... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Wreszcie chwyciły go gwałtowne kurcze; jęczącego z bólu zanieśli go stronnicy jego do jednej z odosobnionych komnat i stanęli bezradni wokoło niego. Kaifasz dodawał mu otuchy, ściskał go serdecznie, ale nadaremnie; pojawienie się umarłych przygnębiło Annasza do szczętu. Kaifasz także strwożony był bardzo, ale szatańska jego zatwardziałość i duma nie pozwoliły mu to dać po sobie poznać. Wszystkiemu sprzeciwiał się zuchwale; grożącym znakom cudownym i własnej skrytej trwodze przeciwstawiał się z wytartym czołem swą złość i dumę. Zmuszony przerwać ceremonie religijne, nakazał surowo wszystkie te cuda zaszłe w świątyni, o których nie doszła jeszcze wieść do ogółu mieszkańców, zachować w ścisłej tajemnicy. Sam ogłosił i kazał kapłanom dalej tak rozgłaszać: "Zjawiska te gniewu Bożego ściągnęli sami stronnicy ukrzyżowanego Galilejczyka, bo zanieczyszczeni przyszli do świątyni. Przyczyną całego strachu byli nieprzyjaciele świętego Zakonu, który Jezus chciał obalić. Wiele znowu trzeba także złożyć na karb czarodziejstwa Galilejczyka, który, jak za życia, tak i teraz jeszcze, w chwili śmierci, zakłócił spokój świątyni". Takimi to wykrętami udało się Kajfaszowi pewnej części zamknąć usta, innych groźbą zmusił do milczenia. Było jednak wielu takich, których te znaki cudowne rzeczywiście wzruszyły i ocuciły z zaślepienia, ale ci do czasu nie zdradzali się ze zmianą usposobienia. Obchód 293 święta odłożono aż do oczyszczenia świątyni, baranków nie skończono jeszcze zabijać, a teraz zaniechano tego. Lud rozszedł się powoli do domów. Grób Zachariasza, znajdujący się pod murem świątyni zapadł się od dołu i runął częściowo, przez co powypadały z murów kamienie. Stąd wyszedł Zachariasz, ale na powrót ułożył się na wieczny spoczynek w innym nieznanym mi miejscu. Zmartwychwstali synowie Szymona Justusa ułożyli się na powrót w grobie u stóp góry świątyni w tym samym czasie, gdy zwłoki Jezusa przygotowywano do złożenia w grobie. Podczas tych zajść w świątyni, nie inaczej działo się w całym mieście. Zaraz po trzeciej godzinie pozapadało się wiele grobów, głównie w pół-nocno-zachodniej dzielnicy, obfitującej w ogrody. Tu i ówdzie widać było w pootwieranych grobach całe zwłoki, poobwijane w całuny, w innych były tylko szczątki zbutwiałych szmat i garstki kości; zaduch nie do wytrzymania rozchodził się z niektórych grobowców. W budynku sądowym Kaifasza zawaliły się schody, na których stał zelżony Jezus, a także część ogniska w dziedzińcu, gdzie Piotr pierwszy raz zaparł się Jezusa; uszkodzenie było tak wielkie, że musiano potem obrać inne wejście. Tu pojawił się zmarły arcykapłan, Szymon Justus, pradziad Symeona, i groził zebranym licznie członkom Rady karą za niesprawiedliwy wyrok w tym gmachu. Służący, którzy wczoraj w nocy ułatwili wejście do dziedzińca Piotrowi i Janowi, nawrócili się zaraz i uciekli do grot, w których ukrywali się uczniowie. W pałacu Piłata znowu rozpękał się kamień i zapadło się miejsce, z którego Piłat przedstawił ludowi ubiczowanego Jezusa; cały pałac chwiał się w posadach. Na dziedzińcu sąsiedniego budynku sądowego zapadło się zupełnie miejsce, gdzie zagrzebane były zwłoki niewinnych niemowląt, pomordowanych na rozkaz Heroda poprzedniego. I na wielu innych miejscach pozapadały się ściany budynków, popękały się mury, jednak nigdzie nie trafiło się tak, by cały budynek zawalił się w gruzy. Zabobonny Piłat, w wielkim tym strachu stracił zupełnie głowę i nie zdołał nic przedsięwziąć. Trzęsienie ziemi chwiało jego pałacem, podłoga uginała siępod jego stopami, więc bezradny, wystraszony, uciekał z jednej komnaty do drugiej, a tu zmarli pojawiali się w dziedzińcu, krzycząc za nim groźnie, głosząc mu karę za niesprawiedliwy sąd i sprzeczny wyrok, wydany na Jezusa. Piłat mniemał w strachu, że to bogowie proroka Jezusa się mu pojawiają, więc wreszcie zamknął się w skrytym zakątku pałacu, palił kadzidła i składał ofiary swym bożkom, a nawet czynił im uroczyste śluby, aby tylko nieszkodliwym dlań uczynili bogów Galilejczyka. Herod także, odchodząc prawie od zmysłów ze strachu, kazał pozamykać wszystkie drzwi pałacu i siedział cicho, niepewny jutra. Było pewnie ze stu tych zmarłych, którzy, przybywszy się w ciało, pojawili się w Jerozolimie i okolicy; a byli między nimi mężowie z różnych, 294 nawet z najdawniejszych wieków. Zmarli pojawiali się najczęściej parami w różnych punktach miasta, zastępowali drogę uciekającym w popłochu ludziom i karcili ich surowo, dając świadectwo Jezusowi. - Grobowce leżały przeważnie w dolinach poza miastem, rozrzucone pojedynczo, ale sporo ich było także w nowo założonych dzielnicach, głównie w dzielnicy ogrodowej północno-zachodniej, między bramą narożną a tą, którą wyprowadzono Jezusa. Groby te leżały dawniej poza obrębem miasta, ale gdy miasto się rozszerzyło, weszły one w jego granice. Były także grobowce stare, zapomniane, koło świątyni i pod świątynią. Grobów pootwierało się mnóstwo, ale nie wszyscy zmarli z nich powstali. Widać było ich trupy we wspólnych grobach, ale tylko ci, których dusze Jezus wysłał z otchłani, wstawali, uchylali całuny z twarzy i sunąc po ulicach, spieszyli do rodzinnych swych domów; wchodzili do mieszkań potomków, surowo karcąc ich za współudział w zamordowaniu Jezusa. Ci, którzy za życia byli zaprzyjaźnieni, szli i teraz razem po dwóch przez ulice. Długie całuny sięgały aż do ziemi, więc nie widać było, czy stawiali kroki jak żywi ludzie; zdawało się raczej, że płyną lekko i mkną tuż ponad ziemią. Ręce mieli owinięte zwyczajnie w szerokie opaski, niektórzy zaś mieli okryte ręce szerokimi rękawami, spiętymi na ramionach. Całuny odrzucone były z twarzy na głowę, więc widać było blade, pożółkłe lice, zasuszone, kościste, o długich brodach