... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Czas oczekiwania bywał przygnębiający. Amerykańskie kwoty imigracyjne nie obejmowały chorych ani niepełnosprawnych. Do nadzoru często zatrudniano miejscowych niemieckich urzędników. Urzędnikom sowieckim natomiast zezwalano na wizytowanie obozów, gdzie szukali ludzi, których jedynie oni sami uznawali za obywateli sowieckich. Przy tych okazjach każdy, kto się poczuł zagrożony - w tym ludzie urodzeni we wschodniej Polsce lub nawet w Warszawie przed 1914 rokiem - na ogół starał się schronić w lesie. 660 Uchodźcy, deportowani i byli jeńcy wracali do Polski w 1945 roku z najróżniejszych powodów. Robili to jednak na własne ryzyko. Wielu nie chciało niczego więcej, jak tylko połączyć się z rodzinami i bliskimi. Niektórzy pragnęli odzyskać swoje posiadłości, sklepy lub firmy. Inni myśleli, że warto przekonać się, co oferuje nowy reżim. Jeszcze inni wracali z wyraźnym zamiarem sprzeciwiania się reżimowi za pomocą wszystkich dostępnych środków. Do tej ostatniej grupy należała para ludzi, którzy walczyli w Powstaniu w szeregach AK - Witold Pilecki „Witold", bohater z Auschwitz, i jego życiowa partnerka. Oboje przeżyli kilka sielankowych miesięcy z 2. Korpusem we Włoszech, a potem znów poszli za głosem obowiązku. Wszyscy powracający stawali w obliczu oczywistych niebezpieczeństw. Jeśli się pojawiali w portach lub na oficjalnych przejściach granicznych, musieli stawić czoło urzędnikom aparatu bezpieczeństwa, których uczono traktować każdego, kto był za granicą, jak zarażonego. Musieli się poddać drobiazgowej kontroli mającej na celu zdemaskowanie fałszywych tożsamości; w przypadku byłych uczestników Powstania mogło to pociągnąć za sobą decyzję o aresztowaniu. Natomiast jeśli próbowali przedostać się do kraju nielegalnie, zazwyczaj którymś z górskich szlaków prowadzących z Czechosłowacji, wpadali w sieć, zanim doszło do jakichkolwiek pytań. Wielu starych konspiratorów uczyło się teraz, że nabrać milicjantów, własnych rodaków, jest trudniej, niż dawniej przychodziło im nabierać Niemców. Dla byłych powstańców przyczajenie się w ukryciu, aby uniknąć rozpoznania, stawało się teraz równie trudne jak podjęcie walki. Wielka Brytania zwlekała z rozpoczęciem obchodów zwycięstwa w drugiej wojnie światowej. Dzień Zwycięstwa w Europie obchodzono 8-9 maja 1945 roku. Ale Wielka Brytania była jeszcze w stanie wojny z Japonią. Tu Dzień Zwycięstwa nadszedł 2 września - w chwili kapitulacji Japonii. Potem zabrakło już szczególnej ochoty na świętowanie. Dzień Zwycięstwa, z jego wspaniałą defiladą, odłożono do 8 czerwca 1946 roku. Zaproszono wszystkich sprzymierzeńców Wielkiej Brytanii z czasu wojny. Jednak w przypadku Pierwszego Sojusznika powstał pewien kłopot. Wydaje się, że do rządu w Warszawie wysłano oficjalne zaproszenie, zanim ktokolwiek się zorientował, że warszawski reżim nie był sojusznikiem Wielkiej Brytanii z lat wojny. Zakłopotanie stało się tym większe, że rząd Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie przestał być formalnie uznawany wkrótce po dniu zwycięstwa. Pozwolono mu zostać w Londynie, ale nie miał uprawnień (w oczach Brytyjczyków) do reprezentowania Polski przy oficjalnych okazjach i w sensie prawnym nie był już też odpowiedzialny za Polskie Siły Zbrojne, 661 które znajdowały się jeszcze na terenie Wielkiej Brytanii i właśnie przechodziły proces demobilizacji. Faux pas naprawiono dopiero w przeddzień defilady, kiedy Jego Królewska Mość uświadomił sobie, że rząd w Warszawie nie zamierza przysłać swoich przedstawicieli. W efekcie w ostatniej chwili minister spraw zagranicznych Ernest Bevin wysłał zaproszenie na uroczystości bezpośrednio do Naczelnego Wodza generała „Bora", który spędził w Wielkiej Brytanii większą część minionego roku; dalsze zaproszenia przesłano dowódcom polskich sił powietrznych i polskiej marynarki, a także poszczególnym generałom. Zaproszeni grzecznie odmówili696. W efekcie Parada Zwycięstwa w Londynie odbyła się bez udziału jakichkolwiek jednostek, ugrupowań czy przedstawicieli z Polski