... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Na pewno byłoby niesprawiedliwie zakładać z góry, iż nie poradzi sobie z nowymi obowiązkami. Ale jednocześnie, gdybym nie próbował się dowiedzieć, jak wywiązywała się z dotychczasowych obowiązków, stanowiłoby to poważne zaniedbanie z mojej strony. Czy pojmuje pan, do czego zmierzam? — Niezupełnie — rzekł Sanders. — Jestem ciekaw — rzekł Daly — co pan sądzi o poprzedniej działalności pani Johnson w związku z technicznymi przedsię- wzięciami firmy. A konkretnie o jej związkach z zagranicznymi operacjami DigiComu? Sanders zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią. — Nic mi nie wiadomo o jakichś jej szczególnych powiąza- niach — wyjaśnił. — Dwa lata temu mieliśmy konflikt z pracow- nikami w Cork. Pani Johnson wchodziła w skład zespołu, który przybył tam, aby uzgodnić warunki ugody. Prowadziła rozmowy w Waszyngtonie w sprawie taryf na płaskie monitory ekranowe. Wiem również, że kierowała Grupą Operacyjno-Rewizyjną w Cuper- tino, której zadaniem było akceptowanie planów nowych zakładów w Kuala Lumpur. — Właśnie. — Ale nic mi nie wiadomo o jakichkolwiek innych powiąza- niach. — Hm. Może uzyskałem złe informacje — oznajmił Daly, poprawiając się w fotelu. — A o czym pan słyszał? — Nie wdając się w szczegóły, można by powiedzieć, że zakwestionowano jej kwalifikacje. — Rozumiem — mruknął Sanders. Kto mógł powiedzieć coś 97 Daly'emu na temat Meredith? Z całą pewnością nie Garvin ani nie Blackburn. Kaplan? Nie mógł mieć żadnej pewności. Ale Daly rozmawiał tylko z pracownikami najwyższego szczebla. — Zastanawiałem się — powiedział Daly — czy ma pan jakąś opinię na temat jej technicznych kwalifikacji? Oczywiście, jest to całkowicie prywatna rozmowa. W tej samej chwili komputer Sandersa pisnął trzykrotnie i na ekranie pojawiła się informacja: JEDNA MINUTA DO BEZPOŚREDNIEGO POŁĄCZENIA WI- DEO: DC/M-DC/S OD: A. KAHN DO: T. SANDERS — Czy coś się stało? — zapytał Daly. — Nie — odparł Sanders. — Mam zapowiedź połączenia z Malezją. — W takim razie będę się streszczał, żeby mógł się pan zająć swoimi sprawami — oznajmił Daly. — Przedstawię panu tę kwestię wprost. Czy w pańskim dziale wyrażane są wątpliwości co do przydatności Meredith Johnson na stanowisku, które objęła? Sanders wzruszył ramionami. — Jest nowym szefem. Wie pan, jak wyglądają sprawy w fir- mach. Nominacje zwykle wywołują jakieś wątpliwości. — Wyraża się pan bardzo dyplomatycznie. Chciałem zapytać, czy podaje się w wątpliwość jej doświadczenie? W końcu jest stosunkowo młoda. Zmiana miejsca, otoczenia... Nowe twarze, nowy personel, nowe problemy. A tutaj nie będzie się już znajdowała bezpośrednio pod hmm... skrzydłami Boba Garvina. — Nie wiem, jak mam panu odpowiedzieć — rzekł Sanders. — Musimy poczekać i przekonać się. — O ile wiem, w przeszłości były już pewne kłopoty, gdy działem kierował człowiek bez przygotowania technicznego... ktoś, kogo nazywano Krzykacz Freeling? — Tak. Nie sprawdził się. — I podobne obawy istnieją również w związku z panią Johnson? — Owszem, dotarło do mnie coś na ten temat — przytaknął Sanders. 98 — A jej przedsięwzięcia finansowe? Jej plany ograniczenia kosztów? Oto sedno sprawy, nieprawdaż? „Jakie plany ograniczenia kosztów?" — pomyślał Sanders. Komputer zapiszczał znowu. 30 SEKUND DO BEZPOŚREDNIEGO POŁĄCZENIA WIDEO: DC/M-DC/S — Ta pańska maszyna znowu się włączyła — zauważył Daly, wydobywając się z fotela. — Dam panu spokój. Dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas, panie Sanders. — Nie ma za co. Podali sobie ręce. Daly odwrócił się i wyszedł z gabinetu. Komputer Sandersa pisnął trzykrotnie, raz za razem: 15 SEKUND DO BEZPOŚREDNIEGO POŁĄCZENIA WIDEO: DC/M-DC/S Sanders usiadł przed monitorem i przestawił lampę na biurku tak, aby oświetlała twarz. Cyfry na ekranie komputera zmieniały się, odliczając wstecz. Sanders spojrzał na zegarek. Była piąta — w Malezji ósma. Artur najprawdopodobniej dzwoni z zakładów. W środku ekranu pojawił się mały prostokąt i zaczął rozszerzać się skokowo. Sanders zobaczył twarz Artura, a za nim jaskrawo oświetloną halę produkcyjną. Była nowiuteńka i stanowiła symbol nowoczesności — panowała w niej cisza i czystość. Pracownicy w zwykłych ubraniach stali po obu stronach zielonego pasa transmisyjnego. Przy każdym stanowisku roboczym znajdowały się światła fluorescencyjne, rozbłyskujące w polu widzenia kamery. Kahn odkaszlnął i potarł podbródek. — Halo, Tom. Jak się masz? — Gdy mówił, jego obraz rozmazywał się nieco i głos nie był zsynchronizowany z ruchem ust. Transmisja satelitarna powodowała lekkie opóźnienie obrazu, aczkolwiek głos przekazywany był natychmiast. Ten brak syn- chronizacji przez pierwsze kilka sekund był bardzo denerwujący i nadawał całemu połączeniu jakiś nierealny charakter. Przypomi- nało to rozmowę z kimś, znajdującym się pod powierzchnią wody. Ale potem można się było do tego przyzwyczaić. 99 — Doskonale, Arturze — odpowiedział. — No cóż, to dobrze. Bardzo mi przykro z powodu nowej struktury. Wiesz, co czuję. — Dziękuję, Arturze. — Sanders zastanawiał się przez chwilę, w jaki sposób Kahn w Malezji już się o wszystkim dowiedział. Ale w każdej firmie plotki szybko się rozchodzą. — Tak. Rzeczywiście. W każdym razie, Tom, jestem na miejscu, w hali — oznajmił Kahn, wskazując dłonią pomieszczenie za swoimi plecami. — I jak widzisz, w dalszym ciągu produkcja idzie bardzo wolno. A wyniki wyrywkowych kontroli nie uległy poprawie. Co mówią projektanci? Czy dostali już stacje? — Przyszły dzisiaj. Nie mam jeszcze żadnych wiadomości. Wciąż nad nimi pracują. — Aha. Dobra. A czy stacje poszły do Diagnostyki? — zapytał Kahn. — Chyba tak. — Tak. Dobrze. Pytam, ponieważ otrzymaliśmy z Diagnostyki zlecenie na dalszych dziesięć stacji. Mamy je przesłać w zespawanych, plastykowych workach