... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Kiedy po raz pierwszy ujrzałem niewyraźne zarysy budynków w pobliżu linii kolejowej, przez krótką chwilę myślałem, że jest to miasto, którego szukam. Jednak łagodny blask dziewiczej krainy ciągnął się w dal po obydwu stronach. Zrozumiałem, że dotarłem tylko do podrzędnej stacji. Ale i ona zapewniała mi bezpieczny nocleg. Między jej murami mogłem rozwiesić mój lekki hamak. Jak tego oczekiwałem, budynki obróciły się w ruiny. Wszystko co kiedyś porzucono, dawno rozpadło 195 się na atomy. Nawet mury, choć wzniesione z substancji, którą ich budowniczowie uważali prawdopodobnie za niezniszczalną, zaczynały się kruszyć. Nie można powiedzieć, żebym był niezadowolony. Wiedziałem, że w końcu i dla mnie nadejdą lepsze czasy. Przygotowałem się do snu, jak zwykle zachowując spokój i precyzję działania. Jeśli nawet nawiedziły mnie koszmary senne, były tak niewinne, że nie zakłóciły odpoczynku ani nie wywołały przykrych skojarzeń. 25 Przyzwyczaiłem się do snu w samotności. Rozstawiałem hamak w całkowitej ciemności przy temperaturze kilku stopni powyżej zera absolutnego i w stu procentach przekonany, że najbliższa rozumna istota oddalona jest ode mnie o tysiące mil. Chrapałem całkiem nieźle. Mogłem sobie na to pozwolić. Chociaż warunki w jakich się znalazłem, dalekie były od normalnych, nie udało mi się pokonać tego fizjologicznego wieloletniego przyzwyczajenia. Spałem zdrowo, jak niewinne i ufne dzieciątko. Rozwodzę się nad tym wszystkim, aby łatwiej było zrozumieć niepokojący fakt, że kiedy pogrążałem się w objęciach Morfeusza, ktoś próbował wyciągnąć moją spluwę tkwiącą za pasem, a przy tym w naj- 196 mniejszym stopniu nic zakłócił zasłużonego odpoczynku. Nic nie czułem do chwili, kiedy złodziejaszek zaczął pukać lufą miotacza w szybkę mojego hełmu. Jasne, że pierwszą rzeczą, na której skupiłem wzrok, był pistolet. Potem spojrzałem w górę. Nocny gość stał na tle słabego bioświatła. Jego hełm wyglądał jak duża, czarna kula. Pomimo tego nie miałem najmniejszych trudności z rozpoznaniem go. Był ogromny. Kiedy upewnił się, że już byłem w stanie reagować, na szybce mojego hełmu końcem lufy miotacza zaczął rysować całą serię figur. Powtórzył tę czynność jeszcze raz i zorientowałem się, że chodziło o częstotliwość kodu. Chciał, abym dostroił moje radio. Zastosowałem się do tej prośby. Cześć rzekłem, aby wiedział, że jestem gotowy. Nic więcej nie miałem do powiedzenia. Ring należał do niego. Mister Rousseau, jak sądzę powiedział. Prawie zachichotałem. Mów mi Mikę przedstawiłem się. Nikt nas oficjalnie nie przedstawiał sobie, ale zdążyliśmy już zamienić parę słów przez telefon. Żałuję, że nie byłem w stanic zakwaterować pana. Wygląda na to, że w taki czy inny sposób narobiłem panu sporo kłopotów. Ma pan całkowitą rację - zapewnił mnie. Ostatecznie, niech pan pomyśli, w o ile gorszej sytuacji znaleźlibyśmy się obaj, gdyby Gwiezdna Gwardia zaskoczyła nas podczas zwiedzania Sky- chain City. 197 — Zgadza się. Jednak szkoda, że nie było pana ze mną wtedy, gdy Balidar wciągnął mnie w tę przeklętą karcianą grę — zadumałem się na chwilę. — Domyśla się pan, że ściągnąłem tu ze sobą Gwiezdną Gwardię? Rozumie pan chyba, że nie pozostawiono mi zbyt dużego wyboru. Myrlin odsunął się o krok, abym mógł zejść z hamaka. Broń trzymał swobodnie, nawet nie celując we mnie. Oczywiście, nawet gdyby lufę miotacza zagiął wokół palca, a potem wyrzucił tę już bezuży- tecz'ną broń, nie wpłynęłoby to ani trochę na zmianę sytuacji. W żaden sposób nie mogłem wyobrazić sobie sytuacji, w której mógłbym mu zagrozić. Żaden człekokształtny, na Asgardzie lub poza nim, nie przetrwałby z tym androidem dwóch rund, kończąc posiekany na kawałki. Dla pozoru wykonałem parę ćwiczeń. Jak mnie tu znalazłeś? zapytałem przechodząc na ty. — Szedłem po prostu nasypem. Wcale ciebie nie szukałem, ale wiedziałem, że jesteś przede mną, od momentu gdy zauważyłem miejsce, gdzie wydostałeś się z trzęsawiska. — Skąd wiedziałeś, że to ja byłem przed tobą? — Zrozumiałem, że jesteście na moim tropie, kiedy opuściliście się na dno szybu i znaleźliście w zasięgu mojego radia — powiedział. Domyślałem się, że kapitan da się zwabić na bagna, jeśli spreparuję fałszywe tropy. Zatoczyłem koło i postanowiłem czekać na rozwój wypadków. Zastana- 198 wiałem się, czy nie dobrać się do pani kapitan i jej gwardzistów. — A do mnie nie? — Z tego co podsłuchałem, wywnioskowałem, że dyktatura pani kapitan nie bardzo ci odpowiada. Oczywiście, nie mam pojęcia, co oni ci o mnie naopowiadali, więc nie jestem w stanie ocenić twojego stosunku do mojej skromnej osoby. Zdecydowałem, że na razie będę unikał tego konkretnego tematu. — Więc wygląda na to, że bagno uwolniło cię od mokrej roboty — rzekłem. — Pozostaliśmy tylko my, chyba że policzysz Crucero i faceta stojącego na straży pojazdów. Zanim zdążył odpowiedzieć, wiedziałem, że nie mam racji. Jego milczenie wyrażało niepewność. Rozpatrywał w duchu, czy może mi wierzyć. Chyba był ufny z natury. — Nie zdawałem sobie sprawy, że wyłączyłeś się rzekł. — Myślałem, że tak jak ja ukrywasz się. Z tego właśnie powodu postanowiłem podejść do ciebie. Wtedy uświadomiłem sobie, być może trochę poniewczasie, dlaczego poprosił mnie o zmianę częstotliwości. Ilu z nich jest jeszcze przy życiu? zapytałem czując się trochę głupio. — Wszyscy, bez wyjątku. Z jakiegokolwiek powodu ktoś wrzeszczał, ostatecznie nie stało się nic strasznego. 199 Wychwalajcie pana i rozdajcie amunicję — myślałem