... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Otoczyły go drzewa wiekami znaczone Szedł teraz wolno i poglądał ku wysokim pniom, zali nie ujrz barci. Las rzedniał. Miało się ku południowi. Wtedy zobaczył kil ka owadów podążających w jedną stronę. Pszczoły. Zniknęły wśró gałęzi. Tam musiało być wnijście do barci. Teraz rozejrzał się do kładnie, szukając śladów. Znalazł je. Ostre pazury zorały pień Wciągnął powietrze w nozdrza, ale nie poczuł świeżego zapach zwierza. Może jednak przybyć w każdej chwili, gdyż to jego barć Poczynił przygotowania. Zdjął torbę i powiesił ją na gałęzi drze wa, bacząc, aby to było z wiatrem. Sprawdził oszczepy zakończo ne grotami z twardego rogu tura i ostrymi zadziorami. Siedział" mocno na drzewcach. Jeszcze raz dotknął trzonka okszy, a pote żelaziska i pomacał ostrze. Dobre. Czuł narastające podniecenie !jak zwykle przed polowaniem na grubego zwierza. Ale długo mu siał czekać. Nadszedł mrok i ciemna noc. Usnął pod drzewen zmęczony czuwaniem. Dopiero nazajutrz około południa usłyszą trzask gałązek i poczuł odór zwierzęcia. Wiatr był pomyśln i miodożerca ukazał się w całej okazałości, nim zwęszył człowie ka. Był to młody mieszka, ogromny i brunatny, może trzylatek jak ocenił Władko. Zwierzę zatrzymało się niepewne. Sapało i pomrukiwało, przestępując z nogi na nogę. Jakiż śmiałek miał odwagę wtargnąć w jego krąg, gdzie czeka go słodki miód? Uszedłby może, ale Władko podskoczył ku niemu. Machał oszczepem wrzeszcząc jakieś urywane słowa: Podnoś się... walcz... mieszka.» podnoś się, tchórzu, dzikusie jeden... nie uciekniesz mi, nie... 160 Brunatny podniósł się na dwie łapy i rycząc przeraźliwie próbował uchwycić Władka w swe straszne objęcia. Lecz ten uskoczył i zamachnąwszy się wraził mu we włochatą pierś ostrze grotu. Wysiłek był zbyt wielki dla niego. Potknął się i upadł, ale zdołał oprzeć oszczep o ziemię. Zwierzę ciągle rycząc próbowało go dosięgnąć i wyciągnęło ku niemu łapy, aż grot wbił się głębiej w cielsko. Jednocześnie drzewce pękło. Władko poczuł z bliska swąd mieszka. Szukał drugiego oszczepu, a natrafił ręką na okszę. Ostatkiem sił ciął zwierza przez łeb. Zakrwawione, wściekłe oczka niedźwiedzia zamigotały śmiercią. Rozwarta gęba ukazywała szereg zębisków... Jeszcze raz ciąć dzikiego przez łeb... jeszcze... Nie wydolił. Mieszka dosięgną! go. Rozległ się trzask łamanych kości. Pot chłodniał od stygnącego ciała, ale oczy zostały otwarte —? dumne i nieugięte do końca. Łapa z pazurami zdarła mu jeszcze ciało z ramienia do samej kości, ale Władko już o tym nie wiedział. Nie widział, jak mieszka, śmiertelnie raniony jego oszczepem, osunął się na ziemię. Chrapał i pomrukiwał przez jakiś czas, a potem zacichł i zastygł. Cieszyli się w nawi dziadowie, że Władko przekroczył próg życia jako mąż prawdziwy. Nie obejdzie się bez podarku. Już tam Weles, bóg zaświatów, zamyśla o nagrodzie i uczyni zadość... Rozchyliły się gałęzie i ukazał się myśliwy, prowadząc na rzemieniu psa. Tropił mieszka od rana, lecz uchodził mu coraz bardziej w puszczę. Teraz znalazł go leżącego pod drzewem. Myśliwy uwiązał psa i sam podchodził ostrożnie do zwierza, trzymając w pogotowiu ostrołyskającą okszę. Lecz niedźwiedź był martwy. Przybyły odwalił cielsko i wyciągnął spod niego człowieka. Nie sprawdzając wiedział, że nie żyje. Zaczął oprawiać mieszkę. Ściągnął skórę i poćwiartował mięso. Ciemniało. Zażegł ogień i przypiekł łapy niedźwiedzie. Jadł sam i nakarmił psa. Legł zmęczony pod drzewem, ale o pierwszym świcie ocknął się i przygotował do odejścia. Wyciął okszą dwa konary i uwiązał między nimi skórę. Położył zmarłego na niej. Mięso podzielił i jedną część powiesił wysoko na drzewie, a drugą położył przy truchle. Uchwycił konary w obie ręce i pociągnął sanie. Z trudem posuwał się przez puszczę i dopiero koło południa dotarł do swego szałasu na skraju Wielkiej Drogi. Dwóch niewolnych krzątało się koło ogniska. Nakazał im upiec część mięsa, a resztę ususzyć, gdy usłyszał 11 S* owiana 161 nawoływanie i hukanie. Jacyś ludzie szli tropem. Wyszedł na Drogę i donośnie zakrzyknął. Gdy się zbliżyli, pokazał na mary. Podnieśli je wielorękami i zawrócili do grodu. Spieszyli. Myśliwy szedł z nimi kęs drogi i bajał o tym, jak znalazł Władka i mieszkę. Dziwowali się i cieszyli z mężnej śmierci swego starosty. Już zawżdy był taki. Pierwszy w radzie i pierwszy na łowach. Prosili myśliwego na tryznę. Juści, nagrodzą go i nie odejdzie z pustymi rękami, bo przecież znalazł zmarłego i sam przywlókł go do drogi. Pastuszkowie wypatrzyli wracających. Wrzaskiem dali znać stróżnemu i mieszkańcom grodu. Kobiety wypadły z domów. Czekały przy brodzie na zbliżających się. Z twarzy ich wyczytały prawdę. Rozległ się płacz i rozpaczliwe wycie