... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Jeżeli ma się wizję, trzeba czasami zaryzykować. Obracanie marzeń w rzeczywistość zawsze pociąga za sobą pewne ryzyko. Lepiej polegać na maszynach. Aparatura funkcjonowała w milczeniu i bez skarg wykonywała swoją robotę w sposób przewidywalny i niezawodny. Nigdy za bardzo nie lubił ludzi. Skoro już o tym mowa, to siebie też nigdy za bardzo nie lubił. Lepiej zaryzykować życiem w pogoni za idealną abstrakcją, niż poddać się doczesnym pokusom. Może umrze, ale jego wizja przeżyje w postaci przekształconej Tran-ky-ky. Pieniądze nigdy nic dla niego nie znaczyły. Rewelacyjne mogły być tylko osiągnięcia. * * * Kiedy oddział ochroniarzy Colette przechodził przez burtę, lodolot unosił się tuż nad ziemią. Ci, którzy pozostali na pokładzie, nie spuszczali z celowników wejścia do instalacji. Ethan zaczął się bacznie przyglądać ścianom po obydwu stronach drzwi. – Powinien tu gdzieś być głośnik. Przecież chyba umieścili coś, co umożliwiałoby im porozumiewanie się z każdym tranem, który by się tu wdrapał. Zanim zdążyli się rozejrzeć, dobrze zamaskowane drzwi zaczęły się otwierać. – Wracać do lodolotu – warknął Iriole. Oddział cofnął się. Palce z napięciem spoczywały na cynglach. Nie było żadnej walki. Z tunelu, w kombinezonach ochronnych, wypadali potykając się technicy i inżynierowie, personel pomocniczy i konserwatorzy. Nikt z nich nie był uzbrojony. Wychodzili z rękami opuszczonymi lub podniesionymi nad głowami. Kiedy zebrani na lodolocie ludzie przypatrywali się im, uciekinierzy zaczęli chwiejnie schodzić po ścieżce prowadzącej w dół do portu. Nie było śladu po Sziwie Bamaputrze, ale Hwang natychmiast rozpoznała w tłumie Antala. Tym razem w jego pozie nie było nawet cienia groźby. Wyparowała z niego cała pewność siebie. – Musimy stąd uciekać! – powiedział dziko. – Dlaczego? Skąd ten pośpiech? – September założył ręce i stanął w pozycji człowieka, który ma nieskończenie wiele czasu. – Mamy coś do zrobienia. – Róbcie, co chcecie, ale nie róbcie tego tutaj. Bamaputra zwariował. – Pokazał do tyłu, na ciemny tunel. – Z rozmysłem przeciążył cały układ, daleko poza projektowane maksimum. Zamknął się w centralnej sterowni. Nie wydłubiecie go stamtąd, nawet za pomocą strzelb. Panele są z pięciocentymetrowego pleksostopu, spawane molekularnie. – A czemuż miałby coś takiego robić? – Usiłuje przyspieszyć proces teraformowania. Omawialiśmy to mnóstwo razy, ale nie na taką skalę. Ma niewielkie szanse. Bardzo niewielkie. – Co się stanie, jeżeli układ zawiedzie? – zapytał Williams. – Wszystko zacznie się topić. – Odezwała się młoda techniczka. – Topnienie na wielką skalę. Pole ograniczające w reaktorach zaniknie. – Ma pani na myśli, że stopi się ta instalacja? – zapytał ją Ethan. Techniczka wytrzeszczyła na niego oczy. – Mam ma myśli, że stopi się ta góra. Może coś więcej, nie wiem. I nie mam zamiaru siedzieć tu i dokonywać obliczeń. Wam też nie radzę. – W porządku. Na stanowiska – powiedział im Iriole. Wycofali się na pokład czekającego lodolotu. – Chwileczkę! – Antal rzucił się w kierunku pojazdu i wyhamował, kiedy w jego kierunku zwróciła się lufa strzelby. – A co z nami? – Macie kombinezony ochronne – powiedział September, kiedy lodolot powoli przepływał nad skrajem stromego zbocza i zaczynał lot w dół. Pokazał na biegnącą zakosami ścieżkę. Część personelu instalacji była już w połowie drogi w dół. – Lepiej nie biegnijcie za szybko, bo łatwo się tu wywrócić i je rozedrzeć. Antal wpatrywał się w zjeżdżający w dół pojazd, potem odwrócił się i dołączył do swoich byłych podwładnych w szaleńczym galopie na dół. Lodolot ruszył śladem dzikiej ucieczki byłych przeciwników, podążając bezpiecznie w kierunku portu. – Jak myślisz? – zapytał September nauczyciela. – Nie wiem. Nie mamy zielonego pojęcia, do czego zdolna jest ta ich instalacja, ani jakie może mieć ograniczenia. Najwyraźniej Bamaputra uważa, że ich nie przekroczył. – Wydaje się, że jest w tym osamotniony – skomentował Ethan. – Nie znaczy to, że nie ma racji. – Nie podoba mi się ten pomysł, żeby odjechać i zostawić go tam, jak lisa w jamie – mamrotał September. – Niewiele pomoże odwiezienie tych wszystkich ludzi do Dętej Małpy, jeżeli nie wyłączymy tego, co zostawiają za sobą. – Wróćmy na statek i wtedy podejmiemy decyzję – zasugerował Ethan. – Roger, jak sądzisz, jakie mamy szansę, żeby wysadzić drzwi do tej sterowni i pojmać go? – Niewielkie, jeżeli ten tam mówił prawdę. Pleksistop jest mocny. – Ten brygadzista poruszył jedną ważną sprawę – przypomniał im Williams. – Co my teraz z nimi zrobimy, kiedy złożyli broń? – Niech się trochę plączą po Yingyapinie – powiedział September. – Niech tranowie zobaczą, jacy są naprawdę ci ich wszechmocni przyjaciele. Jak się wreszcie dotelepią do portu, to nie sądzę, żebyśmy musieli trzymać ich pod strażą. Może powiążemy ze sobą kilka statków lodowych i poholujemy całą tę bandę łotrów do Dętej Małpy. Będzie im zbyt zimno, żeby nam mieli sprawiać jakiekolwiek kłopoty. Droga powrotna może nie zmusi ich wszystkich do spowiedzi, ale mamy to jak w banku, że zrobią się potulni. Jechali przez lodowy port kierując się w stronę Slanderscree, kiedy Ethan pokazał na górę, w której znajdowała się stacja terraformowania. – Coś się tam na górze dzieje. Coś się rusza. September przymrużył oczy i zaklął pod nosem. – Nie widzę. Oczy mi się starzeją, podobnie jak cała reszta. Hunnar! Czy ty potrafisz coś tam na górze wypatrzeć? Rycerz dołączył do nich. – Zaprawdę potrafię, przyjacielu Skuo. Z góry wydobywają się chmury. Tak to wygląda, jakby wasz szalony pobratymiec robił Rifsa. Nad najwyższym szczytem tworzył się nie Rifs w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, ale ogromny masywny front burzowy. W kipiącej masie cumulonimbusów zaczęły połyskiwać błyskawice, a przez port przetoczył się grzmot. Warstwa chmur robiła się coraz grubsza, aż zdominowała widoczną część nieba. A potem stało się coś jeszcze, coś tak niezwykłego, że pobudziło do ożywionej dyskusji naukowców, a tranów napełniło pełną grozy czcią. Po raz pierwszy od czterdziestu tysięcy lat na Tran-ky-ky zaczął padać deszcz. – Ciekły lód. – Ciepłe krople bębniły w lodolot. – Woda. Elfa patrzyła ze zdumieniem na malutką kałużę, która zebrała się w jej złożonych łapach