... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Trolle też mogą się tu kryć. Pleśń i grzyb, które nie występują na ogół w naturze. Co chcesz. Billy w zamyśleniu wydął wargi. – Więc prowadzisz nas w labirynt ciemnych, gnijących, niebezpiecznych tuneli pełnych złych duchów i potworów. Przytaknąłem. – Niewykluczone są też resztki promieniowania. – Zabawny z ciebie facet, Harry. – Sam chciałeś, żeby cię wziąć na akcję. Natrafiłem palcami na niewielki występ w murze i kiedy go nacisnąłem, płaski kamień przesunął się z trzaskiem. Musiałem zwolnić blokadę, bo fragment ściany obrócił się w miejscu, otwierając przejście prowadzące w jeszcze bardziej wilgotny mrok. – Ha! – wykrzyknąłem z satysfakcją. – I jest. Billy przecisnął się do przodu i chciał przejść, ale położyłem mu rękę na ramieniu, powstrzymując go. – Poczekaj. Są pewne rzeczy, z których powinieneś zdać sobie sprawę. Zmarszczył brwi, ale przystanął, żeby posłuchać. – To są elfy. Wejdziemy prawdopodobnie pomiędzy Sidhe, to ich arystokracja, którzy towarzyszą damie Zimy. Są niebezpieczni i prawdopodobnie będą próbowali cię usidlić. – Co to znaczy usidlić? – spytał Billy. – Umowy – powiedziałem. – Układy. Będą ci proponować różne rzeczy, żeby cię zmusić do niekończącej się wymiany towarów i usług. – Po co? Pokręciłem głową. – Nie wiem. Taka już ich natura. Pojęcie długu i zobowiązania jest ważnym czynnikiem w ich postępowaniu. Billy uniósł brwi. – To dlatego ten mały gość dla ciebie pracuje, prawda? Ponieważ zawdzięcza ci pizzę, ma wobec ciebie dług. – Słusznie – pochwaliłem go. – Ale to może działać w obie strony. Jeśli ty jesteś im coś winien, mają do ciebie dojście i mogą użyć magii przeciwko tobie. Podstawowa zasada to nie przyjmować od nich żadnych prezentów i, na litość boską, nie dawać im żadnych prezentów. To nigdy nie będzie sprawiedliwa wymiana. Zawsze znajdą sposób, żeby cię skusić lub obrazić. Łatwo sobie poradzić z kimś tak małym jak Tut, ale jeśli wdasz się w układy z panami Sidhe, możesz tego nie przeżyć. Billy wzruszył ramionami. – Dobra. Żadnych prezentów. To niebezpieczne elfy. Rozumiem. – Jeszcze nie skończyłem. Oni nie będą ci proponować normalnych prezentów, stary. To są Sidhe. Najpiękniejsze istoty, jakie istnieją. I będą próbować zbić cię z tropu i uwieść. – Uwieść mnie? Masz na myśli seks? – Każdy rodzaj zmysłowej przyjemności. Seks, przysmaki, piękno, muzyka, aromaty. Kiedy ci coś takiego zaproponują, nie przyjmuj, bo narazisz się na niebezpieczeństwo. Billy pokiwał głową. – Dobra, chwytam. Chodźmy już. Zmierzyłem wzrokiem młodego człowieka, a on odpowiedział mi zniecierpliwionym spojrzeniem. I tak nie byłbym w stanie lepiej przekazać mu samymi słowami, w jakiego rodzaju niebezpieczeństwo się pakujemy. Wziąłem głęboki wdech i skinąłem Elidee. – No dobra, dzwoneczku. Chodźmy. Maleńkie purpurowe światełko podskoczyło z irytacją, po czym śmignęło przez ukryte przejście w mrok. Billy zmrużył oczy i ruszył za nim, ja poszedłem ostatni. Znaleźliśmy się w tunelu, którego jedną ścianę tworzyły stare, pokryte pleśnią cegły, a drugą gnijące belki, ziemia i poskręcane korzenie. Ciągnął się poza krąg światła rzucanego przez mój amulet. Nasza przewodniczka leciała przodem, a my posuwaliśmy się za nią, trzymając się blisko siebie. Tunel przeszedł w nisko sklepioną pieczarę, podpartą gdzieniegdzie filarami, zwałami ziemi, która się osunęła, i belkami sprawiającymi wrażenie, jakby zostały dodane w późniejszym okresie przez mieszkańców Podmiasta. Elidee przez chwilę krążyła w miejscu, trochę niepewna, a następnie skręciła w prawo. Nie minęło pięć sekund, jak poczułem, że skóra na karku próbuje wpełznąć mi na głowę i ukryć się w ustach. Stanąłem jak wryty i pewno wydałem przy tym jakiś dźwięk, bo Billy obejrzał się na mnie pytająco. – Harry? Co jest? Uciszyłem go gestem i wpatrzyłem się w otaczającą nas ciemność. – Miej się na baczności – nakazałem. – Wydaje mi się, że nie jesteśmy sami. Z mroku poza kręgiem światła dobiegł cichy syczący dźwięk. Cały pokryłem się gęsią skórką. Potrząsnąłem bransoletą z tarcz, żeby wydobyć ją spod rękawa. Głośno i wyraźnie oznajmiłem: – Jestem mag Dresden, emisariusz królowej Zimy. Przybywam w celu złożenia wizyty damie Zimy. Nie mam czasu ani chęci na walkę. Odsuń się i pozwól mi przejść. W uszach zazgrzytał mi głos brzmiący tak, jak mógłby brzmieć głos torturowanego kota, gdyby ktoś szalony obdarzył go mową. – Wiemy, kim jesteś, magu – zamiauczał w mroku. Dziwnie modulowany dźwięk dobiegał gdzieś z dołu, znad ziemi, nieco w prawo ode mnie. Elidee pisnęła przeraźliwie ze strachu i zanurkowała w moje włosy. Poczułem ciepło światełka maleńkiego elfa jak słoneczną plamkę na głowie. Wymieniłem spojrzenia z Billym i zwróciłem się w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. – Kim jesteś? – Sługą Zimowej Damy – odparł głos dokładnie zza moich pleców. – Przysłano mnie tu, bym cię bezpiecznie przeprowadził przez to królestwo na jej dwór. Odwróciłem się w drugą stronę, starając się wypatrzyć w mroku źródło dźwięku. W słabym świetle amuletu nagle zabłysła para zwierzęcych ślepi, sześć metrów ode mnie, kilkanaście centymetrów nad ziemią. Obejrzałem się na Billy’ego. On również zauważył te ślepia i odwrócił się, żeby spojrzeć na mnie. Wpatrywaliśmy się w ciemność. Znów zwróciłem się do tego, kto do nas przemówił. – Pytam po raz drugi. Kim jesteś? Ślepia mrugnęły, a głos zawarczał gniewnie: – Wieloma imionami mnie zwą i wiele przebyłem dróg