... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Mader zresztą podejrzewał, że tak jest, ale przymykał na to oczy. Tylko oficerowie musieli być moralnie bez skazy, poborowych to nie dotyczyło. Kwadrans po piątej Mader dał ordynansowi pięć koron i wysłał go po funt szynki, pieczywo, ciasto i dwie butelki wina marki Gumpoldskirchner do sklepu z delikatesami na Stubenring. "Znowu ta pani Gabriel" - pomyślał Boka zbiegając po schodach na ulicę, bo wtedy zazwyczaj kupował szynkę i wino, kiedy zaś miała przyjść czarnowłosa i nerwowa żona generała, to szampan i pasztet z gęsich wątróbek, a jeżeli młodziutka tancereczka z Theater an der Wien - czekoladowy tort i likier. Istniała między Boka i Maderem cicha umowa, że ordynans nie będzie zwracał uwagi na miłostki kapitana. Jeżeli Mader przyjmował u siebie damę, Boka w ogóle się nie pokazywał, ale nie omieszkał się jej przyjrzeć ukradkiem przez okienko swej izdebki, które wychodziło na klatkę schodową. Męska solidarność i wrodzona obyczajność powstrzymywały Bokę od komentowania bodaj słowem owych wizyt w obecności kogokolwiek, nawet samego kapitana. Tego popołudnia Boka zauważył, że Mader jest lekko zdenerwowany. Zazwyczaj przed taką wizytą kapitan był mocno ożywiony, zwłaszcza gdy miał się spotkać z panią Gabriel. Była typem kobiety, z którą Boka chętnie by zgrzeszył, a zważywszy wszystko, co słyszał o jej miłostkach, nie było to znów takim nieziszczalnym pragnieniem. Owa córka majora kawalerii nie stroniła bowiem od romansów i z prostymi żołnierzami. Krążyły uparte pogłoski, że właśnie z powodu nieposkromionego temperamentu Anny ojciec jej zmuszony był wystąpić z czynnej służby w stosunkowo jeszcze młodym wieku. Anna Gabriel była drobna, szczupła, o niemodnej chłopięcej figurze, niemal pozbawiona biustu. Skórę miała barwy kości słoniowej, oczy w kształcie migdałów, czarne jak węgiel i usta nazbyt duże przy tak wąskim owalu twarzy. Najbardziej pociągające w niej były: dziecinna wesołość i ujmująca serdeczność, którym niewielu potrafiło się oprzeć. Kiedy Mader kształcił się w Akademii Wojennej, jej ojciec, major baron Johann von Campanini, był tam głównym instruktorem konnej jazdy. Dwudziestoletnia Anna wyglądała na wątłego i nieśmiałego podlotka. Imponująca liczba uczniów jej ojca, między innymi Mader, doświadczyła na sobie, jak bardzo złudne to były pozory. W łóżku Anna nie była wcale ani taka wątła, ani nieśmiała. Mimo takiej reputacji można się było jednak spodziewać, że wcześniej czy później któryś z młodszych oficerów ulegnie urokom Anny i poprosi ją o rękę. Porucznik Friedrich Gabriel, niebywale inteligentny i obiecujący absolwent Akademii Wojennej, okazał w tym względzie dostateczną siłę uczuć i zdecydowanie. Oczywiście małżeństwo z Anną kładło natychmiastowy kres jego wojskowej karierze. Jako mąż Anny von Campanini nie mógł marzyć o wcieleniu do Korpusu Sztabu Generalnego, choćby nawet zgromadził wymagane regulaminem trzydzieści tysięcy koron małżeńskiej kaucji. W najlepszym razie osadzono by go w jakiejś podrzędnej jednostce w Galicji albo w Dalmacji. Porucznik Gabriel zdobył się dla Anny na najwyższe poświęcenie. Wystąpił z wojska, a że posiadane umiejętności nie kwalifikowały go do zajęcia bardziej lukratywnego i zaszczytnego, przyjął posadę urzędnika na poczcie. Uznano to za wielce uwłaczające i żałowano go powszechnie. Był już drugim z kolei oficerem, który zaprzepaścił karierę przez córkę instruktora jazdy konnej. Wbrew wszelkim przewidywaniom małżeństwo okazało się udane. Tak przynajmniej uznali zgodnie znajomi, którzy w dalszym ciągu utrzymywali z nimi stosunki towarzyskie. Po ślubie Anny i Gabriela, Mader stracił ich z oczu. Raptem, po czterech latach, pewnego październikowego popołudnia, spotkał Annę w sklepie Demela przed ladą z ciastkami. Stamtąd poszli razem do mieszkania Madera i do łóżka. W ciągu listopada Anna odwiedziła go dwukrotnie. Zachowała dawną perfekcję w pieszczotach, ale stały się one bardziej wyczerpujące. Objawiała nienasycenie, które początkowo schlebiało Maderowi, lecz później zaczęło go niepokoić. Bolała go świadomość, że nie jest już równym jej partnerem. Odkrycie to było dla niego gorzkim ciosem, zwłaszcza że nie pierwszy już raz zawodził damy jako kochanek. Przez wrzesień prowadził subtelny flirt z żoną generała. Pewnego dnia, ku najwyższemu zdumieniu Madera, generałowa przyjęła rzucone żartem zaproszenie do obejrzenia w jego mieszkaniu tapet w modnym stylu Art Nouveau. Było nadzwyczaj gorąco i duszno jak na tę porę roku, ona zaś przyszła ubrana w zapiętą wysoko pod szyją suknię z białej koronki, ozdobioną czarną aksamitką, i mocno pachniała konwalią. Mader nienawidził mocnych perfum, wolał naturalny zapach suszonej w słońcu bielizny lub świeżo wymytego mydłem kobiecego ciała. Powietrze w pokoju było ciężkie, a obecność tej kobiety wypełniała każdy kąt. - Jak to miło, że mnie pani odwiedziła - szepnął, jako że nic bardziej oryginalnego nie przyszło mu do głowy. Odpiął jej prawą, sięgającą łokcia, skórzaną rękawiczkę i złożył pocałunek na wilgotnym, zaróżowionym przegubie dłoni. Odwijając rękawiczkę powtórzył pocałunek na lewej ręce. Jak dotąd był to zawsze niezawodny gest, symboliczny wstęp do każdej gry miłosnej. W tym właśnie momencie ogarnął go niepokój. Powinien był już czuć dreszcz podniecenia, skurcz w krtani i lędźwiach, znak, iż gotów jest do miłosnego aktu. Nie tak dawno sam widok łydki dziewczęcia wsiadającego do omnibusu wprawiał go w podniecenie. Teraz oto znalazł się sam na sam z ponętną kobietą, która najwyraźniej przyszła do jego mieszkania w miłosnych celach, a czuł się zimny i martwy niczym głaz. Stali na środku pokoju. Trzymał nadal w ręce jej dłoń. Dama uśmiechała się do niego wyczekująco. Miała mocne, zdrowe zęby, niewielkie szczeliny między siekaczami i bardzo ostrymi kłami nadawały jej ładnej twarzy jakby trochę wilczego wyrazu. Włosy miała kruczoczarne, a nad górną wargą delikatny meszek. - Z powodu orientalnej obfitości kształtów, upodobania do jaskrawych kolorów i świecącej biżuterii nazywano ją w kołach towarzyskich "odaliską". Ojciec jej był bankierem żydowskiego pochodzenia, który na katolicyzm przeszedł z chwilą, kiedy trzy jego córki dorosły do zamążpójścia. Jedna została żoną ministra, druga zakonnicą. Trzecia zaś, Lili Wencel, była właśnie gościem Madera. - Proszę usiąść. - Mader wypuścił z uścisku jej rękę i podsunął krzesło