... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
.. — Zaraz jednak przypomniał sobie pewnie, że osławiony siepacz Kurii przeżył zamach na jego życie i dopiero wiele lat później został zwabiony w zasadzkę przez asasynów i zabity. Wspomniał więc o losie mego nieszczęsnego konfratra Benedykta z Polski, który tu na górze, w dużej sali, faktycznie wyzionął ducha, zadźgany zatrutymi sztyletami. * Jeśli nie ma tu nic do jedzenia — odparłem — to nie ma też tutaj duchów! Co rzekłszy, otworzyłem drzwi. Posadzkę pokrywały zwiędłe liście; do lotu poderwało się z furkotem kilka gołębi i wyleciało przez rozwarte okna łukowe. Naszym oczom ukazał się obraz opuszczenia. Pałac był opróżniony do ostatniego mebla, brakowało również zasłon i dywanów. Puste nisze i puste piedestały, które ongi dawały mieszkanie greckim bogom i nimfom. Nie odważyłem się jednak wejść na górę, do czarno-białej marmurowej sali ze sceną, na której z dziećmi Graala odgrywaliśmy wówczas mój „szczęśliwy powrót z podróży do wielkiego chana", gdzie dosięgła mnie moja rzekoma śmierć i Rosz wraz z Jezą odnieśli pierwszy wielki tryumf, ukrywając me zwłoki. Ach, mali królowie, jaka szkoda, że Was przy mnie nie ma! Zamiast tego siedzi mi na karku marudny Bartłomiej, który z pewnością także pragnął zobaczyć dzieci, ale nade wszystko coś do jedzenia. Jego odczucia były mi obce. — Możemy przecież zajrzeć do kuchni — powiedziałem i pociągnąłem do piwnicy mego opierającego się towarzysza. Na dole było dosyć ciemno. * Nie — wyszeptał Bartek — wolę już skonać z głodu... Widziałem, jak tam wędruje migoczące światło! * Bzdura!—zawołałem.—Jeśli ktoś jest w kuchni, to... —Wtedy i ja ujrzałem światło. Ponieważ się zbliżało, przystanąłem. Dlaczego miałbym być odważniejszy od Bartka? W końcu pod nami, u wylotu korytarza, pojawiła się zgarbiona postać z latarnią i spojrzałem w zasłoniętą zwichrzonymi włosami, trupio bladą twarz Hamona. — Williamie — ozwał się z niezmiernym smutkiem w głosie — tylko ciebie mi tu brakowało! To rzekłszy, chciał się odwrócić i odejść, lecz zawołałem: - Hamonie, przybyliśmy, żeby ci pomóc! * Nikt nie może mi pomóc, a ty to już wcale, Williamie z Roebruku — rozległo się z ciemnego korytarza, w którego czeluść Hamo wycofał się niczym ranne na łowach zwierzę. — Jeśli do tej pory mogłem żywić nadzieję, że przypłynie jednak jeszcze moja triera z Szirat i mą córką, to teraz wiem, że przytrafiło im się jakieś nieszczęście, w przeciwnym razie nie byłoby cię tutaj! Statek miał przybyć wiele miesięcy temu. Ani chybi zatonął podczas sztormu albo dostał się w ręce piratów. — A kiedy widziałeś go po raz ostatni? — zapytałem. Hamo wynurzył się z ciemności i zbliżył do schodów. — Wtedy, na Procidzie — zaczął nam opowiadać, zacinając się — gdy obaj chcieliście popłynąć moim statkiem, ale nie przyszliście, zjawił się Wawrzyniec z Orty. Zapytałem, dokąd zmierza. Powiedział: „Do Otranto, podziwiać waszą córkę!" Wówczas wpadł mi do głowy pewien pomysł, który już dawno przekląłem. Zachęciłem Wawrzyńca do tej podróży, aby potem pomógł mojej Szirat w likwidowaniu gospodarstwa, a następnie towarzyszył jej na trierze płynącej do Konstantynopola. Dzięki temu mogłem wziąć statek, który posiadałem, najkrótszą trasą pożeglować prosto do Konstantynopola i przygotować wszystko na ich przybycie. Przyszedł mi na myśl nieszczęsny, ba, idiotyczny plan Wawrzyńca związany z Maltą i brzemienne w następstwa przekleństwo Gawina o „słowie, które stało się ciałem". Nie zastanawiając się jednak zbytnio, odrzekłem: — Nie widzę wszakże tutaj, żeby poczyniono nader usilne przygotowania! * To prawda — zgodził się Hamo i ruszył ku nam po schodach. — Ledwie przybyłem, jęły dręczyć mą głowę wątpliwości, koszmary trwożyły mnie po nocy, paraliżowały w dzień, nie byłem zdolny do zrobienia czegokolwiek! * Ale teraz ja jestem — pokrzepiłem go na duchu. — William, zwiastun nieszczęścia! Teraz, Hamonie L'Estrange, możesz się wreszcie wziąć w garść i na powrót pochwycić w ręce swój los! * Co mam jednak zrobić, Williamie, żeby moja żona i moje dziecko...? * Zabierz się w końcu do obiecanych przygotowań! — zawołałem tonem wychowawcy. — Gdyby Szirat zobaczyła tutaj taki chlew, prawdopodobnie wolałaby pływać do następnego lata po Morzu Egejskim, zamiast wprowadzać się do tej szczurzej dziury! Hamo łypnął na mnie spod potarganych włosów. - Dobrze — mruknął — ale ty obiecasz mi, że Szirat... * Obiecuję, że pomogę ci jej szukać, gdy tylko wrócę ze swojej misji do wielkiego chana... * Tak długo nie może czekać żaden kochający mąż i ojciec, ale ty tego nie rozumiesz, mnichu. To rzekłszy, odwrócił się i zawołał: — Filipie! — po czym dodał dla wyjaśnienia: — Mój sługa! Z drugiej części korytarza prowadzącego w głąb labiryntu nadbiegł chłopiec. Piękny jak aniołek, przemknęło mi przez głowę, ale o takiej samej zepsutej niewinności. — Zawitali do nas goście! — oświadczył Hamo. — Zmieć trochę liści, żeby mieli na czym spać, i złap jakiegoś szczura lub karalucha na wieczerzę. To franciszkanie, więc mają rozpieszczone podniebienie, dlatego postaw na stole świeżą wodę. Może w ogrodzie uchowały się jeszcze owoce z zeszłej jesieni. Bo musicie wiedzieć — dodał wyjaśniającym tonem — że na domiar nieszczęścia zaraz po przybyciu wpadliśmy pomiędzy rabusiów, którzy wprowadzili się tutaj i byli wielce uradowani, że przydźwigaliśmy im do jaskini cały swój majątek. —A dokąd oni się wynieśli? — zaciekawił się Bartek. * W ciągu dnia kradną w porcie lub obrabowują ludzi na ulicach, a kiedy w nocy przehulają łupy w domu rozpusty — ciągnął niewzruszenie Hamo — wracają tutaj w złych humorach, żeby położyć się spać na górze w pomieszczeniach zajmowanych ongi przez dostojnych gości. * Piękne perspektywy — wtrącił mój towarzysz