... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Było jeszcze dwóch — klient i ochroniarz. Karamazow miał wrażenie, że drasnął ochroniarza, ale używając automatu, trudno być pewnym precyzji strzału. Odczekał minutę, potem jeszcze jedną. Po szosie przejechał samochód nie zwalniając, chociaż kierowca musiał zauważyć mercedesa, wspartego maską o drzewo. Ilja uniósł się. Trzask wystrzału i kula przeleciała nad jego głową, ścinając ostatnie jesienne liście. Na policzek Ilji, znowu leżącego na ziemi, opadł miękki wilgotny liść. Psiakrew. Ochroniarz żyje i wcale nie spanikował. Nawet zauważył, z której strony spadł na samochód potok ognia... Karamazow przesunął lufę, dał po samochodzie jeszcze jedną serię. Zasyczały przebite opony, popękały pozostałe szyby. Ani jednego krzyku. Ani siadu paniki, nikt nie wyskoczył z mercedesa, nikt nie wybiegł na szosę, żeby stać się celem... Psiakrew. Ilja po raz pierwszy pożałował, że nie ma granatów. — Wezyr, niech się pan nie rusza — wyszeptał Farhad. Skulił się na przednim siedzeniu obok martwego kierowcy, którego twarz zamieniła się w krwawe mięso. — Mocno oberwałeś, Farhad? Wysłannik Władzy leżał na podłodze, przyciskając policzek do brudnej wykładziny. Garnitur do wyrzucenia. Szkoda, taki dobry garnitur, zaledwie tydzień temu uszyty... Wezyr odłożył telefon, wsłuchał się w ciężki oddech ochroniarza, w świst przebitych opon. Atakujący wybrał idealne miejsce na zasadzkę — miał ich jak na dłoni... — Głupstwo — ochroniarz spojrzał na przebite przedramię. — Żeby tak przewiązać... Pchnął drzwiczki, z krzaków znowu odezwał się automat. Zasłaniając twarz rękami, Farhad przeczekał szklany deszcz ostatnich szyb. Z lekkim zdumieniem uświadomił sobie, że Hajretdinow okazał się nieoczekiwanie śmiałym człowiekiem. Teraz najstraszniejszą rzeczą byłaby panika. — Raszidzie Gulamowiczu, to jeden człowiek. Wszystko będzie dobrze. On nie zaryzykuje i nie podejdzie. — Chcę go mieć żywego, Farhad. Ochroniarz miał wrażenie, że się przesłyszał. — Wyjmij kierowcy pistolet i daj mnie. Farhad przekręcił się, kładąc trupa na sobie. Opryskała go krew, zacisnął zęby, odchylił połę marynarki i przez chwilę walczył z kaburą. Atakujący chyba nie zauważył krzątaniny. — Rzucę na siedzenie. Makarow zalśnił słabo, przelatując nad siedzeniem. Tym razem atakujący zareagował — kolejna seria przeszła przez samochód, teraz już z innego miejsca... Farhad wyprostował się, strzelając przez otwarte drzwi. Żadnej reakcji... — Hej! — krzyknął Hajretdinow. — Nie chcesz pogadać? Rzecz jasna, żadnej odpowiedzi. Farhad do bólu w oczach wpatrywał się w noc. Wyciągnął rękę, pstryknął przyciskiem, wyłączył w samochodzie światło. Kolejny strzał. Zdążył zauważyć błysk — zabójca znowu się przesunął, podchodząc bliżej. Farhad wystrzelił. Cisza. — Wezwałem ochronę — powiedział niegłośno Hajretdinow. — Będą za trzy minuty. Dobra. Osłaniaj mnie, Farhad... — Co?! Hajretdinow otworzył drzwi i wyturlał się z samochodu. Ilja miał wrażenie, że traci rozum. Cel przeszedł do ataku! Poznał go od razu — postać ze snu, deputowany, klient, krępy Uzbek, który z jakiegoś powodu nie spodobał się Ciemności. Wyskoczył z samochodu, ciemna sylwetka prześliznęła się na tle merca. Karamazow strzelił, ale klient już się rozpłaszczył na ziemi, osłonięty jakimś nieszczęsnym wzgórkiem... — Nie strzelaj! — krzyknął. — Pogadajmy! ...ochroniarz w samochodzie, klient nieco z boku, jeden ruch i on wystawi się na kule... Ilja cofnął się, odpełzając w krzaki. Gdy jego pozycja stała się mniej wystawiona na ciosy, uniósł się na łokciach. Wycelował automat w samochód. — O czym mamy gadać? — Wiesz, o czym! Nie zabijesz mnie, bez względu na to, kim jesteś! — Zobaczymy! — Stań po mojej stronie! Jeszcze nie jest za późno! ...znowu te brednie... i staruszek, i deputowany brali go za kogoś innego. Myśleli, że on wie coś, co było dostępne tylko im. Nie mówili wszystkiego, twardo przekonani, że on rozumie... co ich łączy? — Kim jesteś? Hajretdinow milczał. Gdy odpowiedział, w jego głosie było zdumienie. — Nie rozumiesz? — Co jest twoją stroną? Pauza... — Władza. Podporządkuj się, póki nie jest za późno. — Chodź tutaj! Ilja nie spodziewał się tego, co się stało. Klient wstał — wyraźny cel w tej leśnej strzelnicy — i ruszył w jego stronę — spokojnie, bez strachu. Jak pan, pewnie idący do psa, który się zerwał z łańcucha... który nie może ugryźć... On nie jest psem! Ilja podniósł automat i zawahał się — palec zastygł na spuście — nie czuł się na siłach wysłać klienta na spotkanie Ciemności. Zza samochodu wysunął się ochroniarz. Najwidoczniej wysiadł z tamtej strony i czekał do ostatniej chwili — do szaleństwa, które ogarnęło jego klienta. Strzelać zaczął jeszcze w ruchu i kule uderzyły całkiem blisko, Ilja szarpnął się, tracąc cel. Karamazow widział, jak jego klient znowu pada, zrozumiał, że dialog został przerwany. Ale nie było czasu, żeby go zabić... Krótka seria, i ochroniarz zgiął się, poleciał ze zbocza. — Niepotrzebnie zabiłeś mojego człowieka — głos deputowanego był niemal spokojny. — Niepotrzebnie. Miałeś szansę. — Ty jej nie masz — Karamazow wyjął z kurtki nowy magazynek i przeładował automat. — I nie miałeś. — Jesteś pewien? Ilja nie odpowiedział. Usłyszał szum silników. Ten gad mimo wszystko zdążył wezwać ochronę z willi. Ochrona pewnie zawiadomiła milicję... I teraz go okrążają. Nie byle jaki cel... wsadził kij w gniazdo os. Karamazow odpełzł na bok, wstał i rzucił się do ucieczki. Niech spróbują go wziąć w lesie. Wezyr, już się nie kryjąc, podszedł do Farhada. Słyszał, jak napastnik ucieka, a był pewien, że działał sam. kim, kim on jest... — Wezyr... — wzrok Farhada był zamglony. Jednak znalazł w sobie siłę, by mówić. — Wybacz, mój drogi — Wezyr przykląkł, wziął ochroniarza za rękę. — Dziękuję ci, Farhad. — Umieram? — Tak. — Rodzina... Wezyr... — Zatroszczę się o nich. Uwierz mi. Zawsze nagradzam za wierność. — Wezyr... kim jesteś? — Co? — Kogo ja... w ogrodzie? — Hajretdinowa. Nie było sensu kłamać. Zbyt dobrze znał śmierć, by skłamać człowiekowi, który już nie będzie żył. — Nie rozumiem — wyszeptał Farhad. Samochody hamowały — jeden, nie dojeżdżając do merca, drugi — lekko go wyprzedzając. Wezyr nie patrzył na wysypujących się z nich ludzi... niech wykonują swoją prace... — Nie musisz rozumieć — powiedział łagodnie. — Odejdź w pokoju. Na chwile jego palce zacisnęły się na gardle Farhada. Szybko i niemal niezauważalnie. Jego słudzy zasłużyli na spokój. 4 To na pewno był najbrudniejszy i najgłośniejszy z moskiewskich dworców