... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Na wschodzie huragany opisuj¹ tak szerokie ko³o, ¿e tworz¹ liniê prawie prost¹. Tutaj, na , zachodzie, robi¹ ostry zakrêt. Przypomnij sobie w³asn¹ mapê! Jak to siê sta³o, ¿e w dziewiêædziesi¹tym pierwszym roku morze zmiot³o Auri i Hiolau? To by³ zakrêt, m³ody zuchu, zakrêt orkanu! Za godzinê, za dwie, najdalej za trzy przyjdzie wiatr. Pos³uchaj! Potê¿ny napór wód z rykiem wstrz¹sn¹³ koralowymi fundamentami atolu. Dom dygota³. Kolorowi s³u¿¹cy z flaszkami whisky i absyntu w rêkach zbili siê w ciasn¹ gromadkê, jak gdyby dla bezpieczeñstwa. Patrzyli trwo¿nie przez okna na ogromne rozlewiska fal siêgaj¹ce daleko w g³¹b pla¿y, a¿ do szop na koprê. Parlay zerkn¹³ w stronê barometru. Zachichota³. Z krzywym uœmiechem spojrza³ po goœciach. Kapitan Warfield pewnym krokiem podszed³ do œciany. — 29,75 — odczyta³. — Znowu piêæ kresek. Jak Boga kocham! Stary piekielnik ma racjê. Idzie orkan. Pierwszy g³osujê za powrotem na statki. — Robi siê ciemno — szepn¹³ Isaacs. Mulhall spojrza³ na zegarek. — Na Jowisza! Zupe³nie jak w teatrze — powiedzia³ do Griefa. — Dziesi¹ta rano, a zmrok na œwiecie. Tragiczny moment: przygasaj¹ œwiat³a. A gdzie st³umiona muzyka? Zamiast odpowiedzi nowe uderzenie fal wstrz¹snê³o atolem i domem. Ca³e towarzystwo œpiesznie, nieomal w panice, ruszy³o do drzwi. W posêpnym œwietle zlane potem twarze wygl¹da³y upiornie. Upa³ dusi³. Isaacs dysza³ astmatycznie. Parlay udawa³, ¿e zatrzymuje zmykaj¹cych goœci. — Po có¿ taki poœpiech? — chichota³. — A po¿egnalna kolejka, dzielni marynarze? Nikt nie zwraca³ nañ uwagi. Kiedy szyprowie i kupcy oddalili siê wytyczon¹ muszlami alejk¹, gospodarz wytkn¹³ przez drzwi g³owê i krzykn¹³: — Pamiêtajcie, moi panowie! Jutro o dziesi¹tej stary Parlay wyprzedaje per³y! III Na pla¿y rozgrywa³a siê osobliwa scena. Szalupy jedna po drugiej szybko odbija³y od brzegu. Œciemnia³o siê coraz bardziej. Wci¹¿ trwa³a martwa cisza, lecz piasek dr¿a³ pod stopami za ka¿dym uderzeniem fal o zewnêtrzn¹ œcianê atolu. Narii Herring spacerowa³ opodal niedba³ym krokiem. Uœmiecha³ siê z³oœliwie, obserwuj¹c niebywa³y poœpiech szyprów i handlarzy. Towarzyszy³o mu trzech brunatnych majtków z „Nuhivy” i Tai–Hotauri. — Jazda do ³odzi i za wios³o! — rozkaza³ kapitan Warfield swemu cz³owiekowi, ten zaœ zbli¿y³ siê z buñczuczn¹ min¹. Narii Herring przystan¹³ ze œwit¹ w odleg³oœci czterdziestu stóp. Patrzy³, co siê dalej stanie. — Ju¿ nie pracujê u pana, panie kapitanie! — zawo³a³ Tai–Hotauri g³oœno i bezczelnie, lecz wyraz jego twarzy przeczy³ s³owom, bo krajowiec wykrzywia³ siê i mruga³ wymownie. — Niech mnie pan wypêdzi — szepn¹³ i znowu mruga³ znacz¹co. Kapitan Warfield zrozumia³. Od razu wpad³ we w³aœciw¹ rolê. Podniós³ piêœci i hukn¹³ wielkim g³osem: — Do ³odzi, rozumiesz! Bo spiorê ciê na kwaœne jab³ko! Majtek czmychn¹³ w pop³ochu. Grief zast¹pi³ drogê kapitanowi i próbowa³ go udobruchaæ. — Idê do roboty na „Nuhivie” — powiedzia³ Tai–Hotauri stoj¹c ju¿ miêdzy nowymi kolegami. — Wracaj tu! S³yszysz! — rycza³ kapitan. — To wolny cz³owiek, panie szyper — przemówi³ Narri Herring. — Dawniej ¿eglowa³ ze mn¹, teraz bêdzie ¿eglowa³ znowu. Historia skoñczona. — ChodŸmy ju¿, chodŸmy — przynagla³ Grief. — Pora wracaæ na statek. Widzisz pan, jak pociemnia³o? Kapitan Warfield da³ za wygran¹, kiedy jednak ³ódŸ odepchniêto od brzegu, stan¹³ na burcie i zacz¹³ wygra¿aæ piêœci¹ w stronê l¹du. — Jeszcze siê porachujemy, Narii! — krzycza³. — Na ca³ych Paumotach nie znam drugiego szypra, który kradnie cudzych marynarzy! Powiedziawszy swoje usiad³ i przyt³umionym g³osem zapyta³ Griefa: — Co knuje Tai–Hotauri? Na pewno ma jakiœ cel, ale jaki? IV Hermann mia³ zaniepokojon¹ minê, gdy witaj¹c przyby³ych pochyli³ siê nad balustrad¹ „Malahini”. — Barometr leci na ³eb — oznajmi³. — Bêdzie orkan. Kaza³em przygotowaæ lew¹ kotwicê. — Zajmij siê pan tak¿e g³ówn¹ — rozkaza³ kapitan Warfield, który przej¹³ od razu dowództwo. — No, i niech tam kto whisuje nasz¹ ³ódŸ. Trzeba j¹ opuœciæ na pok³ad i dobrze przywi¹zaæ dnem do góry. Na wszystkich szkunerach pracowa³y za³ogi. S³ychaæ by³o chrzêst rozwijanych ³añcuchów. Jeden po drugim statki obraca³y siê, puszcza³y w ruch kabestany i rzuca³y drugie kotwice. Te, które, jak „Malahini”, zaopatrzone by³y w trzeci¹, czeka³y, aby rzuciæ j¹, kiedy ustali siê kierunek wiatru