... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wciąż jeszcze jesteśmy ludźmi. Chociaż kto wie, do czego zmuszą nas głód i bieda - zakończył z okrutnym uśmiechem. Zsiadłem z konia, rzucając wodze Witenesowi, i wzią- łem za uzdę jucznego wałacha, którego począłem powoli prowadzić w stronę herszta i Fiodora, intensywnie wpa- trując się w oczy zbója i szepcząc pod nosem wspomagają- ce odwagę zaklęcia. - Z ręki do ręki - oznajmiłem, stając twarzą w twarz z prowodyrem i jego ofiarą. - Puszczasz Fiodora, a ja ci przekazuję... Zbir, omamiony moim łagodnie modulowanym głosem i sugestywnym spojrzeniem, zdjął ostrze z gardła mego towarzysza i wyciągnął dłoń po wodze podprowadzonego przeze mnie konia. Na tę chwilę czekałem. Ostrze zatru- tego sztyletu, skryte dotychczas w rękawie mego kaftana, wbiło się w jego rękę. Zbój syknął z bólu i spojrzał na drobną rankę ze zdumieniem. Ten moment wystarczył, aby szepnąć do Fiodora, iżby biegł do Witenesa, czego Ru- sin nie kazał sobie dwa razy powtarzać. Uchylając się przed kolejną posłaną z góry strzałą, zacząłem się wycofy- wać wraz z wałachem w stronę Litwina, zdecydowany drogo sprzedać swoje życie. Herszt obszarpańców miał, jak się okazało, dość mocny organizm. Trucizna nie podziałała na niego natychmiast, może zresztą zwietrzała z upływem czasu. W każdym ra- zie na jego obmierzłym licu odmalowała się wściekłość, kiedy zorientował się, że zdobycz wymyka mu się z rąk. Wyszarpnął zza paska okutą żelazem buławę i rzucił się w moim kierunku z ochrypłym wrzaskiem: - Kobyla twoja mać! Zdechniecie wszyscy! Miałem już w rękach swą niezawodną laskę, gotów w każdej chwili wydobyć z niej ostry puginał. Nie byłem jednak pewien, czy zdołam obronić się przed potężnym impetem ataku silnego ciągle zbója, który wszakże podą- żał w moją stronę nieco już chwiejnym krokiem. Na szczęście wydobył mnie z kłopotu Witenes. Litwin zaje- chał łotra od tyłu i jednym ciosem zrąbał z byczego karku wraży czerep, który potoczył mi się wprost pod nogi. Bez- OGRÓD MIŁOŚCI głowy kadłub zrobił jeszcze parę kroków w moją stronę, potem zwalił się na ziemię, bluzgając obficie posoką. Wi- dok ten powinien był zatrwożyć pozostałych zbójów, cho- ciaż jednak na wielu twarzach ujrzałem przerażenie, na- pastnicy rzucili się na nas, wyjąc zapamiętale niczym horda zgłodniałych wilków. Jednym skokiem znalazłem się w siodle Blekota. Obaj z Witenesem opędzaliśmy się przed ciosami wroga, rów- nocześnie usiłując się przedrzeć w stronę zawalającego nam drogę pnia sosny, instynktownie czując, że nie odwa- żą się nas ścigać dalej, skoro nie zabiją od razu. Tłukłem łajdaków po łbach, słysząc zduszone warknięcia i sycze- nia, które nie miały już w sobie niczego ludzkiego. Dopie- ro po chwili zorientowałem się, że w ferworze walki stra- ciłem z oczu Fiodora, dlatego też rozejrzałem się niespo- kojnie. Fiodor zadziwił mnie swoim wyczynem. Podbiegł do rozłożystego dębu i podskoczywszy lekko, uwiesił się gru- bej gałęzi, czym sprawił, że siedzący na niej łucznik zle- ciał na ziemię z głośnym krzykiem. Rusin zeskoczył wte- dy zgrabnie i mocnym kopniakiem w głowę pozbawił łotra przytomności. Wyrwał z kurczowo zaciśniętych dłoni swój cenny łuk, chwycił za kołczan, który zarzucił sobie na ple- cy i już po chwili był przy nas. Lekki jak piórko znalazł się jednym susem na grzbiecie jucznego wałacha. Chwila nieuwagi wystarczyła, abym poczuł piekący ból w prawej nodze. Bliźniacze szpikulce wideł wbiły się głę- boko w moją łydkę. Niewiele myśląc, ciąłem przeciwnika w czoło wydobytym prędko puginałem. Zbójca zalał się krwią, zaryczał jak ranny zwierz, ale nie cofnął swej bro- ni, pragnąc zapewne ściągnąć mnie na ziemię. Powaliła go dopiero celna strzała Fiodora, wbita prosto w serce. Nędznik zacharczał, puścił drzewce wideł i dokonał żywo- ta w pyle gościńca. Witenes był już obok mnie i odciął rę- kojeść tkwiących wciąż w mojej nodze wideł. Cała nasza trójka znajdowała się już koło drewnianej zawalidrogi, którą nasze spłoszone rumaki przesadziły jednym susem. Pognaliśmy przed siebie z nadzieją, iż osłabiliśmy prze- ciwników na tyle, że nie ośmielą się nas ścigać. 68 Witold Jabłoński Fiodor, strzelając z konia równie dobrze jak tatarski wojownik, posłał jeszcze obwiesiom na pożegnanie parę strzał