... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Roger znajdował się na głębokości około trzech metrów. Unosiły się nad nim bąbelki powietrza, oddychał więc regularnie. Po chwili odpłynął dalej. Poruszał się swobodnie jak ryba. 41 Halowi wydawało się, że unosi się w powietrzu. Upojony nowym doznaniem zupełnie zapomniał o Skinku. Ciężar akwalungu i pasa obciążającego utrzymywał go idealnie w pionie. Wyprostowany, stał w wodzie nie opierając się o nic. Mógłby tak trwać przez całą wieczność niczym gwiazda w kosmosie. Zauważył tylko, że unosi się lekko przy każdym wdechu i opada po każdym wydechu. To podsunęło mu pewną myśl. Napełnił płuca biorąc długi, głęboki oddech. Od razu zaczął unosić się w górę. Ale zanim dotarł na powierzchnię wody, wypuścił powietrze. Opadł wtedy w dół łagodnie, ale zdecydowanie. Był podekscytowany tym odkryciem. Czuł się tak, jakby miał swoją prywatną windę i mógł wjeżdżać i zjeżdżać według własnego uznania. Nie musiał używać mięśni rąk ani nóg. Płuca były balonem, który raz unosił go w górę, raz ciągnął w dół; jak sobie życzył. Kiedy oddychał równo, utrzymywał się prawie w tym samym miejscu. Popłynął łagodnie w dół i stanął na dnie laguny. Przeszedł wzdłuż koralowego ogrodu. Serce biło mu mocno z przejęcia. Nigdy nie myślał, że będzie spacerował po dnie morza! Nie trzeba było się martwić linami, które mogły się zaklinować czy zaplątać o koral. Nie był do niczego przywiązany. Wszystko zależało tylko od niego, panował nad swoimi ruchami i mógł przemieszczać się, gdzie mu się podobało. Zorientował się po chwili, że jest wspaniałym akrobatą. Najmniejszy krok przenosił go 42 i w przód, i w górę. Gdy odbijał się od dna, przesuwał się od razu o trzy metry dalej, po czym znów dotykał gruntu. Przypomniał mu się olbrzym w siedmiomilowych butach. Bawił się świetnie, tak jak on stawiając wielkie kroki. Nagle tuż przed nim wyrosła olbrzymia jak dom skała koralowa. Zebrał w sobie wszystkie siły. Skoczył i - ku swojemu zdziwieniu - popłynął w górę sześć albo i więcej metrów i wylądował na dnie po drugiej stronie. Znalazł się nad głębokim kanionem. Nie widział jego dna. Drugi brzeg wąwozu odległy był o dziewięć metrów. Hal wybił się w górę, przepłynął ponad ciemną otchłanią i lekko jak piórko wylądował na przeciwległym brzegu. Trochę się przestraszył. Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach, gdy spojrzał za siebie w mroczną czeluść. I wtedy przypomniał sobie, że teraz nie musi się bać podwodnych wąwozów. Wypuścił powietrze z płuc, bo chciał być cięższy. Zebrał się na odwagę i stanął na skraju przepaści. Opadał coraz niżej. Zamiast czerwonych i żółtych promieni słońca widział zimne, niebieskie pasma światła, które w końcu przeszły w czerń. Dotknął nogami dna. Było tu bardzo zimno i dzwoniło mu w uszach od naporu ciśnienia. Czekał chwilę, aż jego oczy oswoją się z ciemnością. Zobaczył nie opodal długie, falujące ramiona olbrzymiej ośmiornicy. Natychmiast stracił ochotę na dalsze poznawa- 43 nie kanionu. Wciągnął głęboko powietrze i pomagając sobie rękami i nogami starał się jak najszybciej opuścić nieprzyjemny dom morskiego potwora. Był jeszcze w wąwozie, gdy zauważył nad sobą czarny cień. Mógł to być rekin - rekiny zwabione odpadkami wyrzucanymi z zacumowanych statków często pojawiały się w wodach laguny. Cień zatrzymał się nad kanionem. Czyżby czekał, aż Hal wypłynie? Chłopak stanął w miejscu i starał się zachować spokój. Zaczęło mu się robić zimno. Nie przypuszczał, że wąwóz może okazać się pułapką, której strzec będą od góry rekin, a od dołu ośmiornica. Tymczasem cień przysunął się bliżej. Teraz widział go już dokładnie - był to rekin. Próbował przekonać sam siebie, że rekin wcale się nim nie zainteresuje. Nigdy nie da się przewidzieć, jak zachowa się rekin. Raz może człowieka całkiem zignorować, a innym razem odgryźć rękę albo nogę ot tak, dla sportu. Hal wiedział, że nawet rekiny, które nie są drapieżne, na przykład rekiny piaskowe i rekiny piastunki, potrafią zapomnieć się czasami i zadać śmiertelny cios. Ten zaś, którego miał teraz nad sobą, należał do najbardziej nieustraszonego gatunku. Był to żar-łacz ludojad. Do skóry żarłacza, tuż pod płatami skrzeli, przyssały się dwie ryby. Korzystały z możliwości przejażdżki. Ten gatunek ryb żywi się resztkami z obiadu rekina. Przed nosem ludojada płynęła jeszcze inna 44 ryba, w podłużne czarno-żółte prążki. Nazywano ją rybą pilotem. Miała bardzo dobry węch i często lepiej wyczuwała pożywienie niż sam rekin. To właśnie ona doprowadzała rekina do ofiary. Oczywiście, dostawała zapłatę za swoje usługi - udział w posiłku. Halowi nie podobało się zachowanie ryby pilota. Zanurzała się raz po raz w głąb kanionu i wracała do rekina. W końcu żarłacz zanurzył się głębiej i podążył za swoim przewodnikiem. Hal dobrze wiedział, że pora się ruszyć, ale dokąd? Desperacko rozglądał się wkoło szukając drogi ucieczki. Na stromej podwodnej skale, tuż obok niego, znajdowały się typowe dla rafy koralowej duże wgłębienia. Wybrał jedno z nich, mniej więcej odpowiadające jego wzrostowi, ale jednocześnie zbyt małe, żeby rekin mógł wsadzić w nie łeb. Hal wpłynął do jamy; butla z tlenem otarła się o sklepienie. W tej samej chwili zobaczył rybę pilota, która prowadziła rekina prosto do jego kryjówki. Mały pilot w ostatniej chwili zawrócił, a rekin przystąpił do natarcia. Hal skurczył się cały, gdy wielka, szeroka na trzy metry paszcza zetknęła się z wejściem do jamy. A jeśli rekinowi uda się rozpłatać koral i wedrzeć do środka? Wejście było teraz całkowicie zablokowane i w niszy zrobiło się ciemno jak w nocy. Hal przeżywał koszmar niepewności. Stopniowo za- 45 czynał mieć nadzieję, że skutecznie zbił rekina z tropu. Ale właśnie, kiedy poczuł się trochę bezpieczniej, zaskoczyło go uderzenie w nogę. W jamie oprócz niego było jeszcze jakieś zwierzę. Mogła to być zupełnie nieszkodliwa ryba. Albo wręcz przeciwnie, coś niebezpiecznego