... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
— Myślę, że policja w końcu dotrze do prawdy. — Prawdopodobnie. Wolałabym, żebyśmy to my do niej dotarli. Aha, czy zauważyłeś czerwone kropki na przedramieniu panny Logan? — Chyba nie. Dlaczego pytasz? — Wyglądały jak ślady ukłuć po strzykawce — odpowiedziała Tuppence. — Pewnie doktor Burton dał jej jakiś zastrzyk. — Och, na pewno. Ale nie dałby jej czterdziestu. — Nałóg kokainowy — zasugerował Tommy z nadzieją w głosie. — Myślałam o tym, ale w jej oczach nic nie było widać. Gdyby to była kokaina albo morfina, dałoby się od razu zauważyć. Poza tym ona nie wygląda na taką osobę. — Jest bardzo szacowna i bogobojna — przytaknął Tommy. — To wszystko jest bardzo trudne — powtórzyła Tuppence. — Rozmawiamy i rozmawiamy i nie posunęliśmy się ani o krok naprzód. Żebyśmy tylko nie zapomnieli w drodze powrotnej zajrzeć do doktora. Drzwi domu lekarza otworzył chudy, mniej więcej j piętnastoletni chłopak. — Pan Blunt? — zapytał. — Doktor wyszedł, ale zostawił kartkę na wypadek, gdyby pan tu zajrzał. Podał im list. Tommy rozerwał kopertę. Drogi panie Blunt, mam powody, by przypuszczać, że zastosowaną trucizną była rycyna, toksalbumoza roślinna o bardzo silnym działaniu. Proszę na razie zatrzymać tę wiadomość dla siebie. Tommy wypuścił kartkę z ręki, ale szybko znów ją podniósł. — Rycyna — mruknął. — Wiesz coś o tym, Tuppence? Kiedyś dość dobrze znałaś się na tych rzeczach. — Rycyna — powtórzyła Tuppence w zamyśleniu. — Zdaje się, że truciznę uzyskuje się z nasion rącznika. — Nigdy nie miałem przekonania do rącznika — powiedział Tommy. — A teraz jestem do niego nastawiony jeszcze gorzej. — Rośliny są w porządku. Truciznę uzyskuje się z nasion. Chyba widziałam te rośliny dzisiaj rano w ogrodzie — takie duże, z błyszczącymi liśćmi. — To znaczy, że ktoś wyprodukował truciznę na miejscu. Czy Hanna mogłaby to zrobić? Tuppence potrząsnęła głową. — Nie wydaje mi się. Nie ma wystarczającej wiedzy. Nagle Tommy wydał z siebie okrzyk. — Ta książka. Czy nadal mam ją w kieszeni? Tak. — Wyjął książkę i pośpiesznie przerzucił kartki. — Tak mi się zdawało. Na tej stronie była otwarta dziś rano. Widzisz, Tuppence? Rącznik! Tuppence wyrwała mu książkę z ręki. — Potrafisz coś z tego zrozumieć? Bo ja nie. — Dla mnie jest to dosyć jasne — odrzekła Tuppence. Szła dalej, jedną ręką przytrzymując się Tommy’ego i czytając z zapałem. Po chwili z trzaskiem zamknęła książkę. Zbliżali się już do domu. — Tommy, czy możesz zostawić to mnie? Tylko ten jeden raz. Widzisz, to ja jestem bykiem, który wytrzymał dwadzieścia minut na arenie. Tommy skinął głową. — Zostajesz kapitanem statku, Tuppence — odpowiedział poważnie. — Musimy odkryć prawdę. — Po pierwsze — powiedziała Tuppence, gdy wchodzili do domu — muszę zadać pannie Logan jeszcze jedno pytanie. Pobiegła na górę, zastukała głośno do drzwi sypialni panny Logan i weszła. Tommy szedł za nią. — Czy to ty, moja droga? — zapytała staruszka. — Wiesz, jesteś o wiele za młoda i za ładna, żeby być detektywem. Czy coś odkryłaś? — Owszem — odpowiedziała Tuppence. — Odkryłam. Panna Logan spojrzała na nią pytająco. — Nie wiem, czy jestem ładna — ciągnęła Tuppence — ale ponieważ jestem młoda, podczas wojny pracowałam w szpitalu i wiem coś o terapii surowicą. Przypadkiem wiem także, że jeśli wstrzykuje się truciznę z rącznika podskórnie w małych dawkach, tworzy się antyrycyna i organizm staje się uodporniony. Na tym opiera się terapia surowicą. Pani o tym wiedziała, panno Logan. Od jakiegoś czasu wstrzykiwała pani sobie rycynę podskórnie. Potem zatruła się pani wraz z innymi. Pomagała pani w pracy swojemu ojcu, wiedziała pani o rączniku i o tym, jak otrzymywać truciznę z nasion. Wybrała pani dzień, gdy Dennisa Radcłyffe’a nie było na herbacie. Nie mógł zostać otruty jednocześnie z innymi, bo mógłby umrzeć wcześniej niż Lois Hargreaves. Jeśli ona umarła pierwsza, on dziedziczył jej pieniądze, a po jego śmierci przechodziły na panią jako najbliższą krewną. Powiedziała nam pani dziś rano, że ojciec Dennisa był pani bliskim krewnym. Staruszka wpatrywała się w Tuppence ze złością w oczach. Naraz z sąsiedniego pokoju wybiegła dzika postać. To była Hanna, wymachująca gorączkowo trzymaną w ręku pochodnią. — Prawda została powiedziana. Ona jest tą przeklętą. Widziałam, jak czytała książkę i uśmiechała się do siebie, i wiedziałam. Znalazłam tę książkę i tę stronę, ale mnie to nic nie mówiło. Ale głos Pana do mnie przemówił. Ona nienawidziła mojej pani. Zawsze była zazdrosna i zawistna. Ona nienawidziła mojej słodkiej panny Lois. Ale przeklęci sczezną. Pożre ich ogień Pana. Wymachując pochodnią przyskoczyła do łóżka. Staruszka krzyknęła. — Zabierzcie ją stąd — zabierzcie ją! To prawda, ale zabierzcie ją! Tuppence rzuciła się na Hannę, ale zanim zdążyła wyrwać jej pochodnię z ręki i przydeptać, pokojówce udało się podpalić zasłony łóżka. Z podestu na schodach wpadł do pokoju Tommy. Zerwał zasłony i ugasił płomień dywanikiem. Rzucił się na pomoc Tuppence i razem obezwładnili Hannę. Do pokoju wpadł doktor Burton. Kilka słów wystarczyło, by zrozumiał sytuację. Podbiegł do łóżka, ujął dłoń panny Logan i wykrzyknął. — Ogień był dla niej zbyt dużym szokiem. Nie żyje. W tych okolicznościach chyba szczęśliwie się złożyło. — To najlepsze, co się mogło zdarzyć — powiedział Tommy, gdy już przekazali Hannę pod opiekę doktora i znaleźli się sami. — Tuppence, byłaś po prostu wspaniała. — Nie było to za bardzo w stylu Hannauda — przyznała Tuppence. — To zbyt poważna sprawa na odgrywanie ról. Wciąż nie mogę znieść myśli o tej dziewczynie. Nie będę o niej myślał. Ale, jak już powiedziałem, byłaś wspaniała. Cały honor spada na ciebie. Użyję— znanego cytatu: „Wielką jest przewagą być inteligentnym i nie wyglądać na to”. — Tommy, jesteś potworem — odrzekła Tuppence. ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY NIEPODWAŻALNE ALIBI Tommy i Tuppence zajęci byli przeglądaniem korespondencji. Naraz Tuppence wykrzyknęła i podała Tommy’emu list. — Nowy klient — powiedziała z dumą. — Ha! — zawołał Tommy. — Czegóż możemy dowiedzieć się z tego listu, drogi Watsonie? Niewiele, oprócz dosyć oczywistego faktu, że pan… hm… Montgomery Jones nie jest mistrzem świata w ortografii, co dowodzi, że odebrał kosztowne wykształcenie. — Montgomery Jones? — powtórzyła Tuppence. — Co ja o nim wiem? Ach tak, już mam. Wydaje mi się, że wspominała o nim Janet St Vincent. Jego matką była lady Aileen Montgomery, bardzo nobliwa i religijna dama, złote krzyże i te rzeczy. Wyszła za mąż za ogromnie bogatego człowieka o nazwisku Jones. — W gruncie rzeczy ta sama stara historia — odrzekł Tommy. — Zaraz, sprawdźmy, o której pan Montgomery Jones chce się z nami zobaczyć. Aha, o jedenastej trzydzieści