... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Rysy te podobają się jej bardzo, najbardziej dlatego, że przegląda przez nie szczery, czysty, odważny charakter. W siwe, ogniste oczy, osadzone pod czołem szerokim i ogorzałym wpatruje się tak długo, że aż w ich głębi spostrzega wielką dla siebie czułość. Potem wzrok jej z siwych oczu spuścił się ku rumianym ustom, ciemnopłowym wąsem ocienionym i tak długo na nich spoczywał, aż na swoich ustach uczuła całe płomię i cały miód ich pocałunku. Wtedy już oczy dłonią zakryła, bo stało się z nią coś takiego, jakby miała zemdleć, lecz nie z osłabienia, tylko przeciwnie, z gorącego i zarazem niewymownie miłego upojenia, które rozlało się po jej żyłach i uderzyło do głowy zupełnie tak, jak wtedy, w ciemnawym pokoiku, po walcu przetańczonym pod takt obertasa. Zerwała się z ziemi dziwnie zmieniona. Rumieńce pokryły żółtawość czoła jej i policzków, oczy spod nieco zaczerwienionych powiek jaśniały błękitem turkusów, blade usta rozwierał uśmiech. Wyprostowała się też i gdy w stojącej już postawie kilka jeszcze szpilek do stanika panienki bez głowy wpinała, ruchy jej były zgrabne i gibkie. „Nie – myślała –to tak przejść i skończyć się nie może. Daremnie tylko martwię się i desperuję. Że nie napisał dotąd? cóż ważnego! Ślusarze do pisania nie muszą być skorzy. Pracuje zapewne bardzo, bardzo, aby byt swój w fabryce ustalić, a spracowaną i stwardniałą ręką za pióro chwytać nie łatwo. . . Z dnia na dzień odkłada, ale kiedykolwiek przecież zbierze się na czas i ochotę i – napisze. . . ”Wśród tych myśli, cicho, nieśmiało przewinęła się jeszcze jedna: „Może sam przyjedzie! ”I śmielej trochę snuła się dalej: „No, nie tak prędko zapewne, nie jutro lub pojutrze, ale kiedykolwiek. . . może w zimie. . . może znowu na wigilię. . . ”Na koniec rozwinęła się już zuchwale: „Prędzej czy później, przyjedzie niezawodnie. . . Przyrzekać cokolwiek, na pewno zamierzać jeszcze on nie może. . . Pałacu kosztownego żadnego nie ma zbudowanego, a nie do takich należy, którzy przyrzekają i zamierzają na wiatr. . . Przy pożegnaniu mówił przecież: –„Bądź jak dotąd dzielną i cierpliwą! Złe przeminie, dobre nadejdzie. ”I pewno nadejdzie. Rozumniejszy i odważniejszy on jest ode mnie. Ja choć niby staram się nie być cielęciem, co moment w smutki i desperacje wpadam. . . A jednak z doświadczenia wiedzieć powinnam, że pieczone gołąbki nie lecą do gąbki. Na wszystko cierpliwie czekać trzeba. E! wszystko jeszcze będzie może dobrze! . . . ” Żywo, prawie z podskokiem zbliżyła się do stołu i usiadłszy, drugą falbankę obrębiać zaczęła. Naturę miała sprężystą, która do samej, zda się, ziemi ugięta zawsze odginać się i wyprostowywać usiłowała; młodą była i młodość jej odzyskała w tej chwili najwyższe swoje prawo i dobro – nadzieję. Z błękitnymi wciąż jak turkusy oczami i uśmiechem wijącym się po ustach obracała kółko maszyny, którego turkot wydawał się jej wesołym. Jakże wiele bowiem, jakże wiele kółku temu zawdzięczała! Byt swój i matki, możność hardego noszenia niezależnej od nikogo głowy i jego szacunek. . . Szacunek tego pracowitego, niezależnego chłopca, który by przecież próżniaczki i żebraczki pokochać nie mógł! . . . „Kręć się więc, kochane kółko, kręć się raźnie i żywo, a ja przez całe życie, od rana do wieczora, obracać cię gotowam, bylebym tylko w turkocie twoim słyszała śpiew nadziei: „Ktoś mię kocha, ktoś o mnie myśli! Złe przeminie, dobre nadejdzie! ” W turkot maszyny wmieszał się trochę piskliwy, trochę ordynaryjny, ale bardzo żywy i szczebiotliwy głos, który w drzwiach pokoju przemówił: –Dzień dobry pannie Jadwidze! Jak się panna Jadwiga ma? Wybierałam się do pani, wybierałam się jak czajka za morze i może bym jeszcze nie wybrała się, bo i ślubną suknię na łeb na szyję kończę, i pan Bolesław wiecznie mię za spódnicę trzyma, ale takie mam dla pani nowiny, takie nowiny, że już koniecznie muszę je pani opowiedzieć. . . Przysadzistsza jeszcze niż wprzódy, bo przez upłynione miesiące nieco utyła, ale też więcej niż kiedy fertyczna i wystrojona, Paulina, z szelestem jasnej, wykrochmalonej sukni i filuternym, tajemniczym śmieszkiem, obok Jadwigi, która uprzejmie ją powitała, usiadła. –Pani sama? a gdzież panny do szycia? Toż ich pani tyle ciągle potrzebowała! Aha! teraz niepotrzebne! W tej porze zawsze nikt roboty nie ma. Otóż to, psie życie szwaczek, niech jego diabli wezmą! Wolę ja za mąż iść, przynajmniej o te wrony i ich głupie suknie dbać nie będę! Sobie samej szyć, to i owszem. Caluteńką wyprawę już sobie uszyłam, a żeby panna Jadwiga wiedziała, jaka moja kaszmirowa suknia śliczna. . . z dżetami. . . – Ale pani ma dla mnie jakieś nowiny – przerwała Jadwiga. – Ajej! cały worek nowin, taki duży, że ledwie go idąc tu udźwignęłam. . . – A czy dobre? –Są dobre i są złe