... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Jacqueline, oglądana na ekranie, przechodziła dziwną metamorfozę. Nie był w stanie zrozumieć, na czym to mogło polegać, ale za każdym razem nie mógł się nadziwić. Niby ta sama kobieta, a nie ta sama. Wszystko, co na żywo wydawało się jeśli nie usterką, to w każdym razie niedoskonałością jej urody, kamera zamieniała w atut. Twarde rysy twarzy w obiektywie łagodniały, nabierały harmonii i Perhat, przyglądając się tej pięknej, ciemnowłosej kobiecie na monitorach, nie potrafił pojąć, jak mógł myśleć o niej jako o grubokościstej babie. "Tak, kamera ją kocha!" - powiedział mu z właściwą sobie i wszystkim żabom emfazą Claude, kiedy podczas pierwszej transmisji Perhat dał wyraz zaskoczeniu tą niezwykłą metamorfozą. Ciekawe, czy gdyby kamera jej nie kochała, mogłaby być tą właśnie, znaną całej Europie i połowie reszty świata doktor Jacqueline, wsławioną rozlicznymi akcjami charytatywnymi, wygrywającą plebiscyty popularności, zapraszaną do nocnych talk-shows i umieszczaną na okładkach magazynów. Rozjuszony do żywego niefortunnym potknięciem - wydawało mu się, że wszyscy to obserwowali i przez cały wieczór nie będą mówić o niczym innym - ruszył w stronę swojego wozu. Koło kabiny czekało na niego kilku spośród jego ludzi. Domyślał się, czego chcieli, ale dał im wyłożyć sprawę. Oczywiście, nie pozwolili sobie na jakiekolwiek protesty czy krytyki. Skoro szef uznał, że stają tutaj, to stanęli tutaj. Szef po to jest szefem, żeby wiedział. Kierowcy przyszli tylko grzecznie prosić, żeby pozwolił im skoczyć do Parachowki. Nie spodziewali się, że będą nocować w polu, a niektórzy mają to i owo do kupienia. Niektórzy chcieliby też na wieczór popakować na siłowni, ostatnio otworzyli tam całkiem niezłą salę - szef wie, jak to jest, nie można sflaczeć. Owszem, wiedział, jak to jest. Jeśli nie miało się drugów ani krewnych, jedyną szansą, żeby wziąć życie za pysk i wyrwać gdzieś do góry, ku lepszemu, były agencje. Dla diewoczek - towarzyskie, dla mołodców - ochrony, W jednych i drugich konkurencja bezlitosna. Nie wolno sflaczeć, o co za kierownicą łatwo. Dzisiaj mieli u niego robotę, a jutro, no - kto tam wie, co może być jutro, Panie Boże chroń. Budź gotów, wsiegda gotów. Pośród straganów, bud, barachołek, lotnych kasyn i burdeli, wszystkiego, co obrastało drogę pstrokacizną arabskiego suku, siłownie i sale do trenigów walki stanowiły jedną z głównych branż. Cieszącą się na tyle wielkim popytem, że o prawo ich utrzymywania toczyła się między paroma drużstwami długa wojna, z trupami, podpaleniami i wysadzaniem samochodów, zanim Egzekutywa nie rozdzieliła ściśle, kto, gdzie i za ile. Droga kijowska została w tym podziale rozparcelowana między Kuklata i Wolanowskiego. Sam powinien iść z nimi. Co może być jutro, to znaczy, nie dosłownie jutro, ale za jakiś czas, wiedział tyle samo, jak i inni. Ciężarówki przecież nie były jego własnością. W hierarchii Drogi wspiął się oczywiście wyżej niż przydrożna cichodajka czy najemny osiłek, mógł im się wydawać bogiem, ale w gruncie rzeczy podlegał takim samym jak oni kaprysom losu. Starczyło, by Stawyszyn z jakiegokolwiek powodu przestał mu nagle ufać. Sam powinien iść z nimi, choćby po to, żeby machaniem sztangą wydusić z siebie tę wściekłość i bolesną potrzebę rozpaloną przez sławną panią doktor z innego świata. No, a gdyby nawet sztangą nie pomogła, to w Parachowce całe roje diewoczek czekały, aby za skromną opłatą sprawić potrzebującemu ulgę. Tylko że akurat szefowi konwoju nie wypadało odjeżdżać sobie kilkadziesiąt kilometrów na siłownię albo panienki. Gdyby tak zrobił, na pewno ktoś by o tym powiadomił Stawyszyna, i to z odpowiednim komentarzem. Ktoś pragnący posunąć się w hierarchii drużstwa o jedno oczko albo ktoś chcący mieć w tym jej punkcie swojego człowieka. Ta świadomość potęgowała złość Perhata na wszystko i na wszystkich. Coś mu podpowiadało, miał już na końcu języka, żeby nie pozwolić - nie i już, to nie jest zwykły konwój, za poważna sprawa, wszyscy muszą być pod ręką. Nawet by słowem nie brzdąknęli. Ale nie chciał tak pogrywać ze swoimi ludźmi tylko dlatego, że był zły -ani przecież na nich, ani z ich winy. Zgodził się, pod warunkiem, że co najmniej jeden człowiek z każdego wozu zostanie na miejscu. Jeśli chętnych jest więcej, będą się musieli wymienić na dwie tury. Mogą wziąć jedną furgonetkę, na benzynę się złożą. Machnął ręką, ucinając podziękowania. Tego, że rano mają być wszyscy rześcy jak świeży szczypiorek i bez śladu zużycia, nawet nie musiał dodawać. Kiedy poszli, wdrapał się do kabiny i nie mówiąc nic do współtowarzysza, przecisnął się między siedzeniami ku jej tylnej części. Otworzył lodówkę. Wieniczka bezszelestnie przecisnął się za nim i stał mu nad głową, nic nie mówiąc. Jeździł z Perhatem już prawie rok, a nie mógł się nauczyć odzywać bez pytania