... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Uspokoił też Guiliana, że mają one swoją wartość, gdyż niewiele ich wyrzeźbiono. Ojciec przełożony nie widział najmniejszej szkody w zawierzeniu mordercy nieszkodliwych grzeszków świątobliwych mężów, A przecież uporczywe, pełne dezaprobaty milczenie Guiliana zaniepokoiło go. - Pamiętaj - rzekł na swoją obronę - że jesteśmy ludźmi, którzy swoje życie poświęcili Bogu, ale musimy egzystować na świecie pełnym takich, którzy nie wierzą w nagrodę w niebiesiech. My też mamy rodziny, musimy je wspierać i chronić. Wielu z naszyci braciszków pochodzi z rodzin biedaków, o których wiemy, żefl solą naszej ziemi. Nie możemy pozwolić naszym siostrom i braciom, naszym bratankom i kuzynom, by w tych ciężkich czasach głodowali. Sam Kościół Święty potrzebuje naszej pomocy, by bronić się przed potężnymi wrogami. Komuniści i socjaliści, błądzący liberałowie... musimy przeciwko nim walczyć, a to kosztuje! Jakąż pociechą dla Matki naszej, Kościoła, są wierni! Dzięki temu, że pragną naszych relikwii, mamy pieniądze na walkę z niewiert nymi i zaspokojenie potrzeb naszych owieczek. Gdybyśmy nie wspomagali wiernych, przepuściliby swoje pieniądze na hazardf wino i ladacznice. Chyba się ze mną zgadzasz? Guiliano z ironicznym uśmiechem kiwnął głową. Było dla niego czymś niesłychanym spotkać takiego mistrza hipokryzji. Opata zirytował ów uśmieszek; spodziewał się większej wdzięczności po człwieku, któremu udzielił schronienia i wyciągnął śmierci spod kosy. Wdzięczność i szacunek nakazywałyby właściwą, pełną fałszywego uszanowania reakcję. Ten przemytnik, ten morderca, ten peasant, pan Turi Guiliano, powinien okazać więcej zrozumienia, więcej chrześcijańskiego ducha. - Nie zapominaj, że prawdziwa wiara opiera się na skromnej wierze w cuda - upomniał go surowo opat. - Jasne - zgodził się Guiliano. - I ufam całym sercem, że ojca powołaniem jest pomóc odnaleźć nam tę wiarę. - Nie powiedział tego złośliwie, raczej w przypływie wesołości, szczerze pragnąc zadowolić swojego dobrodzieja. Tyle tylko zdołał uczynić, by nie wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Opat ucieszył się i cała jego przyjaźń dla Turiego wróciła. To znakomity kompan, od paru miesięcy cieszył się z jego towarzystwa, a jakąż otuchą napawała myśl, że ten człowiek jest jego dozgonnym dłużnikiem! I przecież to nie żaden niewdzięcznik; już wszak zademonstrował, że ma szlachetne serce. Codziennie, każdym słowem i uczynkiem, okazywał ojcu przełożonemu swój szacunek i wdzięczność. Nie miał zatwardziałego serca człowieka wyklętego przez prawo. Co stanie się z takim chłopakiem w dzisiejszej Sycylii, pełnej donosicieli, nędzy, bandytów i niepoprawnych grzeszników? No cóż, rozmyślał opat, ktoś, kto raz zamordował, może dopuścić się tego samego przy byle okazji. Ojciec przełożony zdecydował, iż don Croce powinien sprowadzić Turiego Guiliana na właściwą drogę życia. Pewnego dnia, gdy Turi Guiliano odpoczywał w łóżku, odwiedził go dziwny gość. Opat przedstawił go jako ojca Beniamina Mało, najserdeczniejszego przyjaciela, a potem zostawił ich samych. Ojciec Beniamin rzekł z troską w głosie: - Drogi młodzieńcze, mam nadzieję, że twoja rana już się zagoiła. Świątobliwy opat mówił mi, że to prawdziwy cud. - Łaska boska - zgodził się grzecznie Guiliano, a ojciec Beniamin pochylił głowę, jak gdyby to on sam, osobiście, otrzymał błogosławieństwo. Guiliano przypatrywał mu się uważnie. Był to zakonnik, który nigdy nie pracował na polach. Skraj jego habitu był czysty, Pulchna twarz zbyt blada, dłonie za miękkie. Lecz minę miał świątobliwą; pokorną i pełną chrystusowej rezygnacji, chrześcijańskiej pokory. Ojciec Beniamin znów przemówił łagodnym głosem: - Mój synu, wysłucham twojej spowiedzi i podam ci komunię świętą. Uwolniony od grzechu, będziesz mógł wyjść na świat z czystym sercem. Turi Guiliano bacznie przyglądał się duchownemu, który tak subtelnie okazywał swoją władzę. - Proszę mi wybaczyć, ojcze - powiedział. - Nie odczuwam jeszcze skruchy i postąpiłbym niegodnie, gdybym się teraz wyspowiadał. Ale dziękuję za błogosławieństwo. Zakonnik skinął głową. - No cóż, pogłębi to twój grzech. Mam jednak dla ciebie inną propozycję, może bardziej praktyczną życiowo. Mój brat, don Croce, wysłał mnie tutaj, bym spytał, czy nie zechciałbyś poszukać schronienia u niego w Villabie. Dostawałbyś, rzecz jasna, sowite wynagrodzenie, a musisz wiedzieć, że władze nigdy nie ośmielą się ciebie nagabywać, kiedy znajdziesz się pod jego ochroną. Guiliano zdumiał się, że wieść o jego uczynku dotarła do takiego człowieka jak don Croce. Zrozumiał, że musi się mieć na baczności. Pogardzał mafią i nie chciał wpaść w jej sieci. - To wielki zaszczyt. Dziękuję ojcu i dziękuję ojca bratu. Jednak muszę porozumieć się z moją rodziną, powinienem honorować życzenia moich rodziców. Toteż proszę pozwolić, że na razie odrzucę wspaniałomyślną propozycję ojca. Spostrzegł, że zakonnik jest zaskoczony. Któż na Sycylii odrzuciłby protekcję wielkiego don Croce? Dodał więc: - Możliwe, że za parę tygodni zmienię zdanie i pojawię się w Villabie. Ojciec Beniamin odzyskał ducha. Uniósł dłonie w geście błogosławieństwa. - Niech Bóg ma cię w swojej opiece, mój synu. W domu mojego brata zawsze będziesz mile widzianym gościem. - Uczynił znak krzyża i wyszedł. Turi Guiliano zrozumiał, że najwyższa pora opuścić klasztor. Kiedy wieczorem odwiedził go Aspanu Pisciotta, poinstruował go, jakie przyjaciel ma poczynić przygotowania, by pomóc mu wrócić do zewnętrznego świata. Spostrzegł, że podobnie jak on zmienił się również jego przyjaciel. Pisciotta nie obruszył się ani nie zaprotestował, kiedy otrzymał polecenia, które, o czym doskonale wiedział, mogły przewrócić jego życie do góry nogami. Wreszcie Guiliano powiedział: - Aspanu, możesz iść ze mną lub zostać ze swoją rodziną. Rób to, co ci serce podpowiada. Pisciotta uśmiechnął się. - Czy sądzisz, że pozwolę, by tobie przypadła cała uciecha i sława? Że pozwolę ci, byś sam żył w górach, kiedy od dziecka razem się bawiliśmy i pracowali? Dopiero wtedy, gdy wolny wrócisz do Montelepre, pójdę tam z tobą. Więc nie gadaj więcej głupot. Przyjdę po ciebie za cztery dni. Muszę mieć trochę czasu, by spełnić wszystkie twoje polecenia. Następne cztery dni Pisciotta spędził niezwykle pracowicie. Już wcześniej wytropił przemytnika, który ofiarował się ścigać rannego Guiliana. Nazywał się Marcuzzi. Powszechnie się go obawiano, zajmował się przemytem na wielką skalę, działał pod ochroną don Croce i Guida Quintany. Jego noszący to samo nazwisko stryj był jednym z potężnych przywódców mafii. Pisciotta dowiedział się, że Marcuzzi odbywa regularne wyprawy z Montelepre do Castellammare