... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Pokręcił głową i pochylił się nad nią. - Nie słyszałaś? Nowy Jork został zamknięty. Wu Shih przewodzi alarmowemu posiedzeniu Siedmiu i w promieniu dwustu li wokół Manhattanu ogłoszono strefę zamkniętą. Zmarszczyła brwi. - Nie wiedziałam o tym. Co się dzieje? Roześmiał się, pochylił jeszcze bardziej i dotknął palcem tabliczki znajdującej się na oparciu stojącego przed nimi fotela. Ekran rozjaśnił się natychmiast, pokazując sceny zniszczeń. - Właśnie to - odparł. - Oto, co się dzieje. Dwaj mężczyźni siedzący na wysokiej ścianie zapory spoglądali na widoczne w pierwszych blaskach nadchodzącego świtu rozległe, płaskie przestrzenie poczerniałych pól, obserwując sylwetki ludzi poruszających się ospale w leżących poniżej ciemnościach. Mimo masek, które założyli na twarze, gryzący dym spalonych zbóż zdawał się dostawać do ich płuc z każdym oddechem. Mieli na sobie mundury ochotniczego korpusu rezerwy i jakkolwiek tylko jeden z nich nosił go legalnie, trudno było powiedzieć, który to był. Wielkie całuny dymu unosiły się nad odległym horyzontem, zabarwiając brunatnożółtym kolorem światła wczesnego świtu. W odległości dwóch li od zapory widać było konwój transporterów, mknący na zachód, do bezpiecznych kryjówek w Mieście. DeYore uśmiechnął się i oparł wygodnie na siedzeniu. Wyciągnął paczkę miętowych dropsów i zaoferował je swojemu towarzyszowi. Mach popatrzył przez chwilę na paczkę, a następnie wziął jednego. Przez jakiś czas obaj mężczyźni siedzieli w milczeniu, kontemplując rozgrywające się niżej sceny, po czym Mach przerwał ciszę: - I co dalej? DeVore spojrzał mu w oczy. — Teraz rozpłyniemy się w ciemnościach. Jak duchy. Mach uśmiechnął się. — A co potem? - Potem nic. Nic przez dłuższy czas. Ty przejdziesz do podziemia. Rekrutuj nowych członków. Buduj od nowa swoją, organizację-.-Ja dostarczę ci wszystkich potrzebnych funduszów. Ale nie wolno ci nic robić. Przynajmniej do czasu, gdy będziemy gotowi. - A co z Siedmioma? DeVore spojrzał w dół. - Siedmiu będzie starało się wzmocnić swoją obronę. Ale, aby to zrobić, będą musieli się zbytnio rozciągnąć. Być może ta obrona stanie się zbyt płytka. Poza tym, oni mają swoje własne problemy. W Radzie jest rozłam. Mach patrzył przez chwilę na drugiego mężczyznę szeroko otwartymi ze zdumienia oczami, zastanawiając się, jak to ostatnio często robił, skąd DeVore ma tyle informacji. — Dlaczego ich tak bardzo nienawidzisz? - zapytał. DeVore spojrzał na niego i odpowiedział pytaniem: — A dlaczego ty ich nienawidzisz? - Bo zrobili ze świata więzienie. Dla każdego, ale przede wszystkim dla tych na dole. - I to cię tak bardzo obchodzi? Mach skinął głową. — Tutaj jest... tak prawdziwie, nie sądzisz? Ale tam, w środku... - Zadrżał i odwrócił głowę w kierunku odległego horyzontu. - No cóż, nigdy nie rozumiałem, dlaczego ludzkie istoty powinny żyć w ten sposób. Skrępowane prawami, sortowane na swoich poziomach według wysokości kont i stłoczone w zagrodach jak mięsne zwierzęta. Zawsze tego nienawidziłem. Nawet wtedy, gdy byłem pięcioletnim dzieckiem. I czułem się tak bezradny wobec tej sytuacji. — Ale teraz już nie? — - Nie. Teraz nie. Teraz mogę już właściwie ukierunkować mój gniew. Milczeli przez jakiś czas, po czym Mach ponownie przerwał ciszę i zapytał, patrząc na DeVore’a: - A co z Ascher? DeVore pokręcił głową. - Zniknęła. Myślałem już, że ją mamy, ale ona wyśliznęła się nam przez palce. Jest dobra, wiesz przecież o tym. Mach uśmiechnął się. — Tak. Zawsze była najlepsza z nas. Nawet Gesell to zrozumiał. Ale była także nieelastyczna. Jej idealizm zawsze przeszkadzał w rozwiązywaniu praktycznych problemów. To, że z nami zerwie, było nieuniknione. — A zatem, co uczynisz? — Co uczynię? Nic. Och, zadbam o swoje bezpieczeństwo, nie obawiaj się. Ale jeśli znam naszą Emily, to znajdzie ona jakiś sposób, aby wydostać się z Miasta Europa