ďťż

... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

.. o rany, skoro ona powiedziała „m nęłam"!... Nic, wnioski póŸniej, teraz wróćmy do oferty złożom Mańce — zrezygnowała skwapliwie. Przyjdzie WoŸniakowa — odp; liła nie wiedzšc, co traci. Bez łaski! To „WoŸniakowa" brzmi dl wszystkich przekonujšco, dla Mani dumnie i triumfujšco, wynos2 się więc na swoje œmiecie. Aj, Kasku, a propos „wynoszę"! Jeszcz skuteczniej niż od Mańki wyleciałam wczoraj z kancelarii, w y r z i c o n a za drzwi przez pana kierownika „dwójki" z Międzywodzia. Pa kierownik składał naszej pierwszej jakšœ towarzysko-zawodowš w zytę. A zajœcie ab ovo miało się tak: Grzebałam w kancelarii (no, w szafie!) w poszukiwaniu sznurka -pani kierowniczka ma absolutnie wszystko w swoim królestwie, a mni niezbędny okazał się właœnie sznurek, pół metra, nie więcej, na ktc i 0 — Stopniowanie nieregularne 14 rym, przy kaloryferze w łazience — tak właœnie! w pokoju by œmierdziało! — miało zawisnšć pięć deka kiełbasy. „WłasnejrobotyodBa-torowej". Niech schnie, nie mogę już patrzeć na tłuste obrzydlistwo, może wykšpie z niej maŸ i z reszty zrobi się kabanos. Na Wielkanoc będzie jak znalazł. No więc siedzę w szafie, raptem łomot w drzwi, sapanie, mruczenie, wtacza się wšsaty jegomoœć w kapocie do kostek. Oniemiałam, odskoczyłam, znów zastygłam, bo mšż w Nowej to wydarzenie historyczne (i do tego taki!). Ten nic, łyp tylko okiem, zdjšł płaszczysko, powiesił, łypnšł, zawarczało mu w gardle i powiedział dzień dobry mniej więcej tak: — A, znaczy się, takie to sprawy, że wolno-buszować po kancelarii? — A, znaczy się, skšd — wyjaœniłam. Rozmowa, przyznasz, szalenie interesujšca, nic dziwnego przeto, że zamilkliœmy, sami oniemieli z sukcesu interlokutorsko-towarzys-kiego. On doszedł do siebie pierwszy. — Czy może być tak dobra i wyjœć stšd natychmiast? — rozkazał pytajšco i lodowato. Sam nie wiedział, jak cudowne było to zdanie. Chcšc wyrazić swój zachwyt w pełni, uœmiechnęłam się promiennie. — Z przyjemnoœciš, proszę pana, może. Pozwoli pan tylko, że po-buszuje jeszcze trochę. Szuka właœnie sznurka... Sznurek był w sam raz, trochę tylko pobrudzony, ale dał się wytrzeć chusteczkš. Kiełbasa wyglšdała na nim fantastycznie, tak jakoœ bez-bronnie, a jednoczeœnie elegancko, bo nawet na kokardkę starczyło. Tłuszcz, póki co, nie kapie. Krystalizuje się widocznie. — Moje panie — przemówiła nazajutrz (czyli dziœ) kierowniczka. — Któraœ z dziewczšt weszła wczoraj bez pytania do kancelarii i grzebała w szafie. Tego jeszcze nie było, bo na dodatek zachowywała się bezprzykładnie impertynencko wobec mojego... naszego — poprawiła z przyciskiem — goœcia. Pan Stachurski nie miał słów oburzenia, relacjonował mi całe zdarzenie trochę anegdotycznie, ale przyznam, że nie miałam ochoty się œmiać. Ta smarkula była wyjštkowo bezczelna i głupia na dodatek. Niestety, nie umiał mi opisać jej wyglšdu. Nic, poza fartuchem i nijakš twarzš. Proszę zapowiedzieć w klasach, że od dziœ nie ma żadnych uczniowskich interesów w kancelarii. A drzwi będziemy zamykać na klucz. Klucz kłaœć na gaœnicy... ť — Pani Wilgoń nie dostanie — bšknęła Modrzyóska. — Ja też — zdenerwowała się Lodzia. 146 — Proszę więc zawołać jakieœ dziecko, niech pomoże. — Musi być duże — odważyła się wtršcić Mania. — Właœnie mówię, z siódmej. Schyliłam się gwałtownie, bo Bożenka upuœciła pierœcionek. Potoczył się aż pod kaloryfer, gdzie dopadła go Mańka. — Młodniejesz i brzydniesz, Wandusiu — wymamrotała z nosem w zakurzonych żeberkach. — Właœnie mówię, pani kierowniczko — podniosła do góry uœmiechniętš łobuzersko pucołowatš twarz — że Malinowskiemu nie chce się zaglšdać w kšty. Kurzu po uszy, o! — pokazała palec z niezbitym dowodem lekceważenia przez woŸnego obowišzków służbowych. — No i wiadomo, kto był wczoraj w kancelarii. — Pani Wilgoń odetchnęła z wyraŸnš ulgš. — Niech się przyzna i przeprosi, ot co. Tym razem na pierœcionek Bożenki rzuciłyœmy się we trzy. Kurzu, poruszonego przez Manię, było widać tak dużo, że poraził kichaniem nie tylko nas nad podłogš, ale dotarł nawet do wysokiego tronu kie-rowrjfózlci — Nasza pierwsza straciła pantałyk — westchnęła Mańka na schodach. — Jak można, powiedzcie, oburzać się anegdotycznie? — Marianna jš zdenerwowała, żadna strata. Przyznaj się, czego szukałaœ w kancelarii, co? — Bożenka utkwiła we mnie przymrużone oczy burego kota. — Sznurka — odpowiedziałam zgodnie z prawdš, ale tylko dobra Mania uwierzyła w to wyjaœnienie. Uwierzysz w to, Katarzyno, że już dwa tygodnie nie œwieci nad Nowš słońce? Zrezygnowana Mania zaproponowała złożenie bogom ofiary z dziewicy. — Gdzie jš utopisz? — wzrusza ramionami Bożena