... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Michałowski nie miał oficjalnych wykładów uniwersyteckich, więc żadnego dyplomu od niego nie otrzymałem, ale powiedział mi, że na tych studiach przyswoiłem sobie dużo więcej, niż dałyby mi normalne wykłady. Notabene w 1965 roku złożyłem mu wizytę w jego biurze w Muzeum Narodowym w Warszawie. Zaraz po serdecznym powitaniu powiedział mi, że moja praca słownikowa zginęła z dużą częścią biblioteki obozowej, ale w opracowaniu jest już nowy słownik. Pokazywał mi wtedy swoje nowe prace i materiały pozyskane z wykopalisk w Fayum, ale mnie już wtedy mało to interesowało. Dla rozrywki zajmowaliśmy się, razem z moim przyjacielem Antosiem Domaradzkim, kolekcjonerstwem najróżniejszych śmieci. Antoś, herbu Miesiąc Utajony, jeden z najmilszych ludzi jakich znałem, był mały, chudziu-teńki i chodził w prunelkach. Było to jego jedyne obuwie, a otrzymał je z jakiejś paczki. Przed wojną, jako urzędnik na poczcie w Wilnie, wyrobił sobie pozwolenie na poszukiwanie „skarbów" na całej Wileńszczyźnie. Według prawa polskiego wszystkie wykopaliska czy znaleziska należały do państwa. Jak wszystkie takie „państwowe" bezprawia doprowadziło to do tego, że dziewięćdziesiąt Jedyna moja gimnastyka - >(• ryt. E Cmmeda procent wszelkich znalezisk ginęło bezpowrotnie. Chłop, który wyorał w polu garnuszek z trojakami, szedł do miasteczka i tam karczmarz, po nastraszeniu go policją, dawał mu dziesiątą część wartości i wszystko co było srebrne czy złote, wkładał do tygla i topił tego samego dnia. Antoś przed wojną, już jako bardzo światły numizmatyk, przez całe coroczne wakacje jeździł po wioskach w wózeczku z hołoblą i uświadamiał „lud". Ofiarowywał chłopom za szlachetne metale pełną wartość wagi i nie starał się ich okradać. Litwa i Białoruś należały pod tym względem do najbogatszych dzielnic Rzeczypospolitej. Pograniczne te kraje były od wieków najeżdżane przez Jaćwingów, Prusów, Krzyżaków, Szwedów, Moskwę, Napoleona, Niemców czy bolszewików. Za każdym razem Litwin, Polak czy Białorusin, jeśli był biedny, zakopywał swój garnuszek z garścią trojaków gdzieś w polu, jeśli był bogaty, to zamurowywał swoje bogactwa w jakiejś piwnicy lub zakopywał w ogrodzie. Jako, że prawowity właściciel rzadko powracał, bo albo ginął, albo tak długo go nie było, że wnuki nie wiedziały, gdzie „skarb" był schowany, więc leżał aż do chwili, kiedy po dwudziestu, stu czy trzystu latach ktoś go znalazł. Antoś w ostatnich trzech latach przed wojną natrafiał przeciętnie na trzydzieści skarbów rocznie. Oczywiście tylko parę z nich było coś warte. Czasami trochę srebra lub srebrnych monet, jakaś garstka kamyczków, przeważnie niskiej wartości, jakiś kryształ - to wszystko, co dany właściciel uzbierał od czasu ostatniej pożogi. Antoś, współpracując z władzami i instytucjami naukowymi, stał się z czasem cenionym znawcą numizmatów. Po ostatniej wojnie współpracował z różnymi instytucjami naukowymi i umarł jako uznany autorytet i senior polskiej numizmatyki. W obozie oczywiście nie było mowy o numizmatyce, ale Antoś zabrał się do filatelistyki, w której to dziedzinie też został autorytetem, gromadząc wspaniałą kolekcję znaczków obozowych. Poza tym zainau- -:...... gurował kolekcjonerstwo tzw. salmonów, czyli nalepek na • puszkach z łososiem, pochodzących z paczek Czerwonego Krzyża z Kanady. Mimo, że nie dostawaliśmy tych paczek dużo, to jednak przy sześciu tysiącach jeńców, nawet jeśli każdy dostawał jedną na trzy miesiące, wypadało około 65 paczek dziennie. Antoś stał przy każdym rozdzielnictwie i natychmiast kupował za puszki konserw i za papierosy każdy nowy model naklejki. Pomagałem mu w kompletowaniu zbioru, który wnet urósł do kilkuset sztuk w kilku albumach. Wiem, że wyniósł tę dziwaczną kolekcję i na plecach dotargał ją do kraju, po czym złożył w jakimś wojskowym muzeum, chyba jako dowód dziwactwa obozowego. Poza tymi zabawami, teatrem mniej więcej raz na miesiąc, zawodami sportowymi, pogrzebami i planowaniem ucieczek, nuda była straszna. Zostało mi w pamięci tylko parę epizodów. W obozie był dziki, bezpański kot. Nikt nie wiedział, gdzie mieszkał, gdzie spał, skąd się wziął i dokąd chodził. Obóz podzielił się na dwie części: zwolenników i przeciwników kota. Pierwsi niemal ze łzami w oczach mówili, że jest on symbolem wolności, jedyną istotą, która Łajzy nie oficerowie, ryt. L Czamecki i 118 119 TAK BYŁO Ł Kontrowersyjny kot może, kiedy chce, wchodzić i wychodzić z obozu - jest więc uosobieniem naszych marzeń. Drudzy twierdzili, że sra po barakach, przynosi pchły, miauczy po nocy, budzi słabo śpiących kolegów, dla których te parę godzin snu było jedyną chwilą oderwania się od czarnych myśli