pomieszczenia, w których pracowa³y. Kolekcjoner Koœci wraca³ do swojego domu. Przejecha³ obok pojazdu policyjnego, ale jecha³ ostro¿nie i konstable nawet go nie zauwa¿yli